„Przez bezmyślność sąsiada mój syn doznał uszczerbku na zdrowiu. Ten człowiek powinien zapłacić za to, co zrobił Tomkowi”

Kobieta, która otrzymała złą wiadomość przez telefon fot. Adobe Stock, Alliance
„W regulaminie ogródków działkowych było napisane, że liście i drobne gałązki można albo wyrzucić w specjalnie oznakowanych workach, płacąc po dwa złote za worek, albo spalić w przeznaczonym do tego miejscu. Sąsiad zrobił więc ognisko i... poszedł sobie”.
/ 12.03.2022 06:49
Kobieta, która otrzymała złą wiadomość przez telefon fot. Adobe Stock, Alliance

Cisza i spokój to jest naprawdę rzadkość w naszym domu. Zwykle bowiem moi dwaj synowie, siedmioletni Tomek i dziewięcioletni Antoś sprawiają, że czuję się jak w oku cyklonu. Kocham ich obu, ale gdy ktoś miłosiernie zdejmie mi ich chociaż na chwilę z głowy, jestem mu wdzięczna dozgonnie.

Tamta listopadowa sobota zapowiadała się naprawdę pięknie i kiedy zadzwoniła do mnie mama, że jadą z tatą na działkę i mogliby zabrać ze sobą wnuki, byłam zachwycona.

– Pomogą nam grabić liście – powiedziała mama optymistycznie, pełna wiary w moich synów.

„Raczej je rozrzucać!” – pomyślałam, ale wolałam rodziców nie zniechęcić.

Kiedy za moimi łobuziakami zamknęły się drzwi, odetchnęłam z ulgą. Postanowiłam najpierw wziąć się za sprzątanie, a resztę wolnego czasu spędzić z książką w fotelu. Wreszcie wypocząć jak normalny człowiek. Ale jak pech, to pech! Ledwie odłożyłam ścierkę, usłyszałam uporczywe warczenie. To sąsiad z mieszkania nade mną najwyraźniej zaczął szaleć z wiertarką! Myślałam, że chyba zwariuję, na szczęście znalazłam rozwiązanie problemu. Założyłam słuchawki i włączyłam sobie kojącą muzykę.

Nie wiem, jak długo siedziałam w fotelu, czytając książkę. Wiem tylko, że zaczęło się już ściemniać i musiałam wstać i zapalić światło.  „A może zadzwonię do mamy i zaproszę ją i tatę na ciepłą kolację?” – przyszło mi do głowy. Sięgnęłam więc po komórkę i wtedy zobaczyłam mnóstwo nieodebranych połączeń! Z tego samego numeru… Mojej mamy!

Byłam przerażona...

Poczułam lęk. Przecież mama nie dzwoniłaby tyle razy ot tak sobie! Coś się musiało stać, byłam tego pewna! Złapałam za telefon i błyskawicznie wybrałam jej numer. Nie odebrała! Spróbowałam jeszcze raz, drugi, aż wreszcie odezwał się tata.

– Ilonka? Słuchaj… Tylko się nie przeraź… – zaczął tym swoim flegmatycznym tonem, po czym nastąpiły odgłosy szamotaniny i za moment usłyszałam mamę, która musiała wyrwać mu telefon.

– Co się z tobą działo?! Dlaczego nie odbierasz? – jej wysoki, piskliwy głos świadczył najlepiej o tym, że musi być bardzo zdenerwowana. – Tylko się nie przeraź… – powtórzyła za tatą. – Tomek jest w szpitalu.

– Jak to? – poczułam w ustach słodkawy smak i mdłości. – Dlaczego?!

– Poparzył się. Wpadł w ognisko i… ma poparzone obie nogi.

Słuchałam tego kompletnie bezsilna i do oczu napłynęły mi łzy. Moje dziecko! Poparzone! Pewnie jakoś strasznie, Boże!

– Będzie chodził? – wydukałam.

Przed oczami stanęła mi wizja buchającego prosto w niebo słupa ognia i kompletnie spalonych nóg mojego dziecka. Aż musiałam się złapać stołu, aby się nie przewrócić, bo świat zawirował mi przed oczami.

– Będzie, ależ oczywiście, że będzie! – powiedziała mama, nagle spokojnym tonem. – To na szczęście są poparzenia drugiego stopnia. Tyle że zostaną mu blizny.

W szpitalu zastałam zdenerwowanych rodziców i przerażonego Antka.

– Mamusiu, to wszystko moja wina! – starszy syn na mój widok z miejsca się rozpłakał, dopadając do mnie i kryjąc twarz w moim swetrze.

– Nie jesteś niczemu winny! – pocieszyłam go, odruchowo kładąc rękę na jego głowie i gładząc po włosach.

– Moja! To ja mu kazałem skoczyć przez ognisko! – wychlipał zduszonym głosem. – On nie chciał, ale powiedziałem mu, że straszny z niego mazgaj… Zwyczajnie baba…

No tak, to byłaby plama na honorze Tomka, gdyby wtedy nie skoczył, po takich słowach brata. Ale jakim cudem moi synowie znaleźli się przy ognisku? Sami?!

Zostawił ognisko i poszedł

Okazało się, że moi rodzice, tak jak zapowiedzieli, zgrabili ostatnie liście w swoim ogródku działkowym. Zebrali tego cały worek i poprosili chłopców, aby ci zanieśli go do miejsca zbiórki zielonych odpadów.

– Sądziliśmy, że to bezpieczne. Worek przecież nie ważył więcej niż sześć, siedem kilogramów – zapewniali mnie mama z tatą.

Wnuki miały zostawić worek przy śmietniku i wrócić na działkę. Tymczasem chłopcy odkryli świetną zabawę. Otóż w regulaminie ogródków działkowych było napisane, że w czasie od 1 października do 15 listopada liście i inne drobne gałązki można albo wyrzucić w specjalnie oznakowanych workach, płacąc po dwa złote za worek, albo spalić w przeznaczonym do tego miejscu.

I sąsiad rodziców, który ma dwa razy większą działkę, swoje liście zwiózł na pryzmę i podpalił. Niestety, temu człowiekowi zabrakło wyobraźni, bo zostawił ognisko bez dozoru! Tłumaczył się potem, że nie było go tylko przez chwilę.

– Poszedłem na stronę, bo musiałem! Zabrało mi to może trzy minuty! – utrzymywał.

Ale już te „trzy minuty” wystarczyły, aby moje łobuzy urządziły sobie konkurs skoków przez ognisko!

– Najpierw ja skoczyłem i nic mi się nie stało – mówił Antek. – Tomek się bał, więc mu powiedziałem, że jest mięczak i nie będę z nim grał w strzelankę. No i skoczył…

Mniejszy synek wskoczył w sam środek ogniska, które wybuchło wysokim płomieniem. Dziękowałam potem Bogu, że dałam tamtego dnia synkowi spodnie z grubego dżinsu, zamiast spodni dresowych, które pewnie stopiłyby się, przylegając do ciała. Wtedy by się nie skończyło na poparzeniach drugiego stopnia…

Na dziki wrzask chłopców, bo wrzeszczeli obaj, jeden z przerażenia i bólu, a drugi ze strachu, zlecieli się działkowicze. Na szczęście nikt nie pomyślał o zdjęciu Tomkowi spodni, bo pewnie by je zdjął razem ze skórą. Ktoś przytomny włożył dzieciaka razem z butami do beczki na deszczówkę, która stała w jednym z ogródków. I w ten sposób schłodził jego ciało.

Mokry i zapłakany Tomek doczekał do przyjazdu karetki. Pojechał do szpitala razem z babcią. Dziadek z Antosiem jechali za nimi samochodem, cały czas starając się dodzwonić do mnie z komórki mojej mamy. Ale ja leżałam ze słuchawkami na uszach przez tego przeklętego sąsiada!

Wypadek z ogniskiem miał miejsce dwa lata temu… Od tamtego czasu Tomek jest rehabilitowany. Na szczęście obyło się bez przeszczepu skóry, ale ta, która pozostała po poparzeniu, bliznowacieje i się ściąga. To nie tylko brzydko wygląda, ale także hamuje prawidłowe funkcjonowanie mięśni i ścięgien. Tomek musi więc jeździć na ćwiczenia usprawniające, a poza tym jego blizny okładamy z mężem specjalnym silikonem, żeby były miękkie i plastyczne. Jeden taki okład kosztuje 200 złotych.

Od dwóch lat także prowadzimy bój o odszkodowanie. Bo nikt się nie poczuwa do winy z powodu zostawienia ogniska bez dozoru. Ani sąsiad, który palił swoje liście, ani administracja ogródków działkowych. Ta ostatnia zmieniła jedynie regulamin i teraz nie można już spalać na terenie działek zielonych resztek, tylko wszystkie trzeba wywozić.

Moi rodzice także czują się winni, że zostawili chłopców bez dozoru. Jednak, tak Bogiem a prawdą, nie mogę mieć do nich pretensji. Sama bowiem także uznałabym, że są na tyle dorośli, aby zanieść lekki worek do śmietnika odległego raptem o sto metrów. I to na ogrodzonych działkach, na których latem szaleli rowerami po alejkach. Do głowy by mi nie przyszło, że może im się stać coś złego

Czytaj także:
„Jestem samotną matką, pracowałam od świtu do nocy i nie miałam czasu dla syna. O mały włos nie trafił do poprawczaka”
„Zamknęłam drzwi przed własnym dzieckiem. Nie ma wstępu do domu, dopóki się nie ogarnie. Tylko tak mogę mu pomóc”
„Uciekłam sprzed ołtarza, bo zakochałam się w świadku... To była miłość od pierwszego wejrzenia”

Redakcja poleca

REKLAMA