W naszym domu panował dryl jak w wojsku. Były obowiązki, reguły i zasady. Trzeba przyznać, że nasza mama sama się im podporządkowywała, choć ani mnie, ani Jackowi na tym nie zależało. Ojciec dość wcześnie nas porzucił. Nie umiał żyć w ciągłym napięciu i pośpiechu, by zdążyć wykonać wszystkie zadania, jakie każdego dnia stawiała przed nim żona.
Jako 12-letnia smarkula potrafiłam go zrozumieć i wspaniałomyślnie mu wybaczyć, że nas zostawił. Gorzej rozstanie z tatą zniósł Jacek. Tęsknił za nim od razu po jego wyprowadzce. Rok później miał już zdiagnozowaną nerwicę i depresję. Nic dziwnego. Tata zawsze traktował nas bardzo łagodnie, często stawał w naszej obronie, kiedy coś zbroiliśmy lub w określonym przez mamę czasie nie odrobiliśmy lekcji, narażając się na jej gniew i kary w postaci zakazu oglądania telewizji czy wychodzenia na podwórko.
Romek był jak tata
Po rozwodzie mama związała się na kilka lat z Romkiem, którego nazywaliśmy wujkiem, ale i on długo w naszym domu nie wytrzymał, choć bardzo kochał mamę. Starał się jej we wszystkim ustępować i obracać w żart jej uwagi lub fochy. Dla nas był tak samo jak tata, wyrozumiały i łagodny. Roman był doskonałym psychologiem i przy nim mama zaczynała powoli rozumieć, że popełniła wiele błędów w wychowaniu. Już wtedy wiedziała, że sobie zawdzięcza nasze wrogie nastawienie do niej. Niestety, na odbudowanie więzi emocjonalnych było już za późno.
Roman w końcu od nas odszedł. Początkowo miało to być tylko na trochę. Postanowił odwiedzić swoją córkę, która parę lat wcześniej wyemigrowała do Kanady. Kiedy wrócił po trzech miesiącach, atmosfera w naszym domu zrobiła się napięta. Mama nieustannie miała do niego o coś pretensje. On próbował łagodzić spory, całował i głaskał mamę po rękach, ale to nic nie dawało. Wciąż była nadąsana.
– To ja ci zejdę z drogi, Zosiu – zakomunikował któregoś wieczoru i wyprowadził się do swojej kawalerki. Odtąd bywał u nas gościem. Z czasem przestał bywać w ogóle. Po kilku miesiącach oznajmił, że przenosi się do Kanady na stałe.
Poczułam trochę wolności
Byłam na pierwszym roku studiów, kiedy mama poznała pana Zbyszka i drugi raz wyszła za mąż. Wkrótce opuściłam dom rodzinny i zamieszkałam z babcią, matką mojego ojca. Gdy przeniosłam wszystkie swoje rzeczy do jej niewielkiego mieszkania, pierwszy raz w życiu poczułam się wolna.
Niestety, dość szybko babcia zachorowała, stała się niedołężna, a ja znów straciłam wolność. Ograniczyły ją obowiązki związane z opieką nad staruszką. Wtedy przez moment w mojej głowie pojawiła się myśl – kiedyś mama i tata się zestarzeją, być może staną się jak babcia niedołężni i trzeba będzie się nimi zaopiekować. Bardzo się tej perspektywy wystraszyłam. Sądziłam, że dla ojca mogłabym się poświęcić, ale matką nie dałabym rady się zajmować. Tata nie zdążył się zestarzeć. Wkrótce zmarł po trzecim zawale, babcia też odeszła.
Ograniczyłam kontakty
Wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci i czas wyraźnie przyspieszył. Przez wiele lat moje kontakty z matką były zdawkowe, ale nie potrzebowałam ich. Mamie też wystarczał jedna, czasem dwie rozmowy przez telefon w miesiącu. Paradoksalnie częściej kontaktowała się z bratem, który dawno temu wyemigrował.
Po jakimś czasie nasza mama rozstała się ze swoim drugim mężem. Podobno ją zdradzał. Od tamtej pory częściej odbierałam telefony od niej. Czasem nawet zapraszałam ją do nas na obiad, podrzucałam jakieś zakupy. Kilka razy poszłyśmy razem na spacer. Ale nadal trudno byłoby nazwać nasze relacje serdecznymi. Mama miewała fochy i wciąż lubiła mnie pouczać, jak mam żyć.
Pamiętam tamto lato. Zwaliło się na mnie sporo problemów. Szukałam jakiegoś ratunku dla zszarpanych nerwów. Miał być nim wyjazd do Juraty, ucieczka od pracy, Mirka i dzieci, od humorów mamy. O dziwo, mój mąż nie oponował.
– Masz rację, ostatnio i mnie puszczają nerwy. Jedź sama, Moniko. Jeśli zatęsknisz, daj znać, zaraz przyjadę – zapewnił.
Nasze małżeństwo przeżywało kryzys i oboje wiedzieliśmy, że żadne z nas nie będzie przez dwa tygodnie tęsknić za drugim. Mirek miał ciężki czas w swojej firmie, ja po raz trzeci w krótkim czasie zmieniłam pracę. Do tego jeszcze matura Asi, no i Arek. Syn nigdy wcześniej nie sprawiał żadnych problemów, ale ostatnio stał się nie do wytrzymania.
– Pewnie się zakochał – niespodziewanie zawyrokowała moja matka.
– Zakochanie to choroba – zakończyła krótki wywód.
Przyznam, że mnie zaskoczyła. Oto nagle ta zawsze wymagająca i apodyktyczna kobieta uznała czyjeś prawo do miłości. Od razu mnie zastanowiło, czy wie o czym mówi, bo moim zdaniem jej samej ta przypadłość nigdy nie dotknęła.
Działo się coś niedobrego
Drugi tydzień nad morzem miał być lepszy od poprzedniego. O kąpielach mowy być nie mogło, jestem zmarzluchem. Ale plaża była cudowna. No i samotność. Nawet komórka zamilkła. I kiedy delektowałam się tą ciszą i spokojem, zadzwoniła do mnie pani Lucynka, sąsiadki mamy.
– Pani Moniko, niech pani koniecznie przyjedzie do mamy. Coś z nią nie tak, z głową chyba – zaczęła bez wstępów.
– Ale co nie tak?
– Ano w kółko o jakichś dzieciach opowiada, krzyczy, żeby je wyprowadzić, że ma tego dosyć. My tu z sąsiadami do niej zachodzimy, no bo wie pani, chodzi o gaz – sąsiadka była bardzo zdenerwowana.
– O jaki gaz?
– Wczoraj aż było czuć. Pani się nie gniewa, ale mój Jurek poszedł do pani mamy i zakręcił zawór, bośmy się wszyscy bali, że nas pani Zosia wysadzi w powietrze.
– Ojej, niedobrze. Zaraz poślę męża do mamy, ja jestem nad morzem. Ale oczywiście niedługo się pojawię.
Mirek odwiedził ją jeszcze tego samego popołudnia. Była bardzo zdziwiona tą nagła wizyta. Mąż twierdził, że moja matka jest ogólnie w dobrym stanie, tyle że stała się trochę nieobecna myślami.
– Odpowiada po dłuższej chwili albo wcale. Arek był ze mną i twierdzi, że babcia się dziwnie uśmiecha. Nie wiem, Monia, czy to coś poważnego. Może to tylko krótkotrwałe zaburzenie? Zrobiliśmy z Arkiem małe zakupy, bo lodówka była pusta. Jak ją spytałem, co by chciała zjeść, to tylko na mnie patrzyła i nic nie powiedziała. No to kupiliśmy… – i mąż zaczął wyliczać.
Dziwnie się zachowywała
Przeraziłam się, bo wiedziałam, że to nie jest chwilowa sprawa i że to może być demencja. Cierpiała już na nią siostra i matka mojej mamy.
Czy nastał moment, kiedy będę musiała zaopiekować się swoją rodzicielką?
Skoro świt ruszyłam w drogę powrotną. Zamiast do domu, od razu poszłam do mamy. Nie miałam kluczy, ale mi otworzyła. Była dziwnie pobudzona.
– Co tak późno? Mówiłam ci, żebyś przyszła jak najszybciej! – rzuciła z pretensją od drzwi.
– Wszystko dobrze, mamo? – spytałam niepewnym głosem.
– A co ma być źle? Pewnie, że dobrze. Trochę mnie głowa od czasu do czasu boli. Źle sypiam i mam dziwne sny. Wyobraź sobie, szkoła mi się śni – zaśmiała się.
Osiem lat wcześniej przeszła na emeryturę, ale widocznie czterdzieści lat pracy w szkole odcisnęło w jej mózgu piętno.
– Napijesz się herbaty? A czemu tak szybko wróciłaś znad morza? Nie było pogody? No, nad Bałtykiem to ciężko trafić, żeby przez dwa tygodnie było ładnie. Ale mimo wszystko powinnaś posiedzieć dłużej w Juracie, bo ty taka przemęczona jesteś i wymizerowana – płynął potok słów, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
Matka nigdy nie troszczyła się o moje zdrowie czy wygląd. A poza tym ta nagła zmiana nastroju, wyrazu twarzy? Skąd to się wzięło?
Mama potrzebowała opieki
Kilka dni później podstępem sprowadziłam do domu psychiatrę. Był to mój dobry znajomy, który rzekomo przyszedł ocenić księgozbiór mamy i ewentualnie odkupić kilka interesujących go pozycji. Oczywiście, jak to w takich sytuacjach bywa, mama zachowywała się niemal wzorowo. Raz tylko wstała od stołu i znienacka ruszyła do sąsiedniego pokoju, żeby zajrzeć za kanapę. Musiało jej się wtedy wydawać, że ktoś się tam czai.
Już myślałam, że cała moja misterna mistyfikacja zda się na nic, lecz lekarz z wieloletnim doświadczeniem bez trudu rozpoznał oznaki starczej demencji. Przepisał mamie lekarstwa i dał skierowania na badania, które miały potwierdzić lub wykluczyć nasze podejrzenia. Teraz należało zorganizować życie tak, by mama znalazła się pod stałą opieką, dostawała lekarstwa i nie stwarzała zagrożenia dla siebie i otoczenia.
Na początek poprosiłam o pomoc panią Lucynkę. Znały się z mamą od szkoły, więc częsta obecność sąsiadki w domu mamy i tak była codziennością. Pani Lucynka podawała mamie lekarstwa, wychodziła z nią na spacery, odgrzewała obiad i pilnowała jej do czasu, kiedy ja, wracając z pracy, przychodziłam z zakupami i przygotowywałam jedzenie na następny dzień.
Już po tygodniu byłam ledwo żywa. Na szczęście, w najbliższych planach była przeprowadzka mamy do naszego mieszkania. Do pokoju syna, a on sam miał zamieszkać w mieszkaniu babci. Arek już zwoził swoje szpargały, kiedy pewnego wieczoru zadzwonił telefon. Mama była akurat w gorszej formie. Siedziała ze wzrokiem wbitym w dywan.
Wujek Romek wrócił
– Halo – odebrałam połączenie.
– Zosiu, to ja Romek, wróciłem do Polski. Witaj, kochana – w pierwszej chwili nie poznał mnie po głosie.
– Wujek Roman? – ucieszyłam się, słysząc jego łagodny głos. Od razu ze wzruszenia zaczęłam głośno płakać.
– Moniczko, co się stało? Coś z mamą? Zaraz tam będę – zawołał i się rozłączył.
Spojrzałam na mamę. Siedziała odrętwiała na kanapie i wpatrywała się w dywan.
– Mamo – usiadłam obok niej, wzięłam za rękę. W tamtej chwili jakaś tkliwość we mnie wezbrała, a przed oczami stanęły obrazy z przeszłości. Dawny partner mamy, kiedyś zakochany w niej po uszy, umiał sprawić, że o dawnych latach pomyślałam z autentyczną tęsknotą. – Dzwonił wujek Roman, jedzie tu – powiedziałam cicho. Nie liczyłam, że go pamięta.
– Romek? No co ty mówisz? – mama ożywiła się nagle. – Daj mi telefon – zaczęła podnosić się z kanapy.
– Już się rozłączył, ale zaraz tu będzie.
– Dzisiaj?! A która godzina? Ojej, prawie siódma. To lepiej idź już do siebie, ja muszę coś ze sobą zrobić. O rany, jak ja wyglądam?! Monika, na miłość boską, pomóż mi z tymi włosami.
Patrzyłam oniemiała, jak mama biega po mieszkaniu. Już była w łazience, już czesała włosy, nerwowo przeszukiwała kosmetyczkę, malowała usta, poprawiała brwi.
– Chryste, ale nie mogę go przyjąć w tej szmacie! – krzyknęła przerażona, przeglądając się w dużym lustrze w przedpokoju. – Chodź, pomóż mi zapiąć sukienkę. Ależ ja jestem blada – gorączkowała się.
W kilka minut przeistoczyła się w tę samą kobietę, którą kiedyś była – elegancką, energiczną, gotową do walki.
Sama przejrzałam się lustrze, poprawiłam fryzurę, pomalowałam usta szminką. Mama jeszcze kilka razy nalegała, żebym zostawiła ją samą.
– No trudno, zostań – dała za wygraną.
Wciąż ją bardzo kochał
Spotkania po latach mają dziwny czar. Stajemy się młodsi, uśmiechamy się do siebie, a pamięć przywołuje te dobre wspomnienia. Wieczór był wyjątkowo miły. Zakończył się tuż przed północą. Mama nie była w stanie dotrzymać kroku mnie i Romanowi. Lekarstwa, które brała od jakiegoś czasu, sprawiały, że o określonych porach stawała się senna.
Kiedy zamknęły się drzwi jej sypialni, mogłam z Romanem otwarcie porozmawiać. Nie kryłam, że mama cierpi na demencję. Przyznałam się też, że wciąż nie mam do niej serca, chociaż wiem, że teraz mnie bardzo potrzebuje.
– Sama nie dasz rady. Masz dom, dzieci – Roman zamyślił się na chwilę. – Wiesz, kiedy ją dzisiaj zobaczyłem, odżyłem. Ja, Monisiu, bardzo kochałem waszą mamę. Wciąż ją kocham, mimo że tak mnie raniła. Będę ci pomagał – obiecał na koniec.
Następnego ranka pani Lucynka znów zajęła się mamą. Był piątek. W sobotę Arek miał ostatecznie wyprowadzić się od nas i przenieść się do mieszkania mamy, lecz plany uległy zmianie.
– Tu Roman – usłyszałam w słuchawce. – Przemyślałem sobie wszystko. Chętnie zaopiekuję się Zosią, jeśli nie masz nic przeciwko. No i jeśli Zosia mnie nie pogoni – roześmiał się.
– Ale to nie takie proste. Na razie mama tylko czasem ma ataki, ale wiem, że będzie coraz gorzej. Pamiętam, jak było z babcią i ciotką Ireną – zaczęłam roztaczać niewesołe wizje. – Będzie miała trudności z jedzeniem, przestanie chodzić, trzeba ją będzie myć, zmieniać jej pieluchy…
– Nie martw się, dziecko – przerwał mi. – Dam sobie radę, a kiedy zajdzie potrzeba, ty mi pomożesz. Wiesz, kucharz ze mnie żaden, zatem uśmiechnę się do ciebie o smaczną zupę, dobrze?
Wszystko się zmieniło
Od tamtej chwili aż przez dwa lata nie musiałam niczego gotować. Ku zdziwieniu psychiatry, proces chorobowy zatrzymał się, w czym pewnie trochę pomogły zapisane lekarstwa. Były momenty gorsze, kiedy trzeba jej było pomóc poskładać myśli, ale zawsze wtedy miała przy sobie Romana, który trzymał ją za rękę.
– Jak dobrze, że jesteś, Romku – mówiła mu przyciszonym głosem. – Wiesz, że przy tobie czuję się taka spokojna – dodawała.
Roman działał na mamę kojąco. Potrafił też studzić mój temperament. Tylko dzięki niemu usiadłyśmy pewnego dnia przy stole w kuchni i odbyłyśmy prawdziwie szczerą rozmowę. Do tamtej chwili niemal przez całe życie szykowałam się do decydującego starcia z matką.
Nie miałam do niej serca, zawsze irytował mnie jej stosunek do mnie, brata i ojca, dlatego myślałam, że jeśli kiedyś zechce mnie wysłuchać, wygarnę jej wszystkie moje żale. Ku własnemu zdziwieniu nie uległam pokusie wypominania jej błędów i najgorszych awantur, do których doprowadziła. W tamtej najszczerszej rozmowie sama przyznała, że była dla mnie i dla Jacka zbyt wymagająca, szorstka, że nie umiała okazać nam swojej miłości.
Tamten wieczór spędzony z matką był aktem oczyszczenia. Czułam, że ona też przez wiele lat czekała na taką rozmowę. Jedyna zadra, jaka mi została po tej wizycie, to fakt, że mama ani razu nie dała się sprowokować do choćby jednego zdania na temat mojego taty. Zabolało mnie to bardzo, ponieważ on kiedyś kochał ją tak samo mocno jak Roman. Może po prostu już o nim nie pamiętała?
Zanim przestała w miarę normalnie funkcjonować i na zawsze zamknęła się w swoim niedostępnym świecie, do Polski przyjechał Jacek. Spotkanie syna z matką po wieloletniej rozłące było dla obydwojga wielkim wstrząsem, jednak jestem pewna, że byli bardzo szczęśliwi, że w ogóle do niego doszło.
Kiedy dwa lata temu demencja zaatakowała ze zdwojoną siłą i mama przestała poznawać już nawet bliskich, Roman nie zgodził się, by umieścić ją w domu opieki. Do końca trzymał ją za rękę i patrzył w jej oczy z miłością.
Czytaj także:
„Straciłem głowę dla młodszej o 25 lat kochanki. Chciałem się zabawić, a nie zostać tatusiem przed emeryturą”
„Jakiś obcy facet odwiedzał grób mamy, zapalał znicz i znikał. Te wizyty na cmentarzu znaczyły więcej, niż myślałem”
„Podsłuchałam w pociągu rozmowę o panu do towarzystwa. Byłam w szoku, bo okazało się, że dobrze znam tego amanta”