Nie, nie było źle. Było po prostu… tragicznie! Ostatnia wypłata wpłynęła na konto – zawrotna kwota dwóch tysięcy. Cóż, zostałam na lodzie. Zlecenie rozwiązali, podziękowali i wysłali do domu. Zupełnie nie wiedziałam, co dalej robić. Lato zbliżało się do końca. Kolejne urodziny uświadomiły mi, że nie jestem już najświeższym produktem na rynku pracy.
Nic, tylko usiąść i płakać. Sama już nie wiem… Naprawdę jestem już taka do niczego? Opuszczona, nieszczęśliwa, bez środków do życia… No, może starczy mi jeszcze na dwa tygodnie. A potem…
Spojrzałam na otwarty laptop. Gdzieś tam głęboko, zasypana innymi, starymi plikami, leżała sobie moja pierwsza książka. Czterysta pięćdziesiąt stron kryminału. Całkiem dobrego zresztą. Weszłam w „moje dokumenty”.
Książka wciąż tam była
Nie przepadła, nie zniknęła, co się czasem plikom w komputerze zdarza. Uśmiechnęłam się rozmarzona – okres, kiedy ją pisałam, należał do najlepszych w moim życiu. Właśnie wtedy pojawił się w nim Robert, a to zaowocowało niesamowitą twórczością.
Weszłam na stronę jednego ze znanych mi wydawnictw.
– Projekt dla nowych pisarzy – przeczytałam na głos. – Ooo, coś dla mnie.
Zapoznałam się z instrukcją objaśniającą, co zrobić, żeby moja praca trafiła na biurko redaktora. Spełniałam wszystkie wymagania. Pozostało tylko wysłać!
– Chyba zwariowałam – roześmiałam się. – Przecież nikt nie potraktuje tego poważnie!
Przez chwilę się zastanawiałam, wahałam, biłam z myślami, wreszcie otworzyłam nową wiadomość. A co tam!
Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana
Kolejne tygodnie mijały powoli. Nie było dla mnie pracy. To znaczy, jakaś robota by się znalazła, ale nie byłam jeszcze aż tak zdesperowana, by brać, co się nawinie. Sprzedawca na stacji paliw? Może pomysł sam w sobie nie taki zły, gdyby nie nocki…
Nie byłam już szaloną studentką, która potrafi nie spać czterdzieści osiem godzin i normalnie funkcjonować. Moja przyjaciółka, Natalia powiedziała, że powinnam poszukać czegoś odpowiedniego do mojego wieku. Boże! Co to w ogóle znaczy? Przecież nie miałam jeszcze czterdziestki! Czy dzisiejszy świat naprawdę jest tylko dla… bardzo młodych?
Rzadko wychodziłam z domu. Po pierwsze szkoda mi było pieniędzy, których ubywało z każdym dniem, a po drugie chyba wypadłam z obiegu. Wszyscy znajomi gdzieś pędzili, ciągle coś musieli, wciąż byli w niedoczasie. Mój świat zwolnił. Nie zatrzymał się, ale po prostu dopasował się do nowych warunków. A może tylko wrócił na dawne tory? Coraz częściej odnosiłam wrażenie, że owo „wolniej” to dokładnie tak, jak powinno być.
Po kilku dniach zauważyłam, że zaczynam znowu obserwować świat wokół, który na nowo mnie intryguje. Oraz inspiruje. Gdy dałam się wciągnąć w wyścig szczurów, wciąż startując w kolejnych konkursach na nowe zlecenia, on cały czas był obok i cierpliwie na mnie czekał.
Gdy się ponownie na niego otworzyłam, zwykły spacer stawał się wycieczką. Czułam, jak płynie we mnie krew, a letnie słońce rozpala moją skórę.
Niesamowite uczucie…
Nagle fizyczne doznania zaczęły współgrać z psychicznymi. A rzeczy, które doprowadzały mnie do szału, jakby straciły na ważności. Może nie byłam jeszcze uosobieniem spokoju, ale ilość i intensywność moich wybuchów uległa znacznemu obniżeniu.
Zrobiłam jeszcze jedną szaloną rzecz, oprócz wysłania mojej powieści do wydawnictwa. Nie miałam wielkich nadziei na zostanie autorką bestselleru, niemniej uznałam, że ktoś powinien ją przeczytać.
Długo myślałam, kogo wybrać na recenzenta. Natalia odpadała jako totalnie nieobiektywna istota – piszczałaby z radości i zachwytu, bez względu na treść. Kasia z kolei byłaby trochę zazdrosna i mogłaby się nazbyt wyzłośliwiać. Mogłam się oczywiście zwrócić do siostry albo mamy, ale – no co tu kryć – Magda nie miałaby czasu na czytanie, a mama byłaby przerażona, że zamiast szukać pracy w korporacji, zamierzam wieść życie niespełnionej pisarki. Ubogiej pisarki, co gorsza, wierzącej, że jakoś to będzie.
Padło na Pawła
Szczery, obiektywny i zupełnie we mnie niezakochany. Szkoda. Ale brak romansowych elementów w naszych relacjach podnosił jego wartość jako recenzenta.
Wygląda na to, że nie odłączą mi prądu… I proszę, jak miło, Paweł komplementował mnie hojnie i zachęcał do kontynuacji. Po cichu może nawet myślałam o kolejnej części, ale nie uśmiechało mi się pisać do szuflady. „A co mam innego do roboty? Nie, bez sensu… Nic z tego nie wyjdzie, a kolejny niewydany tom pogłębi tylko moją frustrację. Ale jednak mój pierwszy czytelnik był zadowolony, a to już coś, prawda?
Nie, nie, zamiast się łudzić, powinnam zacząć myśleć o zarabianiu”. I tak w kółko…
List przyszedł w czwartek. Przyniósł go kurier, a ja przez moment zastanawiałam się, czy go wpuścić, bo przypomniałam sobie, że mam niezapłacony rachunek za prąd. Może to jakieś pismo informujące o odłączeniu? Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że kurier raczej nie odłącza prądu. Cóż, na złodzieju czapka gore.
Chłopak zostawił wielką kopertę. Pieczątka nadawcy spowodowała, że poczułam skurcz żołądka. Wydawnictwo… TO wydawnictwo! Otworzyłam. Zaczęłam czytać… Propozycja umowy! Umowy na moją pierwszą książkę. Czyli przeczucie mnie nie myliło. Czyli Paweł miał rację. To, co napisałam, było naprawdę dobre, a oni zaproponowali mi nawet kontrakt na kolejną część.
Usiadłam na tapczanie, wzięłam głęboki oddech. Tyle razy słyszałam banał, że marzenia się spełniają… trzeba im tylko na to pozwolić. Moja książka sześć miesięcy leżała schowana wśród innych komputerowych plików. A potem, kiedy straciłam wszelkie pomysły na swoje dalsze życie, po prostu dałam jej szansę.
– Będzie dobrze – powiedziałam na głos. – Nawet lepiej niż dobrze!
Czytaj także:
„Mój facet świata nie widział poza swoim lśniącym samochodem. Wolał pucować lusterka, niż pójść ze mną do łóżka”
„Zdrada męża mnie nie ruszyła, ale zdrada kochanka to był cios. Skoro odszedł >>dla mojego dobra<<, mógł to skonsultować”
„Ojciec porzucił mamę jak byłam dzieckiem. Gdy nagle wparował w moje życie, wiedziałam, że ma w tym interes”