„Marzyłam o weselu jak z bajki na rajskiej wyspie. Skończyliśmy na plaży w Mielnie przy sztormowym Bałtyku”

ślub na plaży fot. Getty Images, Carolin Voelker
„W dniu ślubu od rana padał deszcz. Byłam załamana. Moje marzenia o ceremonii na plaży z bosymi stopami legły w gruzach. Zamiast tego mieliśmy mokre, zimne nadmorskie powietrze i ceremonię na tarasie hotelu z widokiem na ciemne chmury”.
/ 07.08.2024 21:15
ślub na plaży fot. Getty Images, Carolin Voelker

Każda moja koleżanka miała wesele jak z bajki. Czy to takie dziwne, że ja też marzyłam o podobnym? Dlaczego życie musiało mnie potraktować tak niesprawiedliwie? Teraz do końca życia będę czuła zażenowanie i niesmak na myśl o tym „wyjątkowym dniu”.

Zaręczyny były spełnieniem moich marzeń

O zaręczynach i ślubie myślałam już w momencie, gdy świętowaliśmy z Robertem naszą pierwszą „trzymiesięcznicę”.

– Spokojnie, zobacz, jaki jest w ciebie zapatrzony, zaraz ci się oświadczy! – uspokajały mnie przyjaciółki.

Ukochany jednak zwlekał dłużej, niż bym chciała, więc w którymś momencie zaczęłam rzucać mu bardziej konkretne aluzje. W końcu jednak mi się oświadczył, dokładnie w rocznicę tego związku.

– Co tak długo? – chichotałam, gdy zakładałam sobie pierścionek na palec.

– Długo? Jesteśmy razem dopiero rok! – odpowiedział Robert z uśmiechem, ale nieco zaskoczony. – Każdy kumpel mówił mi, że się spieszę z tym pierścionkiem, jakby mnie ktoś gonił.

– Głupi są – wzruszyłam ramionami. – Jak się kogoś kocha, to się wie od razu, nie ma na co czekać.

Od razu po oświadczynach zabrałam się za planowanie ślubu.

– W końcu! W końcu nadejdzie mój wielki dzień – cieszyłam się. - To będzie impreza, jakiej jeszcze nikt nie widział!

– Ooo, super, i co planujesz? – ekscytowały się moje koleżanki.

– Wiecie, jak kocham morze i plażę... Marzy mi się jakieś zagraniczne plażowe wesele w ciepłych krajach... Piękna koronkowa sukienka, bose stopy... I cała masa białych kwiatów i lampiony ze świecami – rozmarzyłam się. – Już znalazłam firmę, która pośredniczy w organizacji takich zagranicznych wesel.

– Ale cudownie! To powodzenia – ucieszyły się dziewczyny.

Na drodze stanęli mi rodzice

Spędziłam miesiąc na wstępnym planowaniu imprezy. Padło na słoneczną Hiszpanię, a konkretniej Majorkę, gdzie znalazłam zarówno restaurację na nadmorskim pasażu, która organizowała wesela, jak i idealną plażę, na której mogła się odbyć moja ceremonia. Razem z przelotami, noclegami dla najbliższych, muzyką i kwiatami wyszło mi około 150 tysięcy, więc moim zdaniem, wcale nieźle za taki piękny ślub. Niestety, moi rodzice, którzy mieli finansować większość ceremonii, byli innego zdania.

– 150 tysięcy? Klaudia, ale to przekracza nasz budżet i to znacząco... – mruknęła mama.

– Ale jak to? Przecież nie macie więcej wesel do zorganizowania – zdziwiłam się. – Macie tylko mnie. Rodzice Anki organizowali trzy wesela i za każde zapłacili w całości, co na pewno wyszło znacznie więcej niż to...

– Ale my nie mamy tyle pieniędzy, co rodzice Anki – odparł ojciec lekceważąco.

Byłam w szoku. Jedna, jedyna córka i naprawdę nie stać ich na organizację wesela? Przecież tyle to teraz kosztują często wesela w Polsce i to w jakichś podrzędnych domach weselnych! Ja ograniczyłam się do sześćdziesięciu osób, ale chcę, żeby było wyjątkowo i elegancko. To przecież korzyść też dla rodziców: cała rodzina będzie ich wychwalać, że zorganizowali córce takie piękne wesele i że w rodzinie jeszcze takiego nigdy nie było!

– Kochanie, to są naprawdę ogromne pieniądze jak na jeden wieczór... – próbowała mnie delikatnie przekonać mama.

– To nie jest jeden wieczór! To są wspomnienia na całe życie, najważniejszy dzień! – oburzyłam się ze łzami w oczach.

– Ale skoro chciałabyś, żeby było nad morzem, to przecież mamy to szczęście, że mamy własne morze w Polsce – odparła ciepło matka. – W Mielnie mają restaurację znajomi ojca, może uda się jakąś zniżkę wynegocjować...

Nie chcieli spełnić moich marzeń

Byłam tak oburzona i rozgoryczona, że zwyczajnie wybiegłam z domu rodziców z płaczem. Cały wieczór chlipałam narzeczonemu w ramię, żaląc się na niesprawiedliwość.

– Wszystkie dziewczyny miały takie wesela, jakie sobie wymarzyły, a ja? Czy zawsze muszę być gorsza? – płakałam.

– Ale kochanie, przecież wesele i tak będzie, a nad Bałtykiem nadal może być przepięknie – pocieszał mnie. – Twoi rodzice przecież nie każą ci zupełnie zrezygnować z przyjęcia. Nie powinnaś się cieszyć, że są gotowi i tak zapłacić za całą imprezę? Nie każdy ma taki luksus.

– No wiesz co! Jeszcze ich bronisz? Przecież to ich obowiązek! Jedną córkę mają! – oburzyłam się.

Robert spojrzał na mnie w popłochu i nie kontynuował już tej linii argumentacyjnej. Próbowałam za to jeszcze kilkukrotnie podejść mamę i przekonać ją, że jednak warto zainwestować w swoje jedyne dziecko. Niestety, pozostawała nieugięta.

– Klaudia, naprawdę nie mamy z tatą aż takich pieniędzy. Mamy też jakieś oszczędności na wypadek, gdybyśmy zachorowali lub gdyby któreś z nas nagle straciło pracę i nie możemy ich ruszyć – upierała się.

Dąsałam się, ale wiedziałam, że pewnie niczego już nie ugram. Musiałam próbować działać na budżecie, który miałam. Oczywiście, sama też zamierzałam dorzucić z pięć tysięcy, ale więcej nie miałam, więc i tak większość kosztów spoczywała na moich rodzicach.

Trudno, niech będzie Bałtyk...

Faktycznie, udało się zarezerwować hotel w Mielnie, o którym wspominała mama. Był obiektywnie niebrzydki, ale... to nie było to, co miałam przed oczami, myśląc o swoim wymarzonym ślubie. „No cóż, może jakoś to będzie..., myślałam z nadzieją.

– A rodzice naprawdę nie mogą wziąć kredytu? Przecież to jedyny taki dzień w roku... – pytała mnie smutno Daria, moja przyjaciółka.

– Jak widać nie... – odburknęłam. – Mają ważniejsze wydatki niż ich jedyne dziecko i jej najważniejszy dzień w życiu.

– Współczuję, Klaudia, nie powinno cię to spotkać. Tak marzyłaś o tym ślubie... – odpowiedziała.

Kończyłam takie rozmowy jak najszybciej. Nie chciałam widzieć tych spojrzeń pełnych współczucia, bo znowu byłam w czymś gorsza. Ostatnia zaręczona i jeszcze z byle jakim weselem... Starałam się znosić to wszystko z godnością.

Tydzień przed ślubem wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik. Dekoracje były zamówione, sukienka uszyta, menu ustalone. Jedyną rzeczą, której nie mogłam przewidzieć, była pogoda. W dniu ślubu od rana padał deszcz. Byłam załamana. Moje marzenia o ceremonii na plaży z bosymi stopami legły w gruzach. Zamiast tego mieliśmy mokre, zimne nadmorskie powietrze i ceremonię na tarasie hotelu z widokiem na ciemne chmury.

Kiedy weszłam do restauracji, zamiast poczuć radość i wzruszenie, poczułam jedynie rozczarowanie. Wszystko wydawało się szare i nijakie. Nie tak wyobrażałam sobie ten dzień. Robert jednak nie przestawał się uśmiechać. Próbował mnie pocieszyć na każdym kroku, ale ja nie potrafiłam się uśmiechnąć. Nawet podczas przysięgi, zamiast skupić się na słowach, myślałam tylko o tym, jak wszystko mogło wyglądać inaczej.

Mąż się wkurzył

Później wypiłam już kilka kieliszków i jakoś się rozluźniłam. Nawet zaczęłam się całkiem dobrze bawić i pamiętam, że trochę się pośmiałam i potańczyłam. Ciężko było mi jednak pozbyć się uczucia, że mój szczególny dzień już się skończył, a ja ani przez chwilę nie czułam, żeby był szczególny.

– I jak tam się ma moja żona? – zagadnął mnie pogodnie Robert, wychodząc z łazienki.

– Ech, może być... – westchnęłam.

– Może być? A co się stało? – zdziwił się.

– Przecież wiesz co cię stało – odburknęłam.

– No nie! Ty dalej o tym? Dąsasz się jak dzieciak, bo mamusia i tatuś nie zapłacili ci za imprezkę na Majorce? Mimo że ufundowali ci piękne przyjęcie, sukienkę, pyszne jedzenie i widok na takie morze, na jakie było ich stać? Klaudia, ogarnij się! – wściekł się nagle.

Nigdy w życiu nie słyszałam, żeby tak się do mnie odezwał. Z zaskoczenia aż zaniemówiłam.

– To pierwszy dzień naszego małżeństwa, powinniśmy być szczęśliwi, wspominać wczorajszą imprezę, oglądać zdjęcia, rozpakowywać prezenty, dziękować gościom... A ty naprawdę dalej będziesz stroić fochy, bo nie miałaś rajskiego widoczku? Na początku rozumiałem, że jesteś rozczarowana, ale na Boga, zachowujesz się jak rozkapryszona gówniara! – warknął.

– Robert... Ale... – próbowałam się bronić.

– Nie ma tu żadnego „ale!”. Albo się w końcu opanujesz i przestaniesz zachowywać jak roszczeniowa małolata, albo nie wiem! – krzyknął i wypadł z naszego małżeńskiego apartamentu, zostawiając mnie zupełnie skołowaną.

I tak naprawdę nie wiem... Czy coś go ugryzło? Czy może faktycznie za bardzo dałam się ponieść niezrealizowanym fantazjom, zamiast cieszyć się chwilą?

Klaudia, 28 lat

Czytaj także:
„Chciałam mieć męża i rodzinę, ale teraz żałuję. Najchętniej spakowałabym walizkę i zniknęła gdzieś na zawsze”
„Dzieci traktowały ją jak śmierdzące jajko, bo była inna niż wszyscy. Chciałam jej pomóc, by nie popełniła moich błędów”
„Dla męża byłam tylko nieatrakcyjną pomocą domową. W naszej sypialni było więcej kochanek, niż liści na drzewach”

Redakcja poleca

REKLAMA