Tak, to moja matka, ale muszę przyznać, że nie lubię tej kobiety. Ona mnie zresztą też. Nigdy nie pyta, co u mnie, jak wnuki, sama wszystko wie najlepiej. Teraz też opowiadała mi o Ance, lasce, z którą chodziłam do liceum. Że taka piękna, że jest lekarką…
Żałowała, że mnie urodziła
– O ciebie Anka też pytała. Jak ci się teraz wiedzie i co porabiasz.
– I co powiedziałaś?
– A co, miałam się żalić obcej osobie? – żachnęła się. – Że wpadłaś na pierwszym roku z tym półgłówkiem Przemusiem i zabrałaś tyłek do Anglii, a potem zmajstrował mi jeszcze jednego wnuka, zanim się ulotnił?
– Mówiłam ci sto razy, że Przemek wyjechał pracować na platformie…
– Żebym ja miała wierzyć we wszystko, co opowiadasz – prychnęła. – Pamiętasz, jak w podstawówce wzięłaś pieniądze niby na wycieczkę i kupiłaś sobie tenisówki? Albo…
– To było dawno – jęknęłam. – Miałam wtedy dwanaście lat, mamo!
– Wcześnie zaczęłaś się rozmijać z prawdą, nie da się ukryć – stwierdziła. – Zawsze się zastanawiałam, czy mi nie podmienili dziecka w szpitalu… Ani u mnie, ani u tatusia krętaczy w rodzinie nie było! Wszystko uczciwi ludzie.
Że jej język kołkiem nie stanie…
Już zapomniała, jak latami spłacali podżyrowaną kuzynowi pożyczkę? Jak żarli się z bratem ojca o spadek po dziadkach? Ale po cholerę o tym mówić, kiedy człowiek dzwoni ze świątecznymi życzeniami?
– Mamo, może chciałabyś pogadać z moimi chłopcami? Nawet nie znają babci.
– I to też moja wina? – burknęła. – Nie obraź się, Dorota, ale ja już mam dzieci powyżej dziurek od nosa. Najpierw swoje musiałam wychować, a wiesz, jak było… Znikąd pomocy. Teraz znów Ninkę twojego brata niańczę… Nie mam już zdrowia do tego.
– Właśnie, daj mi Jacka…
– Pojechali w góry – rzuciła. – Sama to zaproponowałam, on tak ciężko pracuje, a zawsze miał słabe płuca… Jak chcesz pogadać z bratem, zadzwoń po świętach do kancelarii, dawałam ci przecież numer. On i tak spędza tam więcej czasu niż w domu.
– To jesteście sami z tatusiem? – zrobiło mi się jej szkoda. – Nie smutno wam?
– Nie no, z Ninką zostaliśmy przecież – wyjaśniła. – A to żywe srebro jest! I jaka zdolna! Na wszystkich szkolnych akademiach występuje, jej rysunki wiszą na wystawie…
– Szkoda, że nie widziałaś, jak mój Tomek grał w przedstawieniu – pochwaliłam się. – Pięknie wyglądał jako książę… I ani razu się nie pomylił, chociaż miał najwięcej tekstu!
– I tak bym nic nie rozumiała, przecież nie po polsku mówili – burknęła.
Pomarudziła na sąsiadów, że brudasy, na młodzież, że hałaśliwa, lekarzy, którzy wypisują jej złe leki… Kowalską, że jej „dzień dobry” przestała mówić, i nową ekspedientkę w spożywczaku, która, w odróżnieniu od poprzedniej, nie obsługuje matki poza kolejnością.
To wszystko? Dziękuję bardzo...
– Dobra, Dorota, nie mam czasu wisieć godzinami na telefonie – stwierdziła w końcu. – Zaraz siadamy do wieczerzy, już Ninka daje znać, że pierwsza gwiazdka się pokazała.
– To wesołych świąt… – powiedziałam.
– A tam wesołych, wszystko na psy schodzi i zaklinanie rzeczywistości na nic się zda – burknęła i po prostu przerwała połączenie.
Stałam z telefonem w dłoni i gapiłam się na ciemniejący ekran.
Drzwi uchyliły się i do pokoju zajrzał Przemek. Był jeszcze w kurtce, zmarznięty. Zobaczył moją minę, smartfon w ręku i bez słowa podszedł, ogarniając mnie ramionami. Pachniał wiatrem i daleką podróżą.
– Walić to, Dorotka – szepnął. – Wesołych świąt, skarbie mój.
– Bałam się, że znów coś wymyślą i nie przyjedziesz – przyznałam się.
– Zaprosiłaś Deidre z dołu?
– Pewnie, mówi, że uwielbia naszą wigilię. Ściągnęła jeszcze starego Boba.
– W kupie raźniej – zaśmiał się. – Niewiele brakowało, a przywiózłbym Kolumbijczyka, ale mi go Szkoci drapnęli. Następnym razem będę szybszy, bo chłopak gra na gitarze jak anioł.
Wychodzimy z pokoju razem, objęci...
Chłopcy już skończyli przebierać naszego fikusa za choinkę, cały skrzy się od bombek. Teraz razem z ojcem rozwijają światełka wokół pokoju, a ja nakrywam stół białym obrusem i rozkładam talerze. Pachnie grzybami, cynamonem i kapustą; ten miks woni jest fascynujący – nawet Deidre, wchodząc z wielkim keksem na półmisku, chwyta się za serce i pociąga nosem, strojąc śmieszne miny.
Potem do drzwi puka Bob, jest u nas po raz pierwszy i chyba nie bardzo wie, czego się spodziewać. Wręcza Przemkowi czerwone wino i michę sałatki, po czym stoi, dopóki Michaś z Tomkiem nie posadzą go przy stole.
Potem chłopcy coś szepczą, staruszek się śmieje i szczypie młodszego w policzek. Stoję w kuchni z wazą barszczu w dłoniach i przez otwarte drzwi patrzę na nich wszystkich. To jest teraz moja rodzina, jedyna, jaką mam. Innej mi nie potrzeba.
Czytaj także:
„Nauczycielka tak musztrowała nasze dzieci, że chodziły jak w zegarku. Ta dyscyplina zmieniła mojego syna w małego robota”
„Siedziałam z dziećmi w domu a mąż traktował mnie jak nieroba. Pokazałam mu, że macierzyństwo to nie urlop na plaży”
„Po bolesnej zdradzie, przestałam ufać facetom. Choć obecny chłopak nosił mnie na rękach, ja i tak węszyłam spisek”