„Mąż dla pieniędzy poświęciłby wszystko – nawet rodzinę. Prosiłam, żeby odpuścił, ale w końcu przestałam go poznawać”

małżeństwo które rozpada się przez pieniądze fot. Adobe Stock
Niewielkie blizny na piersi męża przypominają nam obojgu o tym, co mogliśmy utracić…
/ 30.12.2020 12:00
małżeństwo które rozpada się przez pieniądze fot. Adobe Stock

– Załatwiłem ci dwa tygodnie w Chorwacji z dzieciakami. Znalazłem piękny pensjonat, tuż przy plaży. Kasia z Maćkiem powinni być zachwyceni. No a potem dwa tygodnie w górach, tak jak lubisz
– relacjonował mi Paweł.
Słuchałam tego wszystkiego, patrząc na jego przemęczoną twarz i zastanawiałam się, kiedy nabawił się tego nerwowego tiku – wyraźnie drgała mu prawa powieka.
– Kochanie, a dlaczego ty nie pojedziesz z nami do Chorwacji, skoro mówisz, że tam jest tak pięknie?
– wzięłam męża za rękę.
– Nie mogę, nie w tym terminie… – pokręcił głową.
– Przecież termin możemy zmienić! Nic mnie nie zmusza do tego, abym jechała do Chorwacji akurat w lipcu… Może sierpień?
– Chodzi też o to, że byłbym za daleko… Wiesz, jak by się coś zaczęło dziać w firmie, to nie dam rady wrócić – zaprotestował Paweł.

Mój mąż stawiał firmę ponad nami

Z trudem ukryłam rozczarowanie. Boże! Wiecznie tylko ta firma i firma! Powoli jednak starałam się opanować i po chwili zapytałam:
– To może chociaż pojedziesz z nami w góry? Dzieci by się ucieszyły…
– Może uda mi się wpaść do was w któryś weekend – stwierdził pojednawczo Paweł.
– Ale… nie rozumiesz, że weekend nie wystarczy? – poczułam, jak zaczynają mi drżeć usta i jeszcze moment, a się rozpłaczę. – One chcą mieć ciebie na co dzień, chociaż w wakacje! Poświęcasz im tak mało czasu. I mnie także…

O co ci chodzi? – oczy Pawła zwęziły się w małe szparki. – Haruję od rana do wieczora, żebyście wszystko mieli. Oczekiwałbym chociaż wdzięczności, a tutaj tylko wyrzuty i wyrzuty!

Zanim odpowiedziałam, mój mąż wyszedł z pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi. Już taki był, pozornie niebywale opanowany – ja bym tymi drzwiami trzasnęła w jego sytuacji, ale nie Paweł. On zawsze starał się trzymać nerwy na wodzy, podczas gdy ja byłam impulsywna. I mimo że mieliśmy tak różne charaktery, przez lata doskonale się dogadywaliśmy. Aż nie stanęła między nami „ta trzecia” – firma, którą założył mój mąż.

Nawet kiedy już rozkręcił działalność, nie zwalniał tempa!

Jeszcze dziesięć lat temu Paweł pracował na etacie w zakładzie produkującym opakowania z tektury. Niestety, w pewnym momencie firma została wykupiona przez większego gracza na rynku. Początkowo mąż był z tego zadowolony – liczył na rozwój i może nawet na większe pieniądze. Jednak stało się inaczej, niż przewidywał. Nowy właściciel uznał, że ma swoich specjalistów i nie potrzebuje dublowania stanowisk. Zwolnił całą grupę pracowników z przejętej firmy, w tym Pawła. Mąż był zdruzgotany, ja także, bo z dnia na dzień zostaliśmy tylko z moją niewielką pensją. Wprawdzie dostał sporą odprawę, ale mieliśmy świadomość, że pieniądze szybko stopnieją, jeśli nie znajdzie pracy.

Zabrał się za szukanie i od początku wiedział, że lekko nie będzie. Jego kolega z działu także zaczął się rozglądać na rynku i doszedł do tego samego smutnego wniosku. Pewnego dnia obaj panowie spotkali się przy piwie i zaczęli rozmawiać o swoich niewesołych perspektywach. A na koniec doszli do wniosku, że powinni założyć własną firmę.
– Ale przecież ty nigdy niczego sam nie prowadziłeś! – byłam tym pomysłem trochę przerażona.
– Każdy kiedyś zaczynał. Nauczę się! – mąż tryskał optymizmem.
Rozumiałam, że na początku będą musieli z Jackiem pracować po kilkanaście godzin na dobę. I tak właśnie było. Starałam się zwolnić męża ze wszelkich domowych obowiązków, widząc, jak się poświęca i spala. W końcu, po dwóch latach, firma zaczęła na siebie zarabiać i było coraz lepiej. Ale Paweł nie zwolnił tempa.
– Kto nie idzie do przodu, ten się cofa! – powtarzał mi stale.
Mieliśmy już wtedy dwójkę dzieci, którymi praktycznie tylko ja się zajmowałam. Było nas stać na to, abym zrezygnowała z pracy i została w domu. Z pozoru wydawało się, że to układ idealny – ja poświęcałam się rodzinie, dbałam o wszystko, a mąż pracował w naszej firmie. Problem w tym, że właściwie przestaliśmy się widywać i ze sobą rozmawiać.

Kiedyś, gdy nie mieliśmy dużo pieniędzy, wszelkie decyzje o tym, co kupić, podejmowaliśmy wspólnie. Debaty na temat nowej pralki trwały tygodniami – rozważaliśmy wszelkie za i przeciw, jeździliśmy po sklepach w poszukiwaniu promocji. A teraz? Kiedy tylko powiedziałam Pawłowi, że przydałaby mi się nowa pralka, bo stara już ledwo zipie, w ciągu kilku dni ją miałam! Najnowszy model, z bajerami. Dowieźli mi ją jacyś ludzie, podłączyli i poszli.
– Już przyjechała? – ucieszył się mój mąż, kiedy mu o tym powiedziałam wieczorem. – To dobrze.
I na tym się skończyła kwestia pralki. Tak było ze wszystkim.
Wiem, że wygląda to na marudzenie, bo przecież każdy na moim miejscu pewnie by się cieszył, że stać go na nowe rzeczy ot tak, bez wyrzeczeń i brania kredytu. Ale mnie nie chodzi teraz o pieniądze, tylko o to, że te zakupy stały się takie… bezosobowe. Zaczęliśmy się z mężem otaczać pięknymi przedmiotami, a słabła więź między nami.

Nie potrafiłam w żaden sposób przemówić mu do rozumu

Moje rozmowy z mężem zawsze wyglądały tak samo. „Nowe zajęcia dla dzieci? Żaden problem. Powiedz tylko, za co mam zapłacić i nie zawracaj mi głowy, czy to ma być balet, czy plastyka. Najlepiej niech chodzą i tu, i tu! Kasia nie lubi baletu? Niech nie narzeka, wiele dzieci marzy o tym, aby mieć takie możliwości. Mam porozmawiać z córką, z synem? Nie mam czasu, jestem zmęczony. Przecież jesteś z nimi cały dzień, porozmawiaj z nimi, ty ich lepiej znasz!
No właśnie… Lepiej znałam nasze dzieci, a coraz gorzej – własnego męża. Prawie ze sobą nie rozmawialiśmy, widywaliśmy się w przelocie. Kiedy tylko próbowałam podejmować jakąś dyskusję, Paweł był natychmiast rozdrażniony.
Ciężko mi było. Coraz ciężej.
Wiązałam wielkie nadzieje z wakacjami, myślałam, że kiedy razem wyjdziemy, uda mi się porozmawiać z Pawłem i przekonać go, aby nieco przystopował z pracą, obowiązkami i tak się zorganizował, by mógł mieć więcej czasu dla mnie i dzieci. W końcu był szefem…

Niestety, kilka miesięcy wcześniej odszedł wspólnik mojego męża. Jacek uznał, że ma już dosyć pieniędzy i postanowił zupełnie zmienić swoje życie. Kupił wielki jacht i postanowił organizować rejsy dalekomorskie.
– Facet kompletnie zwariował!
– podsumował go mój mąż. – No, ale on może sobie pozwolić na taką ekstrawagancję, dzieci ma już dorosłe, same na siebie zarabiają. A ja muszę dbać o rodzinę.
Jakoś nie mogłam przekonać Pawła, że jako jego rodzina czuję się całkowicie zadbana od strony finansowej i… zaniedbana od emocjonalnej. Nasze dzieci także. On kompletnie nie rozumiał, że potrzebujemy jego obecności. I wakacje znowu zaplanował tak, jakby chciał się nas pozbyć i zostać sam na sam ze swoją firmą. Mógł wtedy poświęcić jej cały czas i nie słuchać mojego marudzenia.

Poczułam, że moje życie nie wygląda tak, jakbym chciała. Kiedyś, nawet jeśli brakowało mi pieniędzy, jednak byłam szczęśliwa. Teraz czułam się pod każdym względem zabezpieczona finansowo, ale co z tego? Zamiast wczasów w Chorwacji wolałabym mieć wczasy pod gruszą, lecz z całą rodziną.
– Kochanie, może zamiast do tej Chorwacji pojadę jednak do rodziców? – powiedziałam do Pawła.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Jak sobie chcesz – odparł. – Ale nie jeździłaś do nich do tej pory na wakacje.
To prawda… Już dawno nie byłam u moich rodziców dłużej niż dwa, trzy dni. Wpadałam tam z całą rodziną w czasie świąt jak po ogień. I wracałam do domu. Wydawało mi się to wtedy normalne, dopiero teraz zrozumiałam, dlaczego tak robiłam: bałam się, że jeśli zostanę dłużej, to moi rodzice zauważą, że z moim małżeństwem jest coś nie tak. Oni zawsze bardzo się kochali i byli ze sobą blisko. Boże, jak mnie brakowało takiej bliskości z Pawłem!

Rozwód wydawał mi się w tamtej chwili jedynym wyjściem

Pojechałam z dziećmi do rodziców. Kasia z Maćkiem może i nie byli na początku zachwyceni, że nie jadą nad ciepłe morze, ale szybko zmienili zdanie. Nic dziwnego, dziadkowie przywitali ich z taką miłością…
A ja przez kilka dni oswajałam się z tym, co miałam do powiedzenia rodzicom, aż w końcu byłam gotowa.
– Czuję, że muszę odejść od Pawła, bo inaczej on się nie opamięta – powiedziałam.
– Może spróbuj najpierw z nim porozmawiać – zmartwili się moją decyzją.
– Nie da się. Próbowałam – uświadomiłam im szczerze.
Kiedy mąż wpadł na weekend, prawie siłą zabrałam go na długi spacer. Nie chciałam, aby dzieci były świadkami naszych emocji. I na tym spacerze poinformowałam go o mojej decyzji.
– Ty chyba zwariowałaś! – zareagował ostro. – Masz przecież wszystko!
– Wszystko oprócz ciebie – powiedziałam.
W głowie ci się poprzewracało! – podsumował.

Zrobił w tył zwrot i zostawił mnie na leśnej ścieżce. Kiedy wróciłam sama do domu, jego już nie było.
– Wsiadł do auta i pojechał – poinformowali mnie rodzice.
„To już koniec…” – pomyślałam.

Paweł nie odzywał się do mnie przez kilka dni, nie odbierał moich telefonów. Kiedy dzwoniłam do niego do pracy, sekretarka bardzo mnie przepraszała, że pan prezes jest na spotkaniu, naradzie, Bóg wie na czym jeszcze, i nie może podejść.
Nie dawałam za wygraną. Nie chciałam się rozstawać w złości. Podjęłam decyzję, że skrócę wakacje u rodziców i wrócę jednak do domu. Ostatni raz zadzwoniłam do firmy Pawła, aby mu o tym powiedzieć lub chociaż zostawić wiadomość u sekretarki.
– Pan prezes jest w szpitalu – usłyszałam jej napięty głos. – Właśnie miałam do pani dzwonić. Kwadrans temu zabrała go karetka.
– Co się stało? – prawie zemdlałam z niepokoju.
– Podobno zawał.
Wsiadłam w samochód, tak jak stałam, zostawiając dzieci pod opieką rodziców. Kiedy dotarłam do szpitala mąż był już po operacji. Wprowadzono mu do zwężonej tętnicy, która nie przepuszczała krwi do serca, specjalny cewnik balonowy, który ją poszerzył. A potem wszczepiono stent, czyli taką metalową sprężynkę, która umożliwia przepływ krwi.
– Rokowania są dobre, bo mąż trafi do nas w tak zwanej „złotej godzinie”, czyli w pierwszej godzinie od momentu rozpoczęcia zawału. To rzadkość, bo pacjenci często zwlekają, myślą, że ból w klatce piersiowej sam przejdzie. Ale na pewno teraz będzie musiał zwolnić, zmienić tryb życia, dietę. Przestać się denerwować – usłyszałam od lekarza.
Trochę mnie uspokoiły jego słowa. „Najważniejsze, że Paweł żyje” – pomyślałam.

Całą noc siedziałam przy jego łóżku, a gdy rano mąż się obudził…
– Kochanie, miałaś rację. Byłem idiotą, że tego nie widziałem – to były jego pierwsze słowa.
Dopiero groźba utraty życia uzmysłowiła mojemu mężowi, że to nie firma, ale rodzina jest najważniejsza. Ja także zrozumiałam, że rozwód to nie jest żadne wyjście, bo kocham Pawła i chcę być razem z nim.
Kiedy mąż wyszedł ze szpitala, po raz pierwszy od wielu lat wziął sobie długi urlop. Pojechaliśmy wszyscy razem nad Bałtyk, bo podróż do Chorwacji byłaby dla niego zbyt forsowna. Nie żałowałam jednak ciepłego morza, najważniejsze, że byliśmy razem.

Więcej prawdziwych historii:
„Z dzieciństwa pamiętam smród alkoholu i siniaki mamy. Uciekłam z patologii, a rodzice pozywają mnie o alimenty”
„Mąż zostawił mnie w święta dla kochanki. Dzieci pytały: gdzie tata? A ja nie wiedziałam, co im powiedzieć”
„Mieszkam w kawalerskim pokoju męża ze starą meblościanką. Nie mogę nic zmienić, bo tak się podoba mojej teściowej”
„W internecie poznałam swój ideał. Zakochałam się bez pamięci, ale... on nie chce się ze mną spotkać”

Redakcja poleca

REKLAMA