Gdy w naszej rodzinie działo się źle i wszyscy z nerwów chodzili na rzęsach, babcia ze stoickim spokojem zwykła mawiać, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I chociaż my, jej wnukowie, podśmiechiwaliśmy się po cichu z powiedzonka babci – zazwyczaj się sprawdzało. Sprawdziło się także wtedy, gdy w moim życiu miało nastąpić historyczne wydarzenie, czyli ślub z Jarkiem.
Byłam wtedy najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem. Wszystko mieliśmy zaplanowane – ślub w katedrze, wesele w hotelu przebudowanym ze starego dworu i wreszcie wymarzoną podróż poślubną: dwa tygodnie pod piramidami. Tak strasznie cieszyłam się na myśl o romantycznym rejsie statkiem po Nilu, plaży pod palmami i innych atrakcjach. Ale diabeł machnął ogonem i wywrócił cały nasz piękny plan do góry nogami. Najpierw okazało się, że moja kumpelka z pokoju w biurze jest w zagrożonej ciąży i musi leżeć przez pół roku, żeby donosić. Potem druga koleżanka połamała się na nartach i czekały ją dobre trzy miesiące na zwolnieniu. Zostałyśmy w biurze we dwie – ja i kierowniczka. I nagle okazało się, że w żaden sposób nie mogę iść na swój dużo wcześniej zaplanowany urlop w marcu, bo w tym czasie na wakacje wybiera się też szefowa. A wtedy w firmie nikt by nie został.
Nie przemawiały do niej moje rozpaczliwe argumenty, że przecież biorę ślub i mamy już zadatkowany pobyt w Egipcie, że to nasza wymarzona podróż poślubna. Szefowa postawiła mi ultimatum: albo wezmę urlop w następnym miesiącu, albo dopiero jesienią. Ogarnęła mnie taka wściekłość, że najchętniej odwróciłabym się na pięcie, trzasnęła drzwiami i więcej nie pojawiła się w biurze. Ale zależało mi na tej pracy. Wszystko wskazywało więc na to, że plaża pod palmami, wycieczki po pustyni na wielbłądach i upojne noce odpłynęły gdzieś daleko w siną czy raczej szaroburą, polską zimową dal.
– Przecież nie odwołamy ślubu i nie przeniesiemy go na później, żeby pojechać jesienią – wypłakiwałam się siostrze. – A tak o tej podróży marzyłam!
– Skoro nie możecie jechać w podróż poślubną, to jedźcie w przedślubną – zażartowała wtedy Mirka.
– Całkiem niezły pomysł! – poparł ją lekkim tonem szwagier. – To przecież wszystko jedno, kiedy wam się tyłki wytrzęsą na wielbłądach, po ślubie czy przed – i zaczął się śmiać.
Podróż poślubna stała się... podróżą przedślubną!
Popatrzyłam na nich z oburzeniem, ale po chwili pomyślałam, że może mają rację. Miesiąc wcześniej czy miesiąc później, jakie to ma znaczenie? Przecież i tak będziemy ze sobą przez całe życie. Mój narzeczony, gdy mu powiedziałam o pomyśle Mirki, najpierw popukał się w czoło, ale gdy się głębiej nad nim zastanowił, przyznał mi rację. W końcu chodziło przede wszystkim o to, żeby jednak pojechać w tę podróż – spędzić razem dwa tygodnie, pobyć ze sobą w bajkowym, egzotycznym kraju. W zasadzie termin był nieistotny.
– Jutro pójdę do biura podroży i powiem, jak wygląda sytuacja. Na pewno da się przebukować ten wyjazd. Może nawet taniej będzie jechać wcześniej, bo to jeszcze nie sezon – stwierdził Jarek i zaczął mnie całować.
Bardzo się cieszyłam na te dwa tygodnie spędzone wspólnie z narzeczonym. Znaliśmy się już prawie dwa lata, jednak niezbyt często udawało nam się pobyć razem dłużej, i to w dodatku sam na sam. Oboje mieszkaliśmy z rodzicami, więc nie było do tego warunków. Dlatego spotykaliśmy się w kawiarniach, w parku, chodziliśmy do kina, na dyskoteki. Chcieliśmy wynająć kawalerkę, ale oszczędzaliśmy każdy grosz. Przynajmniej ja to robiłam, odmawiając sobie nowych ciuchów, żeby tylko po ślubie zamieszkać razem. Tym bardziej więc na te wspólne dwa tygodnie czekałam z utęsknieniem. Jarek zresztą także. Ani przez chwilę nie wątpiłam, że będzie cudownie! Że ta podróż poślubna, czy raczej przedślubna, da nam obojgu przedsmak naszego przyszłego wspaniałego życia.
Obie rodziny przyjęły naszą trochę dziwną decyzję wcześniejszego wyjazdu na miesiąc miodowy z niedowierzaniem, jednak w końcu przyznały nam rację.
– Skoro mielibyście nie pojechać wcale, to jedźcie wcześniej. Będziecie mieć piękne wspomnienia na nową drogę życia – powiedziała moja mama. I chyba zrobiła to w złą godzinę.
Jarkowi udało się w biurze podróży załatwić wszystko po naszej myśli, dostaliśmy pokój w eleganckim hotelu i pakiet all inclusive. W dodatku rzeczywiście wyszło nieco taniej, ponieważ trafiła nam się oferta last minute.
I polecieliśmy. Rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania! Pięknie umeblowany apartament, basen, plaża, ciepłe morze, cudowne widoki, restauracja, bar. A do tego ukochany mężczyzna przy boku, przez całe dnie i całe noce…
– Jest super! – stwierdził Jarek, który tuż po wejściu do pokoju od razu rzucił się na łóżko. – Wybyczę się za wszystkie czasy, wreszcie się wyśpię – i spojrzał na mnie zadowolony. – Ty widziałaś ten basen? I barek? Można w ogóle nie wychodzić z hotelu przez cały urlop, tylko dzień w dzień imprezować!
– Chyba cię pogięło! Co ty gadasz? – zdziwiłam się. – Przecież mieliśmy na wielbłądach po pustyni na wycieczkę jechać, pod piramidy, grobowce zwiedzać, tysiące lat mają, no i plaża, morze…
– Skarbie, na tych śmierdzących zwierzakach mam się tłuc? A niby po co? Żeby sobie tyłek odbić? – prychnął w odpowiedzi. – I co mnie obchodzi, kiedy jakiegoś tam kacyka pochowali w tych ruinach i kiedy je postawili! – roześmiał się. – Grunt, że zimny browarek jest za darmo, woda w basenie ciepła, no i kino domowe mamy – i zaczął pilotem przerzucać kanały. – W końcu przyjechaliśmy tu wypoczywać, a nie mordować się w tym gorącu na pustyni.
Zamurowało mnie, nie wierzyłam własnym uszom. Zupełnie nie poznawałam mojego Jarka. Jakby nagle inny facet z niego wyszedł – taki, co to uznaje tylko wypoczynek z puszką piwa przy basenie lub telewizorze… Przecież świetnie wiedział, że interesuję się starożytnością i marzę o zobaczeniu piramid z zewnątrz, nie mówiąc już o ich zawartości! Właśnie po to wybraliśmy Egipt na naszą podróż poślubną, żeby zwiedzać okolice, podziwiać krajobrazy i zapoznawać się z kulturą… Wcześniej Jarek nie miał nic przeciwko temu! U mnie nic się nie zmieniło – nadal chciałam coś zobaczyć, popływać w morzu, a nie byczyć się przed telewizorem. A on mi teraz mówi, że wystarczy mu hotelowy basen, leżak, darmowe drinki i kino domowe!
– Telewizor to masz chyba w domu, prawda? – spytałam go ze złością. – Nie po to przylecieliśmy do Afryki, żebyś gapił się w szklany ekran!
– Kochana, w domu to ja nie mam czasu oglądać telewizji. Z roboty przychodzę tak wypruty, że ledwie na oczy widzę. A ty tylko popatrz, jakie tu są kanały!
Nasza podróż poślubna… Co z tego, że przed ślubem? I tak miało być cudownie. Właśnie, miało. Ale wcale nie było. Jarek tu, na wakacjach, okazał się zupełnie innym facetem niż myślałam. Owszem, spędzaliśmy cudowne chwile w łóżku, jednak to było chyba wszystko, co nas łączyło. Nie porozumieliśmy się co do tego, jak będziemy tu spędzać czas. Jarek zgodnie ze swoim nowym planem wciąż byczył się przed telewizorem albo przy basenie, żłopał darmowe drinki i wcale go nie obchodziło, że ja chciałam robić coś zupełnie innego. W końcu poczułam, że mam dość.
– Cuchniesz jak gorzelnia – pewnego dnia odsunęłam się od niego ze wstrętem, gdy próbował mnie objąć po wypiciu któregoś piwa z rzędu.
– A czym mam pachnieć? Jaśminem? – zaśmiał się nieprzyjemnie. – Kochana, trzeba korzystać! Darmocha przecież jest, w domu tego nie będziemy mieć. A jak wrócimy, zobaczysz najwyżej rozpaćkany śnieg pod nogami – i wyciągnął się wygodnie na plażowym leżaku.
Patrzyłam na niego i zaczęłam się zastanawiać, czy to aby na pewno mój Jarek. Bo obok mnie leżał całkiem obcy mi facet… Na pewno nie był to mój ukochany, dla którego kiedyś straciłam głowę i z którym miałam spędzić życie… Przez całe dwa tygodnie z hotelu razem wyszliśmy tylko kilka razy, i to po awanturach, żeby wreszcie ruszył siedzenie. Ponieważ kategorycznie odmówił brania udziału w wycieczkach, w końcu zaczęłam jeździć na nie sama
i tylko dlatego cokolwiek zwiedziłam. Przy okazji przekonałam się, że straszny z niego niechluj, o czym nie miałam wcześniej pojęcia. Zostawiał brudne gatki i skarpety w kącie łazienki, a gdy zwracałam mu na to uwagę, obruszał się, że nie po to przyjechał na wakacje, żeby za praczkę robić. I że w hotelu jest pralnia, to mogę z niej skorzystać.
Poza tym straszne było to, co wyprawiał na dole w barze. Objadał się niczym jakiś głodomór. Ze szwedzkiego stołu ładował na swój talerz wszystko, co się dało, kopiasto, po drodze próbując co lepszych kąsków – wkładał je palcami wprost do ust. Widziałam uśmieszki innych wczasowiczów, gdy Jarek z tą górą jedzenia szedł do naszego stolika. A mnie było za niego wstyd. Jednak robił jeszcze gorsze rzeczy... Wszyscy doskonale wiedzieli, że z restauracji nie wolno było wynosić jedzenia, i nikt tego nigdy nie robił. Nikt – poza moim przyszłym mężem. Jarek przy każdej okazji wsuwał do kieszeni owoce, słodycze i przekąski. Specjalnie wkładał na posiłki koszule z dużymi kieszeniami i luźne szorty… Nie pomagały moje karcące spojrzenia i pomruki, nawet przytrzymywanie go za rękę. A gdy w pokoju zaczynałam mu robić wyrzuty, obrażał się, że niepotrzebnie się czepiam i jestem upierdliwa. Bo przecież co komu szkodzi uszczknąć trochę na później, skoro jest za darmo?
Tak robił do chwili, gdy ktoś z obsługi zwrócił mu uwagę. Bynajmniej go to zbytnio nie obeszło – wzruszył tylko ramionami, nawet nie przeprosił. Byłam coraz bardziej zdegustowana Jarkiem – i wewnętrznie zdruzgotana, bo uświadomiłam sobie, że oto rozpada się moja przyszłość, którą tak starannie zaplanowałam. Bo najwyraźniej przyjechałam tu z jakimś ostatnim chamem i prostakiem, a nie świetnym facetem, któremu miałam przysięgać mu miłość na dobre i na złe, aż do śmierci… Czy naprawdę chcę spędzić życie z kimś takim? W kraju zachowywał się normalnie, ale tak naprawdę – co ja o nim wiedziałam? Widywaliśmy się tylko na randkach i imprezach, czasem udawało nam się spędzić kradzione czułe chwile, gdy któreś z nas miało wolną chatę. Zawsze było miło i przyjemnie… Bo nigdy nie spędziliśmy ze sobą bez przerwy nawet jednej pełnej doby.
Facet, dla którego główną atrakcją wakacji były darmowe drinki w barze i oglądanie telewizji, rozrzucający brudne gacie w łazience, leniwy i źle wychowany, ładujący w kieszenie przekąski ze szwedzkiego stołu… Do tego ktoś, kto nie liczy się z moim zdaniem, moimi zainteresowaniami, po prostu wcale mnie nie szanuje. To miał być mój mąż? Nigdy!
Przyszła taka chwila, że zaczęłam marzyć, żeby ta nasza podróż, albo raczej to moje przedślubne piekiełko wreszcie się skończyło. Chciałam wracać do kraju, zamienić pocztówkowe widoki na brudną śniegową pluchę na ulicy, tłok w tramwajach, wiecznie niezadowoloną minę szefowej. Wrócić do domu, do swojego życia… Życia bez Jarka.
Pomyślałam, że nieważne, co powie rodzina, jakie wytoczy działa przeciwko mojej decyzji – po prostu muszę odwołać ten ślub. Nie zamierzam spędzić życia z facetem, którym okazał się Jarek, gdy maska opadła mu z twarzy.
Powinnam podziękować szefowej, że zmusiła mnie do zmiany terminu urlopu. Uratowała mnie przed popełnieniem największego błędu w życiu! Sprawdziło się powiedzenie babci, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Więcej prawdziwych historii:
„Z dzieciństwa pamiętam smród alkoholu i siniaki mamy. Uciekłam z patologii, a rodzice pozywają mnie o alimenty”
„Mąż zostawił mnie w święta dla kochanki. Dzieci pytały: gdzie tata? A ja nie wiedziałam, co im powiedzieć”
„Mieszkam w kawalerskim pokoju męża ze starą meblościanką. Nie mogę nic zmienić, bo tak się podoba mojej teściowej”
„W internecie poznałam swój ideał. Zakochałam się bez pamięci, ale... on nie chce się ze mną spotkać”