„Marzyłam o pracy w korporacji, ale kiedy pojawiła się szansa na karierę, zaszłam w ciążę. Czekała mnie trudna decyzja”

kobieta, która zaszła w nieplanowaną ciążę fot. iStock by Getty Images, fizkes
„Z szafki przy łóżku wyciągnęła czerwone pudełko, a z niego zapisane ręcznie kartki. Usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła czytać. Słuchałam Bożeny, patrzyłam na nią kątem oka i zastanawiałam się, czy nie powinnam wyjść. >>Co mnie obchodzą jej macierzyńskie tęsknoty? Dlaczego każe mi słuchać tych bzdur?<<. A potem zadałam siebie pytanie, co ja napisałabym do swojego dziecka”.
/ 22.06.2023 15:15
kobieta, która zaszła w nieplanowaną ciążę fot. iStock by Getty Images, fizkes

Byłam szczęśliwa jak nigdy. Wracałam z rozmowy z przedstawicielem znanej zagranicznej firmy farmaceutycznej, który zaproponował mi pracę. Ledwie mogłam w to uwierzyć. Do końca studiów zostało mi pół roku, praca magisterska leżała rozgrzebana, a on oferował warunki finansowe, o jakich mogliby marzyć doświadczeni chemicy. I jeszcze możliwość szkolenia się w najlepszych laboratoriach firmy, które były rozsiane po całym świecie.

Chciałam jak najszybciej powiedzieć o tym mojemu chłopakowi. Biegłam więc, a właściwie niemal frunęłam ze szczęścia. Nie zauważyłam, że zza zakrętu wyjeżdża rozpędzony motocykl.

Przytomność odzyskałam w szpitalu. Byłam sama na sali.

Po jakimś czasie przyszła lekarka.

– Miała pani mnóstwo szczęścia – powiedziała. – Otarcia, stłuczenia, wstrząs mózgu i wielki siniak na głowie. Ciąża jest bezpieczna.

Wszystko to wyrzuciła z siebie jednym tchem, więc ostatnie zdanie nie od razu do mnie dotarło.

– Zatrzymamy panią na noc, żeby upewnić się, że wszystko w porządku. Może kogoś zawiadomić?

– Jaka ciąża? – spytałam wreszcie.

Lekarka spojrzała na mnie uważnie.

– Drugi miesiąc, sześć, może siedem tygodni. Nie wiedziała pani? – uśmiechnęła się. – Gratuluję.

Jestem w ciąży?! To jakaś pomyłka!

– O pomyłce nie może być mowy – powiedziała łagodnie lekarka, zupełnie jakby czytała mi w myślach.

Nie mogę urodzić tego dziecka

Siedem tygodni? Zastanowiłam się. To było chyba podczas wyjazdu w Bieszczady. Fantastycznie się bawiliśmy, dużo chodziliśmy po górach, a wieczorami... Nagle oblał mnie zimny pot. Przypomniało mi się, jak Romkowi nie chciało się pójść po prezerwatywy.

– No to masz swoją karierę naukową – powiedziałam sama do siebie.

Poczułam złość. Nie po to harowałam tyle lat, starałam się, zakuwałam, uczyłam się języków, żeby teraz to zaprzepaścić tylko dlatego, że mojemu narzeczonemu nie chciało się pójść do kiosku! Przecież od czegoś takiego nie może zależeć moja przyszłość!

Tamtej nocy nie zmrużyłam oka, do świtu biłam się z myślami. Co mam zrobić? Jak rozwiązać ten problem? Kogo poprosić o pomoc?

Nazajutrz po obiedzie wypisali mnie ze szpitala. Potem musiałam odpowiedzieć na pytania policji (na szczęście byłam na pasach, więc nie groziło mi oskarżenie o spowodowanie wypadku). Do domu dotarłam dopiero wieczorem. Ale przez cały dzień myślałam o „problemie”. I wymyśliłam. Na dziecko przyjdzie jeszcze czas.

– Teraz muszę myśleć o sobie. I o swojej przyszłości – przekonywałam swoje odbicie w lustrze.

Musiałam z kimś pogadać. Oczywiście nie z rodzicami. Nie z Izą. Nie z Moniką. I definitywnie nie z Romkiem. Potrzebowałam prawdziwego przyjaciela. Pomyślałam o Bożenie.

Przyjaźniłyśmy się od niepamiętnych czasów. Chodziłyśmy do tej samej klasy podstawówki, gimnazjum i liceum. Każdą wolną chwilę spędzałyśmy razem – byłyśmy takie papużki nierozłączki. Oddaliłyśmy się od siebie dopiero na studiach. Bo chociaż pojechałyśmy do tego samego miasta, to ja poszłam na chemię na politechnikę, ona na psychologię na uniwersytecie. Miałyśmy różnych przyjaciół, czytałyśmy inne książki, bywałyśmy w innych klubach. To wszystko sprawiło, że nawet dzwoniłyśmy do siebie coraz rzadziej.

Ale jak miałyśmy problemy czy ochotę, żeby naprawdę się wygadać, wciąż się spotykałyśmy. Ostatni raz było to półtora roku temu, gdy rzucił ją chłopak, z którym chodziła od matury. Teraz miała już następnego, jakiegoś Jarka czy Irka...

Wybrałam jej numer.

– Hej, Żenka – powiedziałam, gdy usłyszałam w słuchawce jej głos. – Musimy się spotkać. Jeszcze dzisiaj.

– Co się stało? – zaniepokoiła się.

– Opowiem, jak się spotkamy. Mogę przyjechać do ciebie?

– Jasne.

Co mnie obchodzą jej macierzyńskie tęsknoty?

Pojechałam na drugi koniec miasta do akademika, w którym mieszkała. W jej pokoju nic się nie zmieniło. Wszystko na półkach miało swoje miejsce, książki stały ustawione w równych rzędach niczym żołnierze na apelu, szklanki lśniły niemal oślepiającym blaskiem. Bożena zawsze była strasznie pedantyczna.

Uściskałyśmy się. Zauważyłam, że przyjaciółka patrzyła na mnie z troską. Musiałam kiepsko wyglądać.

– Kto cię tak urządził? – spytała, a w jej oczach zobaczyłam złe błyski. – Chyba nie Romek?

No tak, byłam cała w siniakach.

– Nie. Miałam wypadek.

– O mój Boże! – jęknęła, po czym wstała, wyjęła z szafki butelkę wiśniówki i dwa kieliszki. Nalała.

– Pij i opowiadaj.

Patrzyłam na alkohol i nie mogłam się przemóc, mimo że przecież nie zamierzałam urodzić tego dziecka. Opowiedziałam jej o niespodziewanej propozycji pracy, o wypadku, i o tym, co z tego wynikło.

– Chyba rozumiesz, że muszę się go pozbyć. Nie mam innego wyjścia.

– I chcesz, żebym utwierdziła cię w przekonaniu, że podejmujesz słuszną decyzję? – pokręciła głową.

Od czego są przyjaciele? – uśmiechnęłam się, ale sama czułam, że był to bardzo gorzki uśmiech.

Bożena przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa. Wydawało mi się, że widzę w jej oczach zazdrość.

– Żenka? – spytałam niepewnie.

To ja miałam być w ciąży, a trafiło na ciebie – westchnęła.

– Nie rozumiem.

– Ja bardzo chcę dziecka, marzę o tym, by być matką – powiedziała.

– Irek tego nie rozumiał. Ciągle mówił, że za wcześnie, że nie mamy pieniędzy, mieszkania ani perspektyw. Ale ja bym sobie poradziła. W końcu doszło do kłótni i się rozstaliśmy.

– Kiedy?

– Dwa dni temu. Byłam wtedy  pewna, że jestem w ciąży. Kupiłam test, potem drugi… Ale okazało się, że znów nic – w jej głosie brzmiał taki smutek, że aż mi się w oku łza zakręciła. – Już nawet napisałam do niego list.

– Do Irka??

– Nie, do dziecka.

Szeroko otworzyłam oczy.

Mówisz poważnie?

– Jak najbardziej. Jeśli chcesz, to ci go przeczytam…

Zanim zdążyłam zaprotestować, z szafki przy łóżku wyciągnęła czerwone pudełko, a z niego zapisane ręcznie kartki. Usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła czytać.

– Jeszcze nie wiem, czy jesteś dziewczynką, czy chłopcem. Ale nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Bardzo czekam na dzień, w którym zobaczę twoją buzię i będę mogła wziąć cię na ręce i przytulić. Twój tata nas zostawił, ale to nie zmniejszy mojej miłości do ciebie. Jesteś darem i uśmiechem losu. Wiem, że możesz sprawić mi masę kłopotu. Na pewno będę przez ciebie czasami zmartwiona. Myślę jednak, że obdarzysz mnie także radością, że wniesiesz do naszego domu radość i szczęście. Mam nadzieję, że kiedy będę już stara, okręcisz mi nogi pledem i będziesz ze mną oglądać albumy, w których znajdą się zdjęcia z najpiękniejszych chwil naszego życia… Wiem, że czasami będę musiała z czegoś zrezygnować. Nie smuci mnie to, bo jesteś cząstką mojej duszy. Jesteś iskierką, którą rozpaliła miłość do twojego taty, dowodem, że w moim sercu płonął ogień, że kochałam i byłam kochana. A teraz czekam, aż zjawisz się w moim życiu, mój malutki okruszku...

Co ja napisałabym do swojego dziecka?

Słuchałam Bożeny, patrzyłam na nią kątem oka i zastanawiałam się, czy nie powinnam wyjść. „Co mnie obchodzą jej macierzyńskie tęsknoty? Dlaczego każe mi słuchać tych bzdur?”. A potem zadałam siebie pytanie, co ja napisałabym do swojego dziecka. Że chcę je usunąć, bo jest dla mnie przeszkodą w karierze?

Wreszcie Bożena skończyła i patrzyła na mnie, czekając na jakąś reakcję. Nie byłam jednak w stanie nic powiedzieć. Wstałam, pocałowałam ją w policzek i wyszłam.

W swoim pokoju w akademiku całą noc przesiedziałam nieruchomo na krześle, gapiąc się bezmyślnie w okno. Nad ranem zadzwoniłam do Romka. Wyrwałam go ze snu, był z tego powodu zły. Ale nie mogłam czekać. Powiedziałam, żeby jak najszybciej przyjechał, gdyż mam mu coś bardzo ważnego do powiedzenia.

Zjawił się pół godziny później.

– Co się stało? – spytał od drzwi.

– Masz kawę, bo ledwo żyję?

Zrobiłam mu kawę, usiedliśmy przy stole. Milczałam jednak.

– No więc?

– Powinieneś wiedzieć, masz do tego prawo, dlatego poprosiłam, żebyś przyjechał – głos mi drżał, kiedy to mówiłam. – Chcę ci również powiedzieć, że nie będę miała pretensji, jeśli nie zgodzisz się z moją decyzją. Ja i tak już postanowiłam i nic tego nie zmieni, więc jakby co, wiesz gdzie jest wyjście.

– Mówisz samymi zagadkami. Może dowiem się wreszcie, co jest grane? Chcesz mnie rzucić?

– Jestem w ciąży. I zamierzam urodzić to dziecko.

To wszystko wydarzyło się cztery lata temu. Mój synek, Adaś, ma innego ojca, gdyż Romek tamtego poranka zdecydował się wyjść bez słowa. Ale widocznie tak miało być. Najważniejsze, że nasza trójka jest szczęśliwa. Czego chcieć od życia więcej? A co do kariery… Okazało się, że firma ma doskonały system wspomagania młodych rodzin. Właśnie z mężem zastanawiamy się nad córeczką.

Czytaj także:
„Teściowie uważali, że ciąża zrujnuje karierę ich córeczki. Walczyłem o swoje dziecko, ale 18-latka nikt nie traktował serio”
„Teściowa i matka zabroniły mi mówić narzeczonemu o ciąży, żeby nie psuć mu kariery. 20 lat czekałam aż wróci i pozna córkę”
„Zwlekałam z decyzją o ciąży dla kariery. Ostatecznie kupiłam sobie dziecko, bo dla mnie było już za późno”

Redakcja poleca

REKLAMA