„Rysiu wpadł w sidła Dominiki jak śliwka w kompot. Ta modliszka chciała wyssać z niego nie tylko życiowe soki”

Zakochana para fot. iStock by GettyImages, Westend61
„Nie mogliśmy się nadziwić, jak taka kobieta mogła owinąć sobie Ryśka wokół palca. A jednak. Teraz doiła go, jak chciała, a my nie rozumieliśmy, dlaczego on się na to zgadza”.
/ 06.10.2023 11:15
Zakochana para fot. iStock by GettyImages, Westend61

To miał być wielki dzień. Właśnie dzisiaj Rysio postanowił przedstawić nam swoją nową dziewczynę. I dobrze, bo już mieliśmy dość tego jego ciągłego ćwierkania, jaka to ona cudowna i wspaniała, cudowna i wspaniała, a do tego jeszcze cudowna i wspaniała.

Rysio był bardzo wybredny, jeśli chodzi o dobór partnerek. Miał ściśle określone wymogi co do wyglądu oraz cech charakteru przyszłej żony. I dlatego wciąż był kawalerem. Bo przecież prędzej czy później, kiedy mijało pierwsze zauroczenie, zaczynał dostrzegać na kryształowym obrazie bogdanki różne rysy i wady.

Był innym człowiekiem 

W przypadku Rysia, gdy te usterki zaczynały wypływać na powierzchnię, odkochanie następowało po góra dwóch miesiącach. Rysiek kończył związek, zanim zdążyliśmy poznać jego kolejne bóstwo.

Tym razem sprawa wyglądała inaczej. Nasz kochliwy przyjaciel od trzech miesięcy twardo trwał u boku swej wybranki i ani razu nie zająknął się, że czegoś jej brakuje albo ma czegoś za dużo. Za to nieprzerwanie opiewał jej nieprzeciętną urodę, ostry niczym brzytwa intelekt oraz życiową zaradność.

Bredził jak potłuczony o wspólnych spacerach, romantycznych kolacjach i upojnych nocach. Chwalił się, jakimiż to prezentami obdarowuje ukochaną, do jakich restauracji ją zabiera, na jakie wspaniałe wycieczki jeżdżą. Zachowywał się przy tym jak nawiedzony albo upalony. Wodził wokół rozmarzonym wzrokiem, uśmiechał się tępawo, a co gorsza przestał brać udział w naszych sobotnich partyjkach brydża. Grać co prawda nie umiał, ale przecież chodziło głównie o to, żeby pobyć w męskim gronie, wypić kilka piw i pogadać. Karty były sprawą drugorzędną.

Siedzieliśmy więc całą ekipą w naszym ulubionym barze i czekaliśmy. Kiedy tylko drzwi się otwierały, nasze głowy mimowolnie odwracały się w tamtym kierunku. Rysiu spóźniał się już pół godziny – rzecz nie do pomyślenia u tego pedanta i perfekcjonisty. Umilaliśmy sobie czas fantazjami na temat jego panny, tworząc cały profil fizyczno-psychologiczny tego ideału.

I to ma być ta Afrodyta?

Gdy wreszcie nastąpił ów wiekopomny moment i do lokalu wkroczył nasz kumpel w towarzystwie swej damy, normalnie… szczęki nam opadły. Spodziewaliśmy się seksbomby z doktoratem w kieszeni, a tymczasem pojawiła się kobieta raczej przeciętna. Średniego wzrostu i urody. Może nie brzydka, choć podejrzewam, że bez makijażu, modnej fryzury i stroju byłaby nijaka. Ani ładna, ani brzydka. Owszem zgrabna, to znaczy szczupła, ale piersi zero, nóg po szyję zero, namiętnych ust zero.

Jedynie oczy można by uznać za intrygujące. Duże, o tak ciemnych tęczówkach, że zlewały się ze źrenicami w jedno, jakby je sobie atropiną zakropliła.

Spojrzeliśmy po sobie zaskoczeni, zbaraniali. Ta kobieta była totalnym przeciwieństwem tego, co w płci przeciwnej ubóstwiał Rysiek. Panna powinna imponować, zwracać uwagę, przyciągać wzrok, a za nią nikt by się na ulicy nie obejrzał. Czy to możliwe, że nasz przyjaciel pierwszy raz w życiu naprawdę się zakochał? Że trafiła kosa na kamień? Może miała inne zalety, nie tak oczywiste ani widoczne na pierwszym rzut oka? Na przykład ten doktorat w kieszeni…

Rysio na nasz widok uśmiechnął się szeroko i podszedł z ukochaną.

– To jest właśnie Dominika – powiedział powoli, niemal sylabizując.

Dominika przywitała się ogólnym skinieniem głowy, jednym dla wszystkich, jakby oszczędzała na ruchach i uściskach dłoni, po czym usiadła na podsuniętym przez Ryśka krześle.

Powinienem wykpić tę teorię, ale nie było mi do śmiechu

Reszta wieczoru upłynęła w skisłej atmosferze. Rozmowa się nie kleiła, bo Rysiu interesował się tylko Dominiką, a ona z kolei zachowywała się niegrzecznie. Ignorowała nasze pytania, zbywała zdawkowym uśmiechem, a gdy cisnęliśmy, odpowiadała wymijająco. Więc nie dowiedzieliśmy się o niej niczego konkretnego. Skąd on ją, do cholery, wytrzasnął? I czemu tak mu odbiło na jej punkcie? Jakby mu czegoś zadała. Rysiu też niewiele mówił, zupełnie jak nie on, za to wpatrywał się w swoją Dominiczkę jak w święty obrazek.

Spotkanie trwało krótko. Szybko się zwinęliśmy, bo aż żal było na to patrzeć. Wracając taksówką do domu, zastanawiałem się, co mój kumpel widzi w tej dziewczynie. Mniejsza o urodę. Myślałem, że zyska przy bliższym poznaniu, okaże się sympatyczna, dowcipna, bystra, a tu… kiszka. Może byłem niesprawiedliwy, ale coś mi tu mocno nie grało.

Mijały tygodnie. Rysio spędzał z nami coraz mniej czasu, potem wcale, a jak wpadaliśmy na siebie na mieście, to albo udawał, że nas nie widzi, albo rzucał „cześć” i uciekał, bo „wiecie, rozumiecie, Dominiczka czeka”. Wyraźnie się od nas odcinał. Co gorsza, dochodziły nas słuchy, że Dominika doi z niego kasę. Kupowała hurtowo ciuchy, buty, torebki, biżuterię, a nawet nowe auto z salonu. Owszem, firma Ryśka prosperowała bardzo dobrze, i było z czego czerpać, no ale chyba nie na tym powinien zasadzać się związek.

Czara goryczy przelała się, gdy dowiedzieliśmy się o ich zaręczynach. Nie od Rysia, z Facebooka. Na profilu Ryśka zobaczyliśmy ich wspólne zdjęcie, na którym Dominika pokazywała pierścionek. Szlag by trafił tę łowczynię jeleni! Traciliśmy przyjaciela, który stracił głowę dla jakiejś chciwej spryciary. Musieliśmy coś z tym zrobić.

W niedzielę zadzwonił do mnie Tomek.

– Przyjeżdżaj! – rzucił. – Narada jest. W wiadomej sprawie.

Po kwadransie pukałem do drzwi jego domu. Pozostali już tam byli. Usiadłem na kanapie i czekałem.

Pierwszy odezwał się Norbert.

– Trochę poszperałem, uruchomiłem swoje kontakty, spotkałem się z paroma znajomymi i… nie jest dobrze.

To już wiedzieliśmy.

– Jest gorzej niż źle, panowie. Wiem, że zabrzmi to idiotycznie, ale… Dominika rzuciła urok na Rysia, w sensie, że seksem go tak omotała. Nie patrzcie tak. Mówię, co słyszałem. Wyciągnie z niego, ile się da. Może nawet naprawdę się z nim hajtnie, a potem puści w skarpetach. Dotarłem do gościa, który też miał z nią do czynienia. Tak go omotała, że przepisał na nią swoją firmę i cały majątek. Skończył goły i wcale nie wesoły, mało nie popełnił samobójstwa. Dopiero niedawno odbił się od dna.

Powinienem parsknąć śmiechem, wykpić bezlitośnie tę absurdalną teorię, ale jakoś nie było mi do śmiechu. Czarownica? Urok? Tak, to by tłumaczyło, czemu Rysio zachowywał się, jakby postradał rozum.

No może nie taki prawdziwy urok, jak z bajek – kontynuował Norbert. – Ale potrafi omotać chłopa w łóżku tak, że głupieje. Trzeba go jakoś od niej odseparować. 

– Pozostaje rozwiązanie siłowe – wtrącił się Bartek.

– To znaczy? – spytał Mariusz.

– To znaczy, że musimy go porwać.

Kolejny absurd, ale my byliśmy gotowi na wszystko, by ocalić Rysia.

Śledziliśmy go i kiedy był sam, bez Dominiki i innych świadków, zgarnęliśmy go z ulicy. Tłumacząc mu, że to taki rytuał przedślubny, rodzaj oryginalnego wieczoru kawalerskiego, skrępowaliśmy go sznurkami jak baleron i zakneblowaliśmy. 

Zamiast do klubu, przyjechaliśmy do mojego domu. Opowiedzieliśmy mu, co wiemy na temat jego Dominiczki. Początkowo nie chciał wierzyć, ale kiedy porozmawiał z jej poprzednim narzeczonym i dowiedział się, że takich jeleni jak on było więcej, jakby trochę oprzytomniał. A nawet jeśli nie, to może jakieś ziarnko wątpliwości w nim zasialiśmy.

Zawieźliśmy go do domu. Na szczęście Dominiki nie było.

Bokserka

Trzy dni później Rysio wpadł do baru. Był jakiś rozchełstany i miał siniaka pod okiem. Dosiadł się, jakby nigdy nic, i powiódł po nas ponurym spojrzeniem.

– Spadłeś ze schodów czy co? – zagaił Norbert.

– A wy też chcecie oberwać? – warknął.– Niemniej… dzięki, chłopaki.

– Za co? – ponowiłem zasadnicze pytanie.

– Już wy wiecie za co.

– Co tam u Dominiki? – zainteresował się Mariusz.

Rysiek wzruszył ramionami.

– Po tym, jak wycofałem się z pomysłu ślubu, a ona dała mi w pysk, nie mam pojęcia, komu teraz mąci w głowie. Ależ durny byłem… Panie Stasiu, piwo z wkładką poproszę!

Popatrzyliśmy po sobie i uśmiechnęliśmy się szeroko. Grunt to mieć dobrych przyjaciół, takich, na których zawsze można liczyć, bez względu na to, jakie siły próbują mieszać nam w życiu.

Czytaj także:
„Aśka robiła mojego brata na szaro, a on był w nią wpatrzony jak pies. Nie mogłem na to patrzeć, pogoniłem modliszkę”
„Była mi jak siostra, a dziś nie mogę oderwać wzroku od jej ciała. Byłem ślepy. Nie widziałem, że taki skarb mam pod nosem”
„Liczyłam na związek z Pawłem, a on liczył moje pieniądze. Dałam się podejść jak nastolatka i drogo za to zapłaciłam”

Redakcja poleca

REKLAMA