Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Tomka, wiedziałam, że stoi przede mną mój przyszły mąż i ojciec moich dzieci. Szybko zrozumiałam, że i ja nie jestem mu obojętna. Na drugiej randce wyznał:
– Czuję, że jesteś tą jedyną.
Dwa miesiące później oświadczył mi się podczas uroczystej kolacji u moich rodziców. W odpowiedzi rzuciłam mu się na szyję, byłam szczęśliwa.
Mama nie kryła niepokoju.
– Powinniście poczekać, jesteście młodzi, macie mnóstwo czasu – przekonywała nas. – Jeśli naprawdę się kochacie, rok czy dwa niczego nie zmieni, a lepiej się poznacie.
– Ale my już się wystarczająco znamy – stwierdziłam, wpatrując się w zielone oczy Tomka.
Mama głośno westchnęła.
Marzyłam o gromadce dzieci
Lubiła mojego narzeczonego, lecz z natury była niezwykle ostrożna. Pewnie chciała oszczędzić mi rozczarowań. Dlatego naciskała, abym najpierw skończyła wymarzone studia, a dopiero później została żoną i mamą.
– Przecież wy też wcześnie się pobraliście z tatą – przypomniałam.
– Dziecko, to były inne czasy, łatwiej się żyło w parze niż w pojedynkę – tłumaczyła. – Ja wam niczego nie bronię, ale mówię, że do małżeństwa i rodzicielstwa trzeba dorosnąć. Tak to Pan Bóg urządził, że na wszystko jest czas...
Przytuliłam się do niej mocno. Moja kochana mama... Wiedziała, czym jest wczesne macierzyństwo i bała się, że mu nie podołam. Moich braci bliźniaków urodziła, mając zaledwie 19 lat, mnie dwa lata później. Tata ciężko pracował w kopalni, najbliższa rodzina została daleko. Była sama w obcym mieście, z trójką małych dzieci. Jakim cudem poradziła sobie z tyloma obowiązkami?
Miała czas nie tylko dla nas, ale też dla naszych kolegów. Dzieciaki, zwłaszcza te z mniej zamożnych rodzin, wpadały do nas, wiedząc, że mama nigdy nie odmówi im obiadu. Potem rozsiadały się w moim pokoju, a ona opowiadała nam bajki.
– Nasza święta Jadwisia – żartował tata i cmokał ją w policzek.
Mama była cierpliwa, czuła, wyrozumiała i wrażliwa na ludzką biedę.
– Ja też chcę stworzyć taki dom i podzielić się miłością, którą od was dostałam – powiedziałam jej w dniu ślubu.
Początkowo mieszkaliśmy u rodziców i budowaliśmy swój wymarzony dom. Taki, który da schronienie licznej rodzinie. Marzyłam o gromadce dzieci. Nie dziwiłam się, że zabiegana, zajęta pracą i codziennymi troskami, nie zachodzę w ciążę. Ale mijały miesiące, a ja wciąż czekałam na ten najpiękniejszy dar. Wreszcie zaczęłam się niepokoić. Rodzina coraz bardziej natarczywie dopytywała, kiedy pomyślimy o dzieciach. Nikomu nie mówiłam o tym, że bezskutecznie staramy się o dziecko. Tylko mama o tym wiedziała.
– Jest czas siewu i jest czas zbioru – pocieszała, gdy się jej wypłakiwałam.
– Ale mamo, staramy się już tyle lat. Wszyscy nasi znajomi mają dzieci, niektórzy nawet trójkę, a my nic. Co z nami jest nie tak? – szlochałam.
– Widocznie Pan Bóg uważa, że nie jesteście jeszcze gotowi na rodzicielstwo – pocieszała mnie. – Nie bój się, po prostu ufaj i zdaj się na los.
Takiej możliwości nie brałam pod uwagę
Ja jednak nie umiałam i nie chciałam czekać. Zdecydowałam, że powinniśmy odwiedzić klinikę leczenia niepłodności. Mąż się wahał, podobnie jak mama uważał, że nie musimy jeszcze sięgać po tak radykalne metody, ale się uparłam. Zaciągnęliśmy horrendalną pożyczkę i zaczęliśmy terapię. Niestety, pomimo skomplikowanego leczenia, wciąż nie zachodziłam w ciążę.
– Może powinna pani pogodzić się z myślą, że macierzyństwo nie jest pani pisane? – powiedział lekarz po kolejnej bezskutecznej próbie.
Nie odpowiedziałam, opuściłam klinikę, trzaskając drzwiami.
Załamałam się. Przestałam chodzić do pracy, całe dnie spędzałam w domu, krążąc bez celu i użalając się nad sobą. Odsunęłam się od świata i najbliższych, a zwłaszcza od mojego męża. Po roku takiego życia byliśmy bliscy rozstania. Już prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Ja uważałam, że jestem niepełnowartościową kobietą, on uciekał w pracę albo do kolegów. Bałam się, że go stracę, ale nie umiałam zapanować nad swoim smutkiem. Nie wiem, jak to wszystko by się skończyłoby, gdyby nie mama. Po prostu zjawiła się u nas. Jak gdyby nigdy nic.
– Ubieraj się! – nakazała mi, gdy zaczęłam swoje żale. – Coś ci pokażę.
Protestowałam, ale mama nie zamierzała ustąpić. Zaprowadziła mnie przed wielki szary budynek, przy którym bawiła się grupa maluchów.
– Zobacz, ile maluchów potrzebuje miłości – powiedziała głaszcząc mnie po plecach. – Jesteś wspaniałą dziewczyną, możesz dać miłość tylu dzieciom, a ty się upierasz przy tym jednym. Żeby być dobrą matką, wcale nie trzeba urodzić swoich dzieci. Wierz mi, wiem coś o tym...
– Mam adoptować dziecko? – prychnęłam. – Chyba żartujesz? Tomek nigdy się na to nie zgodzi.
– A niby dlaczego? – mama przyjrzała mi się uważnie.
– Przecież nie wiesz, jakie będzie to „obce” dziecko, i jakich przysporzy mi kłopotów. Może wyrosnąć na mordercę albo prostytutkę. To nie są słodkie aniołki z normalnych domów…
– A czy ja albo ciocia Halina wyglądamy na prostytutki albo morderczynie? – zaśmiała się mama.
O takich rzeczach trzeba mówić głośno
Spojrzałam na nią.
– Tak, skarbie, zostałyśmy adoptowane – powiedziała spokojnie, nie przestając mnie głaskać. – Dowiedziałyśmy się o tym późno, jako nastolatki, i wspólnie zdecydowałyśmy, że nikomu o tym nie powiemy. Teraz myślę, że popełniłyśmy błąd, bo o takich rzeczach powinno się mówić głośno – uśmiechnęła się ciepło.
– To dziadkowie nie są moimi dziadkami? – zapytałam zaskoczona.
– Są i zawsze nimi będą – podkreśliła stanowczo. – Dali nam dom i miłość, jakiej potrzebowałyśmy, wychowali nas najlepiej jak umieli, wspierali, gdy tego potrzebowałyśmy i z miłością przyjęli nasze dzieci. Lepszych rodziców nie mogłyśmy sobie wymarzyć.
Patrzyłam to na nią, to na dzieci za płotem, i nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.
– Gdy byłam w pierwszej ciąży, bałam się, czy z takim dziedzictwem podołam matczynym obowiązkom – ciągnęła. – Babcia powiedziała mi wtedy: „Zdaj się na los i swoją intuicję, jesteś wspaniałą kobietą, tylko musisz w to uwierzyć. Idź za głosem serca i swoim powołaniem, a wszystko się ułoży”. I tak się stało.
Kiedy minął pierwszy szok, gdy już porozmawiałam z ciocią, dziadkami i rodzeństwem, zrozumiałam jak bardzo byłam zaślepiona pragnieniem posiadania dziecka. Dopiero wtedy spytałam Tomka, co sądzi o pomyśle przyjęcia pod nasz dach malucha z domu dziecka. Okazało się, że wcale go to nie przeraża. Powiedział, że sam o tym wiele razy myślał, ale nie sądził, że się zgodzę.
Tydzień później złożyliśmy papiery w ośrodku adopcyjnym, a półtora roku później zostaliśmy rodzicami Oli. Dzisiaj wychowujemy ośmioro wspaniałych dzieciaków, w tym trójkę własnych. Krótko po tym, jak zjawiła się u nas Ola, zaszłam w ciążę. Nie zrezygnowałam jednak z kolejnych adopcji.
Czytaj także:
„Do śmierci rodziców nie wiedziałam, że byłam adoptowana. Siostra wykrzyczała mi, że w końcu nie musi udawać, że mnie kocha”
„Nie mówiłam córce, że jest adoptowana, bo bałam się jej reakcji. Okazja nadarzyła się, gdy do drzwi zapukała jej matka”
„Mąż jest bezpłodny, więc chce adopcji, ale ja nie umiem się zdecydować. Przecież to on nie może mieć dzieci, ja mogę...”