„Związałam się z bufonem, który chciał mnie zmienić, bo nie pasowałam do jego »luksusowego« towarzystwa”

kobieta która związała się z nieodpowiednim mężczyzną fot. Adobe Stock
„On liczył na to, że dla niego stanę się rasową famme fatale noszącą na co dzień obcisłe suknie i niebotycznie wysokie szpilki. Ja liczyłam na to, że przestanie traktować mnie jak towar na wystawie i zaakceptuje taką, jaką jestem. Ale byłam ślepa”.
/ 06.02.2022 14:43
kobieta która związała się z nieodpowiednim mężczyzną fot. Adobe Stock

– Fiu, fiu – powiedziała Zuza na mój widok. – Obróć się.
Stanęłam tyłem w sukience, którą kupił mi mój nowy facet. W weekend wybieraliśmy się z Grześkiem na bal karnawałowy. Miałam poznać jego przyjaciół.
– Niech zgadnę, mój wielki tył nie zachwyca tak jak wybujały przód – mruknęłam z przekąsem.
– Głupia krowa! – Zuza klepnęła mnie w pośladek, aż podskoczyłam. – Jesteś prawdziwą laską.
– Problem w tym – zaczęłam, próbując naciągnąć obcisłą kieckę na kolana – że nie chodzę w tego typu fatałaszkach.
– Cóż, najwyższa pora, kochana, żebyś zaczęła. Grzesiek cię docenił i zrobi z ciebie gwiazdę – zachichotała.

Zamiast się cieszyć, spuściłam nos na kwintę. Sukienka leżała jak ulał. Była prosta, pozbawiona świecidełek czy innych zbędnych ozdóbek. Grzesiek obiecał, że oszczędzi mi balowych kreacji z tafty, i dotrzymał słowa. Jednak w ubraniu tak podkreślającym kształty miałam wrażenie, że jestem naga. Czułam się niekomfortowo.

Pod tym względem intuicja go zawiodła. Nie jestem kobietą, która chwali się figurą. Pewne sprawy wolę pozostawiać w sferze domysłów. Na dodatek Grzesiek wybrał czerń, a ja nie pasuję do roli femme fatale. Kocham jasne barwy, żywe, wesołe kolory, strojem wyrażam swoją osobowość. Jednak ten jeden raz, dla dobra nowego związku, postanowiłam pójść na kompromis. Co mi szkodzi przywdziać obcisłą kieckę?

Czułam się jak towar na wystawie

W dniu balu Grzesiek przyjechał po mnie cały pachnący i elegancki. Włożył czarny, świetnie skrojony garnitur z wąskimi klapami. Uzupełnił go białą koszulą i czerwoną muchą. Z kieszonki w marynarce wystawała mu czerwona poszetka. Na co dzień, jak zdążyłam się zorientować, wolał sportową elegancję, ale nieobce mu były trendy w modzie, lubił dobrze wyglądać. No i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest przystojny.

Koniecznie chciał wejść na górę.
– Muszę zobaczyć cię w jasnym świetle – upierał się, więc go wpuściłam.
No cóż. Przeparadowałam przed nim, żeby ocenił, jak leży na mnie jego zakup.

Czułam się jak towar na wystawie, gdy tak chrząkał i pocierał palcami brodę. Wreszcie podszedł i złożył na moich ustach namiętny pocałunek, a potem szepnął mi do ucha:
– Bella...
Pewnie miało mnie to podniecić i połechtać moją próżność, ale poczułam się jak bohaterka jakiegoś kiepskiego melodramatu. Nie moja stylistka, nie moja bajka.
– Chodźmy, czas nagli – powiedziałam, żeby nie przedłużać tej żenującej sceny.
– Momencik – Grzesiek wręczył mi elegancką, papierową torbę.
W środku znajdowało się pudełko. Z niepewnym uśmiechem otworzyłam prezent.
– O... rany!
Aż ugryzłam się w język, żeby stłumić przekleństwo.

Nie spytał, czy chcę brać udział w konkursie. postawił mnie przed faktem dokonanym. Musiałam wyjść w tych butach na parkiet.

– Przymierz. Mam nadzieję, że trafiłem z numerem – powiedział.
Trzymałam w rękach błyszczące, czerwone pantofle na niebotycznie wysokiej szpilce. Były luksusowe, ale kompletnie nie w moim guście. Na dodatek nigdy nie połączyłabym czerwieni z czernią. Zbyt oczywiste.
– Słuchaj, Grzegorz... – szukałam odpowiednich słów. – Nie wiem, co o tym myśleć. Najpierw sukienka, teraz buty. Wiesz, ledwie się znamy, takie drogie prezenty są chyba trochę nie na miejscu...
– Oj, głuptasie... – ujął moją brodę, a ja zesztywniałam, bo wprost nie cierpię być traktowana protekcjonalnie. – Dla pięknej kobiety nic nie jest za drogie – dodał, głaszcząc mnie po policzku. – Poza tym nie chciałbym, żebyś odstawała od towarzystwa.

Że co?! Teraz to już zesztywniałam jak kij na mrozie. Niby bez tego przebrania odstawałam od jego towarzystwa? A kim oni niby byli? Rodziną królewską?!

– Po prostu je przymierz. Najwyżej założysz inne – rozłożył ręce, przekazując mi inicjatywę.
Od razu lepiej.

Widząc jego czarujący uśmiech, uznałam, że przesadzam. Był diabelnie przystojny. Takiemu facetowi można wiele wybaczyć.
– Niech ci będzie – powiedziałam i z ociąganiem wsunęłam stopy w szpilki.
Wpatrywał się we mnie jak zahipnotyzowany. Zrobiłam piorunujące wrażenie. Moje nogi stały się smukłe i bardzo długie.
– I jak? – spytał.
– Okej – skłamałam, bo pantofle cisnęły mnie jak cholera. – Ale na wszelki wypadek wezmę coś wygodnego na zmianę. Wiesz, jak to jest z nowymi butami.

Grzesiek łaskawie się zgodził. Wszak zwyciężył na całej linii, uformował mnie, jak chciał. Kazałam mu zejść na dół, rozgrzać auto. Kiedy wyszedł, spakowałam do pudełka ukochane żółte trampki. To się zdziwi...

Pojechaliśmy do klubu na przedmieściach, do którego normalnie bym nie weszła, nawet gdybym wiedziała, gdzie się znajduje. Dizajnerskie wyposażenie i takie ceny, że nawet na wodę mineralną nie byłoby mnie stać. Grzesiek płacił za wszystko.

Zarezerwowano dla nas stolik pod ścianą, na podwyższeniu. Był długi. Ustawiono przy nim dziesięć krzeseł. Tyle, ile liczyła paczka Grzegorza. Podwyższenie otaczały inne, mniejsze stoliki. Miałam wrażenie, że goście siedzący na poziomie podłogi zaglądają mi pod sukienkę. W każdym razie moje szpilki znajdowały się na wysokości ich oczu.

Przyjaciele Grzegorza przyjęli mnie z sympatią. Dbali, żebym czuła się jak jedna z nich, czym byłam miło zaskoczona. A on sam mi nadskakiwał i zgadywał życzenia, zanim w ogóle je wypowiedziałam. Usługiwał mi jak rycerz swej wybrance. A może się popisywał? Przede mną, przed znajomymi?

Może szukasz dziury w całym? – pomyślałam. – Przystojny, szarmancki, bogaty i hojny? Trochę snob, no ale...

Nie zdążyłam wyciągnąć wniosków, bo ujął moją dłoń i pociągnął mnie na parkiet.
– Weźmiemy udział w konkursie tańca – zarządził, bo jak propozycja czy pytanie to w ogóle nie zabrzmiało.
– Nie – zaprotestowałam odruchowo.
Grzegorz położył mi palec na ustach, ucinając wszelkie protesty. No i skończyła się rycerskość. Z drugiej strony ja nigdy nie pretendowałam do miana damy. Ani tym bardziej pokornego Kopciuszka. Odsunęłam jego rękę i dokończyłam wciąż spokojnie:
– Nie wiem, czy dam radę w tych butach.
– Chyba nie zamierzasz przesiedzieć całej nocy przy stoliku! – zdumiał się przesadnie.

Akurat trafił na przerwę między utworami, więc jego przyjaciele też to usłyszeli. Poczułam na sobie ich spojrzenia. Taksujące, wyczekujące. Zrozumiałam, że żadne z nich się za mną nie wstawi. Tyle w kwestii szczerości ich sympatii.
– Dobra, możemy spróbować – powiedziałam, żeby nie robić scen.
Ruszyliśmy na parkiet. Orkiestra zaczęła grać twista. Grzegorz był świetnym tancerzem, dobrze prowadził, miał wyczucie rytmu, czułam się w jego ramionach pewnie. Problem w tym, że niewygodne buty uwierały mnie coraz bardziej. Wkrótce proste kroki zaczęły mi sprawiać ból.
– Odprowadź mnie do stolika – poprosiłam w pewnym momencie.
– Co? – nie zrozumiał.
– Stopy mnie palą. Chcę usiąść.
– Wytrzymaj jeszcze trochę. Dobrze nam idzie, możemy wygrać! – przekrzykiwał muzykę, nie wypuszczając mnie z objęć.

Czyżby tak lubił wygrywać, że nie zważał na koszty? Sądził, że się nie wyrwę, wytrwam, mimo bólu? Uznał, że ustąpię, jak ustąpiłam już kilka razy wcześniej; że nie będę się z nim szarpała, bo co ludzie sobie o mnie pomyślą? No to mnie przecenił i nie docenił jednocześnie.

Tłumaczy nas, że dopiero się nawzajem poznawaliśmy. On już zdążył mnie rozczarować, teraz moja kolej. Nie złożę swoich stóp na ołtarzu bóstwa rywalizacji, któremu najwyraźniej służył mój piękny rycerz.
Puść mnie... bo jak nie, to ci wbiję szpilkę w stopę – wycedziłam mu prosto do ucha.
Odsunął mnie na odległość ramion. W jego oczach dostrzegłam kolejno: niepewność, gdy nie wiedział, czy żartuję, irytację, gdy pojął, że jednak nie blefuję, i coś, czego wolałam nie diagnozować.

Ale właśnie zrozumiałam, że pary z nas nie będzie, i że on doszedł do tego samego wniosku. Uniósł ręce, jakby się poddawał.

Odwróciłam się i pokuśtykałam w stronę stolika. Po drodze minęłam się z Iwoną, koleżanką Grzegorza, która ochoczo pędziła, żeby mnie zastąpić. Jeśli tańczyła równie dobrze jak Grzesiek i włożyła wygodne buty (albo miała dostateczną determinację) – mieli spore szanse na wygraną. Cóż, przynajmniej dla niego wieczór nie będzie stracony. Wykosztował się na kieckę, szpilki, ekstra knajpę. Niech coś z tego ma. Mogłam mu oddać prezenty, o które nie prosiłam i których sama bym nie wybrała, ale pewnie używanych by nie przyjął. Dziwny świat. Nie dla mnie.

Sięgnęłam pod stół i uwolniłam od piekielnych pantofli pulsujące stopy. Masowałam je ostrożnie, niezbyt przejmując się dyskrecją i krzywymi uśmieszkami Grześkowego towarzystwa. A potem wyjęłam z pudełka żółte trampki i zaczęłam je wkładać.

Schylona nad sznurówkami, wychwyciłam spojrzenie faceta, który siedział przy stoliku obok podestu. Nasze głowy znalazły się na jednym poziomie, zaledwie metr od siebie. Przeniósł wzrok na trampki, potem znów spojrzał mi w oczy. Pokiwał głową z aprobatą i uniósł kciuk do góry.
– Idealnie! Jimmy Choo? – zażartował.
– W wersji sportowej – odparłam.
Oboje parsknęliśmy śmiechem.
– Marek – przedstawił się, wyciągając do mnie rękę. – Przyszedłem tu, bo mi siostra kazała. Robię za szofera i za przyzwoitkę.
Przełożyłam dłoń przez szczeble barierki.
– Ada. Jestem tu... w roli Kopciuszka.
– Mam nadzieję, że nie uciekniesz, kiedy zegar wybije północ – spojrzał mi w oczy.

Jego skóra była ciepła, miękka, miła w dotyku. Uścisk męski, ale delikatny i nieco zbyt długi, żeby uznać go za neutralny. Zerknęłam okiem na parkiet, gdzie Grzegorz i Iwona odbierali od wodzireja kwiaty i puchar.
– Za bardzo mnie nogi bolą na ucieczki. Zresztą wątpię, by książę chciał mnie gonić.
– Pewnie z obawy, że potknie się o swoje wybujałe ego – pokiwał głową mój nowy znajomy. – Ale chyba nie ma czego żałować.
Marek ujął mnie poczuciem humoru, otwartością, niewymuszonym luzem.

Rozmawiając z nim, miałam wrażenie, jakbyśmy znali się od piaskownicy. Zupełnie nie pasował do tego miejsca i snobistycznych ludzi, którzy w nim bywali.

Gdy Grzesiek wrócił do stolika, obrzucił moje trampki spojrzeniem pełnym dezaprobaty i odwrócił się do Iwony. „Kij ci w oko” – pomyślałam i znów pochyliłam się w stronę Marka. Wygięta w znak zapytania, gawędziłam z nimi radośnie.
– Może usiądziesz tutaj? – zaproponował, wskazując krzesło obok swojego. – Bo jeszcze nabawisz się skrzywienia kręgosłupa.

On już zdążył mnie rozczarować, teraz moja kolej. Nie zamierzam się godzić na wszystko. Nadszedł czas na moje żółte trampki...

Hm, co innego pogaduszki, co innego przeprowadzka do innego stolika. W końcu przyszłam tu z Grześkiem. Co prawda wyraźnie stracił mną zainteresowanie, niemniej jakoś tak głupio przyjść z jednym, a siedzieć z drugim. Trzeba mieć klasę, nawet jeśli jemu jej brak. Postanowiłam, że wstanę z krzesła i zobaczymy, co będzie, jak zareaguje.

Nijak. Dalej rozprawiał z Iwoną. Nawet sobie nie przerwał. Czemu od razu jej nie zaprosił? Zresztą... szybko przestało mnie to zajmować, gdy po pierwszym kroku moją stopę przeszył okrutny ból.
– Auć! – syknęłam.
Grzesiek dalej siedział do mnie tyłem, za to Marek rzucił mi się na pomoc. Ujął mnie pod ramię i pomógł zejść z podestu.
– Odwieźć cię do domu? – spytał. –  Nie piłem – zaznaczył od razu.
Co za facet! Niczego innego nie pragnęłam. Chociaż nie. Chętnie spędziłabym resztę nocy w jego towarzystwie.
– A siostra? – spytałam.
– Jest dorosła, poradzi sobie.

Poprosiłam, żeby odebrał mój płaszcz i poczekał przy wyjściu. Zebrał ze stołu jakieś rzeczy, pogadał chwilę z ładną blondynką i poszedł. Ja dotknęłam ramienia Grzegorza i poinformowałam go, że wracam do domu.
– No i? – spojrzał na mnie z pogardą.
– Oczekujesz, że cię odwiozę?
– Nie, po prostu chciałam się pożegnać.
– Żegnaj – rzucił, po czym znowu się obrócił i przestałam dla niego istnieć.

Świetnie. Jak mogłam się co do niego tak pomylić?! Przecież od razu widać, że to bufon, i w ogóle nie mój typ, nie moja bajka. Najwyraźniej nawet bystre babki głupieją przy przystojniakach udających rycerzy... No cóż, będzie nauczka na przyszłość.

Pokuśtykałam do szatni, gdzie Marek otulił mnie szczelnie płaszczem, potem pomógł mi dojść do auta i ulokować się wygodnie w fotelu. Ruszyliśmy.

Gdy dotarliśmy pod moją klatkę, nie wiedziałam, jak się zachować. Nie mogłam przecież zaprosić obcego faceta na górę, nie chciałam też opuszczać jego wozu. Najchętniej bym w nim została...
– Poczekaj – powiedział i przechylił się między fotelami do tylnej kanapy.
Pachniał kardamonem. Z trudem powstrzymałam się przed wtuleniem głowy w jego ramię. Wrócił na swój fotel z reklamówką w ręku. Rozśmieszył mnie widok nadruku ze świętym Mikołajem.
Przecież nie musimy tak szybko kończyć dzisiejszej nocy... – stwierdził, zupełnie jakby czytał mi w myślach.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, gdy wyciągnął zawinięte w serwetki oliwki, kabanosy, sery pleśniowe. Towarzyszyła im butelka wina. Tego samego, które piłam na balu. Na końcu Marek wyjął otwieracz z logo klubu, który przed chwilą opuściliśmy.
– Domorosły rabuś! – powiedziałam ze śmiechem.
– Kopciuszek w trampkach! – padła riposta i Marek zabrał się do otwierania wina.

Czytaj także:
„Z dzieciństwa pamiętam smród alkoholu i siniaki mamy. Uciekłam z patologii, a rodzice pozywają mnie o alimenty”
„Mąż zostawił mnie w święta dla kochanki. Dzieci pytały: gdzie tata? A ja nie wiedziałam, co im powiedzieć”
„Mieszkam w kawalerskim pokoju męża ze starą meblościanką. Nie mogę nic zmienić, bo tak się podoba mojej teściowej”
„W internecie poznałam swój ideał. Zakochałam się bez pamięci, ale... on nie chce się ze mną spotkać”

Redakcja poleca

REKLAMA