„Nie mówiłam córce, że jest adoptowana, bo bałam się jej reakcji. Okazja nadarzyła się, gdy do drzwi zapukała jej matka”

Adoptowana córka fot. Adobe Stock, JackF
„Miałam nadzieję, że wszystko z nami w porządku, że to tylko przejściowe trudności spowodowane złą dietą albo stresem w pracy. Prawda była jednak okrutna i bolesna”.
/ 19.02.2023 07:15
Adoptowana córka fot. Adobe Stock, JackF

Patryk i ja to była miłość od pierwszego wejrzenia. Poznaliśmy się na wakacjach i od razu wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Zaczęliśmy się spotykać, a po roku wzięliśmy ślub. Nasi rodzice kręcili nosami, mówili, że to za szybko, ale my postawiliśmy na swoim.

Czuliśmy, że będziemy razem szczęśliwi

Rzeczywiście, w naszym życiu wszystko układało się wspaniale. Mieliśmy pracę, mieszkanie, które zostawiła mi w spadku babcia. Urządzaliśmy to nasze gniazdko i cieszyliśmy się sobą. Ale po kilku latach zaczęło nam czegoś brakować. Zaczęliśmy się starać o dziecko. Niestety, czas mijał, a ja ciągle nie byłam w ciąży.

Poszliśmy na badania. Miałam nadzieję, że wszystko z nami w porządku, że to tylko przejściowe trudności spowodowane złą dietą albo stresem w pracy. Prawda była jednak okrutna i bolesna. Okazało się, że nigdy nie zajdę w ciążę. Ta diagnoza omal nie doprowadziła mnie do szaleństwa. Na zmianę płakałam i przeklinałam zły los. I wtedy do akcji wkroczył Patryk.

– Kochanie, jest tyle niechcianych dzieci. Może pomyślimy o adopcji? – zapytał.

Została naszym małym cudem

Na początku nie chciałam się zgodzić. Bałam się, że nie pokocham cudzego maluszka. Byłam wściekła na los, że nie chce dać mi własnego. Ale Patryk nalegał, a któregoś dnia zabrał mnie do domu dziecka. Gdy zobaczyłam te porzucone, bezbronne maleństwa, to aż mi się serce ścisnęło. Wszelkie wątpliwości i obawy zniknęły. Postanowiłam, że zrobię wszystko, by choć jednemu z nich dać prawdziwy dom.

Formalności trwały prawie rok. Musieliśmy wypełniać jakieś testy, udowodnić, że nadajemy się na rodziców. Chwilami miałam tego wszystkiego dość. Ze smutkiem myślałam, że gdybym sama zaszła w ciążę, nikt by nas tak nie męczył… Ale opłacało się pocierpieć. Pewnego jesiennego dnia wróciliśmy do domu z Malwinką.

Miała niespełna pół roku i była nasza… O jej prawdziwej matce wiedzieliśmy niewiele. Tylko tyle, że miała 16 lat i zrzekła się praw do dziecka jeszcze w szpitalu. Kilka miesięcy później przeprowadziliśmy się do innego miasta. W naszym bloku wszyscy wiedzieli, że adoptowaliśmy dziecko. A tam? Mogliśmy rozpocząć nowe życie. Bez ciekawskich spojrzeń, niewygodnych pytań. Nie baliśmy się, że ktoś pozna nasza tajemnicę. Rodzice obiecali, że będą milczeć, i wiedzieliśmy, że dotrzymają słowa.

Nie zamierzaliśmy ukrywać przed córką, że została  adoptowana. Gdy pojawiła się w naszym domu, ustaliliśmy, że gdy przyjdzie właściwy czas, to jej o tym powiemy. Ale mijały kolejne lata, a my ciągle milczeliśmy. Najpierw tłumaczyliśmy sobie, że jest jeszcze za mała, potem, że to nieodpowiedni moment, bo dorasta, a to dla nastolatki ciężki okres.

Wiecznie wynajdywaliśmy jakieś przeszkody, choć tak naprawdę kierował nami lęk. Baliśmy się, że córka się załamie albo zbuntuje i przestanie nas kochać… Na samą myśl o tym ogarniało nas przerażenie, bo była całym naszym światem. Zwlekaliśmy więc nadal, wmawiając sobie, że ten właściwy czas jeszcze nie nadszedł. Bardzo się jednak pomyliliśmy.

To było dwa dni temu

Byłam w domu sama, bo córka pobiegła do przyjaciółki, a mąż jeszcze nie wrócił z pracy. Właśnie miałam się zabrać się za gotowanie kolacji, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. W progu stała nieznajoma kobieta.

–  A pani do kogo? – zdziwiłam się

– Do pani, a właściwie do pani córki. Jestem jej biologiczną matką – odparła.

Nogi się pode mną ugięły.

–  To jakaś pomyłka! Proszę stąd natychmiast odejść! – krzyknęłam, próbując zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, ale skutecznie to zablokowała.

– Błagam… Musimy porozmawiać… Nie odejdę, dopóki pani mnie nie wysłucha – w jej oczach zobaczyłam desperację.

– No dobrze, ale nie tutaj. W kawiarni za rogiem. Za kwadrans przyjdę – powiedziałam. 

Bałam się, że jeśli tu zostanie,  natknie się na Malwinę. Na samą myśl o tym zrobiło mi się gorąco.

To naprawdę smutna historia…

Gdy weszłam do kawiarni, czekała na mnie, nerwowo popijając kawę.

– O co chodzi? O pieniądze?  Nie dam pani ani grosza! – natarłam na nią, gdy tylko usiadłam przy stoliku.

– Nie chodzi o pieniądze! Po prostu chcę błagać o ratunek dla swojego dziecka! – krzyknęła.

Przez następną godzinę Beata, bo tak miała na imię, opowiadała mi historię swojego życia. To była bardzo smutna opowieść. Okazało się, że do oddania dziecka zmusili ją rodzice. Długo nie mogła o nim zapomnieć, ale w końcu pogodziła się ze stratą. Po kilku latach wyszła za mąż, urodziła córeczkę.

– Cieszyłam się, że dostałam od losu jeszcze jedną szansę. Ale pół roku temu okazało się, że moja Kasia jest chora na białaczkę. Leczenie okazało się nieskuteczne. Potrzebny jest przeszczep szpiku. Nikt z naszej rodziny nie może być dawcą. Moja, a właściwie pani córka jest naszą ostatnią szansą. Wynajęliśmy detektywów, żeby państwa odnaleźli. No i jestem… – zawiesiła głos.

– O Boże, nie wiem… Proszę mi dać kilka dni, muszę porozmawiać z mężem. To dla mnie bardzo trudne. Malwina nie wie, że jest adoptowana. Teraz będziemy musieli jej o tym powiedzieć… – przyznałam.

Jestem w kropce

– Rozumiem i poczekam. Dwa, góra trzy dni. Ale nie dłużej. Jeśli się pani nie odezwie, sama jej powiem i poproszę o pomoc. Straciłam już jedno dziecko. Nie chcę stracić drugiego – odparła, wręczając mi karteczkę z numerem telefonu.

W domu opowiedziałam o wszystkim mężowi. Był w szoku. Na początku krzyczał, że Beata nie ma prawa burzyć naszego szczęścia, zmuszać do rozmowy z córką. Ale im dłużej rozmawialiśmy, tym bardziej się uspokajał.

– Chcesz pomóc tej kobiecie, prawda? – zapytał.

– Nie chcę, bo się boję, ale nie mam serca odmówić. Dzięki niej mamy najwspanialszą córkę na świecie. Jesteśmy jej to winni – odparłam.

No i teraz czeka nas najtrudniejsza rozmowa w naszym życiu. Dużo ryzykujemy, bo nie mamy pojęcia, jak Malwina zareaguje na wiadomość, że została adoptowana. I czy w ogóle będzie chciała zrobić badania. Ale musimy spróbować… Tak trzeba.

Czytaj także:
„Moja córka traktowała dziecko jak lalkę bez uczuć. Decydowała nawet, czym powinna się bawić, nie pytała jej o zdanie”
„Zamieniono mi dziecko w szpitalu. Ja od początku czułam, że to nie jest moja córka. Matka to wie i już”
„Moja córka związała się z mężczyzną, który kiedyś… zostawił mnie samą w ciąży. Nikt nie wie, że straciłam to dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA