Nauczyła mnie nigdy się nie poddawać i żyć w zgodzie ze sobą, choćby na przekór całemu światu. Tamtego dnia, gdy zabierała mnie od rodziców, powiedziała tylko:
– Przykro mi, kochanie, że dopiero niedawno poznałam prawdę i nie mogłam pomóc ci wcześniej.
Doskonale pamiętam też pełne oburzenia spojrzenie mojej matki.
– Tak będzie lepiej – powiedziała babcia, tym razem już nie do swojej córki, a do stojącego obok niej męża, mojego ojca.
Wzięła mnie za rękę i podniosła mój plecak
Zwiesił głowę, jakby dobrze wiedział, że teściowa miała rację. Ja sama byłam gotowa zostać z nimi, bylebym tylko choć raz usłyszała od matki: „Dziecko, przepraszam za wszystkie wyrządzone krzywdy, nigdy więcej cię nie uderzę, nie będę na ciebie krzyczeć”. Albo gdyby przynajmniej poprosiła, żebym została. Tak bardzo pragnęłam wtedy przytulić się do niej, lecz nie byłam pewna, czyby mnie nie odepchnęła. Na wszelki wypadek zachowałam dystans i wbiłam wzrok w drewnianą, zniszczoną podłogę.
– Do widzenia, Magdusiu – tata nachylił się nade mną. – Wkrótce się zobaczymy – starając się uśmiechnąć, odchylił kosmyk włosów z czoła i założył mi go za ucho.
– Po moim trupie! Chcesz iść z nią? Droga wolna! – wrzasnęła mama, rzuciła mi pod nogi plecak z książkami i z hukiem zamknęła się w łazience.
– Mama nie chciała… – tata jak zwykle próbował ją tłumaczyć.
Nie stanął po mojej stronie, nie powiedział, że matka nie powinna się zwracać w ten sposób do dziecka. To babcia pełna oburzenia rzuciła w kierunku zamkniętych drzwi, że jej córka ma szczęście, bo nikt nie doniósł na nią do opieki społecznej albo co gorsza na policję.
– Nic tu po nas, Madziu – ścisnęła mocno moją dłoń, narzuciła mój plecak na ramię i poprowadziła mnie do drzwi wyjściowych.
Oprócz książek i misia od taty nie zabrałam ze sobą niczego więcej. Większość ubrań i tak nosiłam po starszym rodzeństwie. To nie mnie mama kupowała różowe golfy, zielone spodnie, niebieskie bluzy z nadrukami postaci z bajek, to nie ze mną wybierała kurtki obszyte sztucznym, kolorowym futerkiem czy wymyślne kozaczki. Nigdy nie zapytała, czy chciałabym coś dla siebie, a ja o nic nie prosiłam. Od małego nauczyłam się, że w tym domu jestem ostatnia w kolejce do uczuć mamy. Byłam dzieckiem z niechcianej ciąży, to przeze mnie mama straciła resztki urody, przeze mnie i moje choroby nie spała po nocach przez kilka lat. A kiedy okazało się, że charakterem i urodą przypominam jej znienawidzoną matkę, zupełnie odsunęła się ode mnie.
Ojciec był zbyt słaby, by walczyć o rodzinę
Dziadkowie z myślą o mnie odnowili jeden z pokoi, kupili nowe meble i nowe ubrania dla mnie. Kiedy weszłam do ich domu, aż przysiadłam z wrażenia, widząc stos reklamówek wypełnionych pachnącymi nowością ubraniami. Wiele z nich miało jeszcze metki, bym mogła osobiście je oderwać i zaprezentować wzruszonym dziadkom.
– To jest twoje nowe życie, Madziu – powiedział dziadek, gdy układał mnie do snu.
„Jestem w niebie” – pomyślałam, zasypiając i zrobiło mi się żal, że nie mogę dzielić szczęścia z mamą, tatą i starszymi siostrami.
Z drugiej strony tyle lat żyłam na uboczu swojej rodziny, obok bliskich, którzy nigdy nie stanęli w mojej obronie, że obecny stan niewiele różnił się od poprzedniego, tyle tylko że wreszcie uśmiechałam się przed snem. Dziadkowie, wtedy oboje pięćdziesięcioletni, zrobili wszystko, żeby odbudować moje nadwątlone poczucie wartości. Sami byli ludźmi nietuzinkowymi i nauczyli mnie doceniać swoją wyjątkowość. Każdą wolną chwilę spędzali na tandemie skonstruowanym przez dziadka specjalnie z myślą o babci. Kochali podróże i zdążyli zwiedzić większą część Polski i kilka przygranicznych miejscowości w sąsiednich krajach. Teraz ograniczał ich jedynie mój rok szkolny, więc z niecierpliwością wyczekiwali wakacji, żeby zaprosić mnie do swojego świata i zabrać na wakacje. Specjalnie w tym celu kupili mi lekki, niezwykle zwrotny i zapewne bajońsko drogi rower. Dziadek nie krył dumy, widząc, jak śmigam na nim, bez wahania pokonując leśne ostępy i pagórki. Oboje nie mogli się nadziwić, jakim cudem z płochliwej matki domatorki, która nigdy nie wyściubiła nosa poza najbliższą okolicę, wyrosło tak ciekawe świata dziecko, jakim byłam.
– Moja krew! – żartował dziadek, gdy bez wahania wskoczyłam za nim do szybowca.
Już na emeryturze zrobił odpowiedni kurs, a ja ufałam mu bezgranicznie. Z dziadkami nauczyłam się nurkować i skakać ze spadochronem, z nimi pierwszy raz chodziłam po skałkach, leciałam balonem, jadłam ośmiornicę, piłam jogurt z mleka kozy i wcinałam ze smakiem pieczone mrówki. Zarazili mnie bakcylem przygody, pokazali, że nie ma rzeczy niemożliwych ani zbyt odległych, jeśli się ich pragnie. Sprawili, że zamiast technikum gastronomicznego, jakie sugerowała matka, zdałam na turystykę i zostałam przewodniczką wycieczek po Bałkanach. Mając za wzór ich oparty na partnerstwie związek, wybrałam chłopaka nowoczesnego, odważnego, o podobnych do moich zainteresowaniach.
Myślałam często o mamie
Regularnie zastanawiałam się nad swoją relacją z nią. Czasami jedynie myślałam, kim byłabym, gdybym została w tamtym domu z rodziną, którą teraz widywałam jedynie od święta, i z matką, która mnie nie znosiła. Ale żyłam w takim pędzie, że szczęśliwie te refleksje nachodziły mnie rzadko.
– Zobaczysz, zaczniesz zmieniać im pieluchy, to przejdzie ci ten zachwyt dziadkami i będziesz musiała wrócić na stałe do Polski – gderała matka, gdy czasami łaskawie raczyła się do mnie odezwać.
W odpowiedzi żartowałam, cytując dziadka, że pluje jadem nawet wtedy, kiedy milczy. Wyszłam za mąż, urodziłam wesołą, żywą dziewczynkę, którą od pierwszych chwil życia oboje z mężem i dziadkami przyzwyczajaliśmy do podróży. Nasza Dagusia najwyraźniej połknęła globtroterskiego bakcyla jeszcze w moim brzuchu, bo od początku traktowała nasze podróże, noce na biwakach, w hotelach czy na łódkach, jako coś naturalnego. Wręcz dopominała się wyjazdów, jeśli w ciągu miesiąca nigdzie nie wyskoczyliśmy. Z taką córcią można było konie kraść, dlatego kiedy skończyła cztery latka, wzięliśmy z mężem półroczne bezpłatne urlopy w pracy i pojechaliśmy w podróż po obu Amerykach. Wróciliśmy jako szczęśliwa i powiększona rodzina, bo niespełna pół roku później na świat przyszła Alinka. Była zdrowym i równie żywym dzieckiem, ale… W przeciwieństwie do całej naszej rodziny i swojej starszej siostry nienawidziła opuszczać domu. Kiedy z zasięgu jej wzroku znikało znajome otoczenie, Alinka robiła się płaczliwa, traciła apetyt, przerażona rozglądała się wokół i w ogóle nie chciała opuszczać moich ramion.
Jej siostra była zdrowa i pełna energii, a ona łapała wszelkie możliwe infekcje.
Czy to w ogóle moja córka?
Następne trzy lata mojego życia wspominam jak koszmar. Siedziałam w domu i czułam się, jakby ktoś podciął mi skrzydła. Kiedy Alina skończyła trzy i pół roku, zostawiłam ją u matki i wyjechałam z rodziną na dziesięć dni, wspinać się w Dolomitach. Wstyd przyznać, ale nie tęskniłam ani za córką, ani za powrotem do domu. Do matki dzwoniłam rzadko, o wiele częściej rozmawiałam z dziadkami, którzy w tym samym czasie podróżowali po Turcji. Po powrocie do Polski, zabraliśmy Alinkę do domu. Nie wydawała się tym zachwycona. Tęskniła za babcią.
Nie mogłam nadziwić się ich relacji. Zachowywały się tak, jakby były ulepione z jednej gliny, czytały się bez żadnych wskazówek z mojej strony. Postanowiłam jednak w myśl nowoczesnych poradników psychologicznych nie karmić się zazdrością, a wykorzystać łączącą je więź. Coraz częściej podrzucałam Alinę mamie i znikałam z resztą rodziny, nie zastanawiając się, jak te rozłąki wpływają na córkę i nasze relacje. W głębi duszy czułam ulgę, rozstając się z nią, bo drażniła mnie jej inność, irytowała flegmatyczność i niechęć do nowości, doprowadzał do szału jej zapał do gotowania i utrzymywania pedantycznego porządku, celebrowanie niemal każdej domowej czynności. Nie znosiłam własnej córki, dlatego starałam się trzymać ją na dystans, żeby nie poczuła, jak bardzo jest mi obca.
– To ty powinnaś być jej matką, bo ty ją rozumiesz – wyrwało mi się kiedyś, gdy pojechałam odebrać ją od matki.
– A ty powinnaś być córką mojej matki, nie moją – odpowiedziała od niechcenia.
Nie od razu dotarł do mnie sens naszej krótkiej wymiany zdań. Wróciłam do domu, przygotowałam kolację dla dziewczynek, a potem kąpiel dla Aliny, taką, jaką lubiła, w pachnącej pianie. I dopiero gdy myłam kruche, dziecięce plecki córki, przypomniałam sobie rozmowę z jej babcią. Aż zadrżałam, gdy dotarło do mnie, że jestem kolejnym pokoleniem kobiet w naszej rodzinie, które nie mogą pogodzić się z innością swoich córek.
Moja babcia nie rozumiała mojej mamy
Traktowała ją niczym zbędny balast, podrzucając córkę matce, gdy tylko ta wpadała w histerię na myśl o wyjeździe. Ironizowała z jej potrzeby posiadania własnego miejsca na ziemi, rodziny i pielęgnowania codziennych, drobnych rytuałów. To zapewne sprawiło, że mama odtrąciła mnie, gdy okazało się, że jestem skórą zdjętą z jej matki. Dusiła w zarodku moją ciekawość świata, wyzywała od nieuków, chcąc zniszczyć moje marzenia, tylko dlatego, żebym nie poszła w ślady jej rodziców.
Moja matka reagowała na moją odmienność furią, ode mnie dla odmiany bił chłód. Traktowałam Alinkę jak powietrze, nie umiejąc poradzić sobie z jej podobieństwem do mojej mamy. No i nasi mężowie. Nieobecni w kobiecych rozgrywkach. Mój dziadek, tata, a teraz mąż, który ani razu nie sprzeciwił się wyjazdowym planom, choć rozbijały one naszą rodzinę. Niby kochał Alinkę, ale nie śmiał mi się postawić.
– Przecież to chore! – krzyknęłam, rzucając mokrą gąbką o ścianę.
Jeszcze kwadrans wcześniej wyszłabym z łazienki bez słowa wytłumaczenia, zostawiając Alinkę samą sobie. Teraz jednak, wiedząc wreszcie, co się między nami dzieje, nie mogłam grać potwora. Spoglądając na zdezorientowaną córeczkę, pomyślałam, że poradniki jednak się przydają.
– Alinko, wiesz, że mama cię kocha? – zapytałam, przyciągając ją do siebie.
Skinęła niepewna, jak ma się zachować. A przecież była moim dzieckiem i powinna przy mnie czuć się bezpiecznie.
– Przepraszam, że zostawiałam cię u babci. Od dzisiaj postaram się więcej czasu spędzać z tobą. Może jutro coś wspólnie ugotujemy, gdy odbiorę cię z przedszkola? – zaproponowałam nieśmiało.
Uśmiechnęła się, jeszcze nie zdając sobie sprawy, że oto właśnie zaczynamy przecierać nowy szlak w rodzinnej historii.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”