„Siedziałam z dziećmi w domu, a mąż traktował mnie jak nieroba. Pokazałam mu, że macierzyństwo to nie urlop na plaży”

Przemęczony ojciec fot. Adobe Stock, oes
„W tle rozbrzmiewały piski dziewczyn, które z lekka zaprzeczały doniesieniom o spokojnej zabawie. Około 18, znowu odsłuchałam pocztę. Tym razem głos Pawła był nieco bardziej spięty. Gdy po raz kolejny włączyłam telefon w głosie męża słychać już było nutkę histerii”.
/ 12.07.2022 16:30
Przemęczony ojciec fot. Adobe Stock, oes

– Kotku, a może byśmy… no wiesz? – Paweł, mój mąż, usiadł na brzegu łóżka i pogładził mnie po nodze.

– Nie mam siły… Jestem potwornie zmęczona. Może w sobotę albo w niedzielę będę w lepszej formie.

– Nie przesadzasz czasem? – mężczyzna, któremu się odmówi przyjemności, na ogół sam staje się nieprzyjemny. – Przecież ty nawet nie pracujesz. Cały dzień jesteś w domu z dziećmi.

Teraz to ja usiadłam, i to bardzo gwałtownie. Miewaliśmy w przeszłości takie rozmowy i nie zamierzałam znowu na nie pozwolić. W kilku słowach wyjaśniłam mu, że opieka nad trzema córkami i psem, sprzątanie, gotowanie oraz rozwieszanie prania to nie wypoczynek nad plaży.

– Do tego dzisiaj jest czwartek – dodałam. – Wiesz, że w piątki moja siostra zabiera nasze córki do siebie, żebym mogła iść na basen, a dzisiaj Ola i Janka były u nas. Miałam tu przez pół dnia pięć małych dziewczynek, którym trzeba było zorganizować zabawę, nakarmić je i posprzątać po nich, a ty mi mówisz, że nie mam prawa być zmęczona?

Jemu się wydaje, że to jest zabawa?

Paweł nie polemizował ze mną więcej, ale położył się spać wyraźnie naburmuszony. Ja z kolei zasnęłam z poczuciem całkowitego niezrozumienia i rozgoryczenia. Następnego dnia pożaliłam się siostrze, że mąż traktuje mnie jak kogoś, kto nic nie robi, a stale użala się nad sobą. Rozumiała mnie jak nikt inny, bo szwagier też czasami rzucał podobne aluzje.

– Po prostu musisz choć raz pokazać mu, jaka to słodycz zostać z piątką dzieci. Rozumiesz: wychodzisz z domu, wyłączasz telefon i niech sobie radzi. A kiedy wrócisz wieczorem, zapytaj, czy miałby ochotę pofiglować.

Pomysł wydał mi się całkiem niezły, więc z niewinną miną zapytałam męża kilka dni później, czy mógłby posiedzieć z dziewczynkami, bo ja koniecznie muszę jechać do mamy na jeden dzień.

– Bardzo źle się czuje i prosi, żebym przyjechała. Chyba możesz wziąć dzień urlopu, prawda? Ale zrozumiem, jeśli odmówisz. To naprawdę duże wyzwanie, no i będziesz potem wykończony. O ile w ogóle dasz sobie z nimi radę… – jak to mówią, wjechałam mu na ambicję.

– Bez przesady, to tylko dzieci! – prychnął. – Jedź i o nic się nie martw. Zrobię im kanapki i zagramy w jakieś planszówki. To będzie bardzo miłe popołudnie.

Odwróciłam się, żeby ukryć uśmiech. Już widziałam to małe żeńskie tornado, jak grzecznie pogryza kanapeczki i siedzi bez ruchu nad planszą do gry. Dobry żart!

Myślał, że zawsze są takie spokojne

W czwartek otworzyłam drzwi szwagrowi, który wpuścił do przedpokoju czteroletnią Jankę i pięcioletnią Olę. Moje czteroletnie bliźniaczki, Ania i Dorotka, od razu zaczęły koło nich skakać jak nakręcane zabawki.

Najmłodsza Wika, która niedawno skończyła trzy lata, wyłoniła się z dużego pokoju, ciągnięta na smyczy przez naszego boksera, który giął się w radosnych i energicznych skrętach tułowia.

– Witam, drogie panie – mój mąż rozpromienił się w uśmiechu. – Dzisiaj zostajecie z wujkiem. Cieszycie się?

Siostrzenice spojrzały pytająco na swoje kuzynki, ale te natychmiast zapewniły, że z tatą będzie super. To wystarczyło, by cała piątka ruszyła drobnym kłusem do salonu, pokrzykując i przepychając się nawzajem.

Mąż zawołał do nich, że mają umyć rączki, i wszystkie grzecznie zawróciły, by pognać do łazienki. Spojrzał na mnie z tryumfem w oczach, jakby chciał powiedzieć: „No i co? Wcale nie jest tak trudno nad nimi zapanować”.

Uśmiechnęłam się tajemniczo i włożyłam buty. Musiałam wyjść, zanim zacznie się prawdziwe rozrabianie, kłótnie, skarżenie i skakanie po kanapie. Czyli miałam jakieś trzy do czterech minut.

– Nie musisz brać komórki – powiedział łaskawie Paweł. – Poradzimy sobie.

– Wezmę, ale ją wyłączę – odparłam. – Mogę potrzebować taksówki czy coś. Możesz mi zostawiać wiadomości.

Kwadrans później siedziałam już w autobusie do miejscowości, w której mieszka moja mama. Lubiłam tam jeździć. Życie płynie tam wolniej, można usiąść na ławce i rozkoszować się feerią jesiennych barw na parkowych drzewach.

W tle słyszałam piski i wrzaski

Planowałam, że wybierzemy się z mamą na spacer, zbierzemy trochę kasztanów, które ona potem wsypie do szuflady pod łóżkiem („są dobre na reumatyzm”) i porozmawiamy spokojnie, jedząc nasze ulubione makowe paluszki z miejscowej piekarni. Podróż trwała godzinę i nim doszłam do domu mamy, postanowiłam sprawdzić pocztę głosową.

„Cześć. U nas wszystko w porządku. Zjedliśmy podwieczorek i spokojnie gramy w memory. Pozdrów mamę” – usłyszałam głos męża.

W tle rozbrzmiewały piski dziewczyn, które z lekka zaprzeczały doniesieniom o spokojnej zabawie. Ponownie wyłączyłam komórkę. Dwie godziny później, około osiemnastej, znowu odsłuchałam pocztę. Tym razem głos Pawła był nieco bardziej spięty.

„Słuchaj, czy ty zabierałaś je wszystkie, kiedyś wyprowadzałaś psa? Bo to jakaś paranoja ubierać je w te wszystkie kurtki, płaszcze i buty… Zanim ubiorę ostatnią, pierwsza będzie już spocona… No nic, może pies wytrzyma, aż twoja siostra zabierze swoje dziewczynki”.

Poszłyśmy z mamą nie tylko do piekarni, ale i do malutkiej kawiarenki, posiedzieć nad szarlotką na gorąco i pienistym cappuccino. Akurat była tam też moja najlepsza przyjaciółka ze szkoły, więc wdałyśmy się w miłą pogawędkę.

Potem mama zaproponowała, że wróci do domu na swój serial, a ja przyjęłam zaproszenie koleżanki na grzane wino. W końcu ostatni raz widziałyśmy się chyba z pięć lat temu! Popijając rozgrzewający trunek, po raz kolejny odsłuchałam pocztę. Tym razem w głosie Pawła słychać już było nutkę histerii.

„Iwona, jeśli to odsłuchasz, to włącz, proszę, telefon. One chcą się bawić w bal! Szaleją po całym mieszkaniu z twoimi apaszkami, a nie wiem, czy im wolno. Mówią, że ty im pozwalasz, ale narobiły strasznego bałaganu w szafie, wszystko leży na zewnątrz… Proszę cię, oddzwoń!”.

Mam nadzieję, że posprzątał…

Nie zamierzałam oddzwaniać. Ostatecznie ja nie błagałam męża o pomoc, kiedy zostawałam z nimi co czwartek sama. Z premedytacją schowałam telefon do torebki i zagłębiłam się w dyskusję na temat przewagi rolet nad żaluzjami.

Potem omówiłyśmy najnowsze trendy kolorystyczne w ubiorze i podzieliłyśmy się plotkami na temat wspólnych znajomych. Naprawdę, bardzo przyjemnie jest czasem być po prostu kobietą, a nie tylko matką.

Do tego grzane wino było naprawdę pyszne i kiedy około dwudziestej ponownie odsłuchiwałam wiadomości od męża, włączyłam telefon na głośnik.

„Już nie mogę, włącz ten telefon, błagam! Pies zasikał dywan, Ola i Ania ciągle na siebie skarżą, Dorota ubrała się w twoją koszulę nocną i wylała na nią sok porzeczkowy, a Wika marudzi ze zmęczenia, ale nie mam jak jej położyć spać w tym hałasie. Aha, Janka namawia je na…” – resztę wiadomości stanowił zbiorowy wrzask pięciu małych gardełek, które domagały się zbudowania im domku z koców.

– Zlituj się nad nim i wyślij mu chociaż pocieszającego esemesa – zasugerowała przyjaciółka. – Facet ledwie sobie radzi, bądź człowiekiem!

Postanowiłam zatem okazać mężowi wspaniałomyślność i wysłałam mu esemesa z dobrą radą: „Zawsze się uspokajają przy zabawie w księżniczki. Słuchają moich rozkazów, kiedy jestem królową. Możecie wziąć moje sukienki”.

Wróciłam na plac boju

Potem rozładowała mi się bateria i nie dostałam więcej raportów z frontu domowego. Kiedy autobus powrotny dowiózł mnie do mojego miasta, było już dobrze po dwudziestej trzeciej. Siostra odbierała swoje córeczki zwykle koło dziewiątej, więc spodziewałam się, że gdy wrócę, moje dziewczynki będą już spały, a Paweł zdąży nawet posprzątać po ich szaleństwach. Nie mówiąc o wypraniu zasikanego przez psa dywanu.

Otworzyłam drzwi i cicho wślizgnęłam się do przedpokoju. Mieszkanie było pogrążone w ciszy i ciemności. Od razu potknęłam się o stertę ubrań wyrzuconą z szafy wnękowej. Po omacku dotarłam do łazienki, gdzie w wannie pławił się w mydlinach dywan ze smętnie zwisającymi na zewnątrz frędzlami.

Pokręciłam głową, umyłam ręce i na palcach poszłam do pokoju bliźniaczek. Jedna spała na podłodze w swoim stroju księżniczki z balu karnawałowego, druga, w mojej plażówce, leżała na kołdrze.

Przeniosłam Dorotę i nakryłam Anię, po czym – pełna dezaprobaty – ruszyłam do pokoiku Wiki. Ta przynajmniej była w swoim łóżku, a nawet w piżamie. Kiedy jednak nachyliłam się, by ją pocałować, zobaczyłam, że całą buzię ma pokrytą „makijażem”, czyli moim różem roztartym na policzkach i błyszczykiem na wszystkich innych częściach twarzy.

Bezgłośnie zaklęłam, łapiąc się za głowę, i pomaszerowałam do dużego pokoju, by zrobić wymówki mężowi. Jak to jest możliwe, do cholery, że nawet nie mógł umyć buzi najmłodszej córce i położyć dziewczyn do własnych łóżek? Czy to naprawdę takie trudne?!

Paweł zrozumiał, że to nie takie łatwe

Kiedy weszłam, nagle cała moja złość uleciała. Widok, który zastałam, zmiękczyłby chyba serce nawet najbardziej wkurzonej kobiety. Mój mąż bowiem spał, co było dla niego niezwykłe przed północą.

Co więcej, spał w fotelu, pod którym kulił się pełen poczucia winy pies. Obaj wyglądali na wykończonych i obaj byli… ubrani w sukienki. Paweł pochrapywał z otwartymi ustami w mojej niebieskiej sukience ciążowej i apaszce w groszki na szyi, a biedny Puc patrzył na mnie błagalnie znad bufiastej kokardy na szyi.

Reszta psa tonęła w starej kiecce bliźniaczek, którą ktoś przemyślnie przewiązał w kilku miejscach brokatowymi tasiemkami. Najwyraźniej nieszczęsny bokser myślał, że to kara za zasikanie dywanu, bo nawet nie próbował się uwolnić z tego idiotycznego przebrania.

– No już – przywołałam psa i wyplątałam go z fatałaszków. – Widzę, że mieliście udany bal księżniczek. Pańcio pewnie został królową, a ty ochmistrzynią, co?

– Rany, co się dzieje? – mój mąż otworzył nagle oczy. – Iwonka, jak dobrze, że jesteś! Czekaj, gdzie dziewczynki?! Dlaczego jest tak cicho? Usiadłem tylko na chwilkę, zmęczony byłem… Czy one…

Ledwo powstrzymywałam się od śmiechu.

Opieka nad dziećmi to ciężka praca

– Są w łóżkach – odparłam, tłumiąc ogarniający mnie na jego widok śmiech. – Oraz w sukniach balowych i pełnych makijażach, dla ścisłości.

– Naprawdę? Musiały same się położyć… Przepraszam, chyba nawaliłem, ale byłem tak wykończony tymi tańcami dworskimi…

– Zaraz, tańczyłeś w tej kiecce? – śmiech podszedł mi już do gardła i groził gwałtownym wybuchem.

– No… byłem przecież królową, jak kazałaś. To faktycznie trochę pomogło. Ale kiedy twoja siostra zabrała swoje dzieci, nasze chciały się jeszcze bawić i tak jakoś… no… usiadłem i…

– A nie wpadłeś na to, że możesz być królem? – teraz chichotałam już otwarcie. – No cóż, kochanie, przynajmniej wiesz, jak wygląda organizowanie zabawy pięciu małym dziewczynkom.

– Nic nie mów… – poprosił błagalnie i powlókł się na kanapę, nie zdejmując nawet sukienki. 

Kiedy się wygodnie wyciągnął i ponownie zamknął oczy, usiadłam obok niego, połaskotałam go w uchu i wyszeptałam zmysłowo:

– Kotku, a może byśmy… no wiesz?

– Miej litość, kobieto, nie dzisiaj… – wymruczał i zapadł w sen.

Ja także się położyłam spać, ale wcześniej pstryknęłam mu kilka fotek telefonem. Zawsze warto mieć mocne argumenty, kiedy znów mi powie, że siedzenie cały dzień w domu z dziećmi nie może człowieka zmęczyć…

Czytaj także:
„Szukam kobiety na podobieństwo żony. Ma być uległa, cicha i zadbana. Zostawiłem nawet ubrania po Zosi dla następczyni”
„Poświęciłam 12 lat życia alkoholikowi, który na koniec jeszcze mnie okradł. Przypłaciłam to małżeństwo traumą”
„Mąż popadł w sportową obsesję. Zamiast zająć się ciężarną żoną w potrzebie, biegał po osiedlu i robił z siebie pajaca”

Redakcja poleca

REKLAMA