„Marzyłam o dziecku, ale nie mogłam go mieć i traciłam kolejne ciąże. Pomogła mi podlaska szeptucha”

Czary szeptuchy fot. Adobe Stock, rinyun
Nie mogłam mieć dzieci, choć bardzo chciałam. Poszłam po radę do pewnej znachorki i dostałam... nasionko.
/ 21.05.2021 13:20
Czary szeptuchy fot. Adobe Stock, rinyun

Zawsze uwielbiałam zaglądać do dziecięcych wózków. Nawet kiedy miałam kilkanaście lat, z fascynacją patrzyłam na małe stópki wystające spod kocyka. Moich rówieśników nie obchodziło wtedy dziecięce gaworzenie, wręcz ich denerwowało.
– Zobacz, jak debilnie wykrzywia twarz – trącała mnie łokciem koleżanka z klasy, Zuzka, na widok zaślinionego berbecia, który ciamkał grzechotkę. – Ohyda!

Nic nie mówiłam. Nie chciałam się narażać podwórkowemu towarzystwu, bo w dobrym tonie było zauważać tylko starszych. Nawet młodsi tylko o pół roku od nas z premedytacją byli ignorowani. Jako starsza nastolatka marzyłam, że szybko zostanę mamą. Będę chodzić z dziećmi na łąkę na spacery. Jeśli miałabym dziewczynki, plotłabym im wianki. Z chłopcami grałabym w piłkę nożną. Zresztą wszystko jedno, robiłabym wszystko, byle byli szczęśliwi. Bardzo pragnęłam dziecka.

Pozornie absurdalne zdarzenia mają ukryty sens

Ale los bywa przewrotny. Często nie daje nam tego, czego chcemy. Może po to, by mogło wydarzyć się coś, co ma się zdarzyć? Może to kwestia przeznaczenia? Kiedyś czytałam artykuł o kobiecie, która od dzieciństwa była niewidoma. Jej rodzice rozpaczali, ale ona sobie poradziła. Skończyła studia, nauczyła się chorwackiego i serbskiego i pojechała jako wolontariuszka do byłej Jugosławii, aby pomagać sierotom wojennym.

Zamieszkała w sierocińcu pod Zagrzebiem. Nieustannie trwały tam wtedy walki. Kobieta miała psa, który był jej przewodnikiem i opiekunem, ale też potrafił wyczuwać niebezpieczeństwa. Pewnego dnia pies był wyjątkowo niespokojny. Wył i ciągnął kobietę w kierunku wyjścia. Wiedziała, że się nie myli, i zarządziła ewakuację.

Było bardzo wcześnie, dzieci z ociąganiem wychodziły z łóżek, ale ona razem z opiekunami poganiała je, jak tylko mogła. Bomba spadła kilka minut później dokładnie w sam środek domu. Nikt by się nie uratował. Zginęłoby dokładnie 175 dzieci i jedenastka opiekunów.
– Myślę, że właśnie dlatego urodziłam się niewidoma – powiedziała po latach jakiejś dziennikarce tamta kobieta. – Żeby 26 lat później uratować, dzięki swojemu psu, te wszystkie dzieci.

Jej słowa zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Uświadomiłam sobie, że czasem pozornie bezsensowne, absurdalne zdarzenia mają ukryty sens. Jednak i tak cierpiałam, kiedy poroniłam czwartą ciążę. Przechodziłam potworne męki, tym bardziej że mój mąż także bardzo chciał mieć dzieci. Z każdą utraconą ciążą było nam coraz trudniej. Zaczęliśmy w końcu rozmawiać o adopcji. Ale dla Janka sprawa sama się rozwiązała: zakochał się w dziewczynie sporo młodszej ode mnie. Gdy okazało się, że jest z nim w ciąży, po prostu odszedł.

– Rozumiesz mnie chyba? Nic nas nie łączy. Nasza miłość wygasła. Dzieci nie mamy – wbił mi nóż w samo serce. Długo się później leczyłam, chodziłam na terapię. Po roku zaczęłam odzyskiwać siły. O dziecku, o nowym związku przestałam już zupełnie myśleć.

I wtedy Aśka, koleżanka z pracy namówiła mnie na wyjazd na Podlasie, na Grabarkę. To słynne miejsce mocy, przyjeżdżają tam wyznawcy prawosławia i modlą się. Aśka pierwszy raz pojechała tam z babcią. Twierdziła, że zawsze gdy stamtąd wyjeżdżała, miała więcej sił i energii, a sprawy, z którymi do tej pory nie mogła się uporać, rozwiązywały się same. Latem dałam się tam jej zawieźć, choć miałam do tego dystans. Miejsce mocy? Czy w ogóle coś takiego istnieje?

Posiedziałam przy drewnianej cerkiewce. Weszłam na chwilę do środka. Nie modliłam się. Po prostu głęboko oddychałam, relaksowałam się. I nagle… poczułam głęboką wdzięczność za to, że jestem. Że jestem sprawna, mam zdrowe oczy i uszy, mogę wszystko zobaczyć, usłyszeć. Chłonąć świat. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam się prawdziwie szczęśliwa… Dlaczego tak się zamartwiałam? Przecież życie może być piękne nawet wtedy, gdy nie ma się dzieci!

Weszłam niepewnie. Co ja tu właściwie robię?

– Wiesz – zagadnęła mnie Aśka, jak już zeszłyśmy na parking. – Tu niedaleko mieszka pewna szeptucha. To mądra kobieta. Może do niej podjedziemy?
– Kto mieszka? – nie zrozumiałam
No, szeptucha. Zamawiaczka. Nigdy o nich nie słyszałaś? – zdziwiła się. Zaczęłam się zastanawiać.
– Może i słyszałam – stwierdziłam po chwili. – To te, które szepczą modlitwy po białorusku? Takie jakby... znachorki?
Aśka przytaknęła.
– Wiesz, ile razy pomogły u nas w rodzinie? – wyznała, a ja spojrzałam na nią pytająco. – Nawet nie zliczę! A ta która mieszka niedaleko, uratowała wujka Stacha przed trudną operacją uszu. Mógł przestać słyszeć. Wiesz, co by to dla niego znaczyło? – zawiesiła głos. – Śmierć. Przecież gra na akordeonie w zespole ludowym. To całe jego życie.
– Aha – przytaknęłam – Ale... – zająknęłam się – po co właściwie ja... Dlaczego mnie miałaby w czymś pomagać?
Aśka spojrzała na mnie uważnie.
– A dzieci? – spytała cicho. – Przecież bardzo chcesz je mieć, prawda?
Chwilę milczałam.
– Przepraszam – Aśka dotknęła mojej ręki. – Nie powinnam tak otwarcie...
– Nie – pokręciłam głową. – To bolesne, ale to w końcu żadna tajemnica. Nie wiem tylko, czy wciąż chcę. Chyba jestem za stara. No i dziecko musi mieć ojca.
– Cuda się zdarzają – powiedziała Aśka z mocą. – Musisz tylko uwierzyć.
– Dobrze, jedźmy – zgodziłam się.

Przed drewnianym domem stało kilka samochodów. Rejestracje z całej Polski. Po godzinie przyszła moja kolej. Weszłam niepewnym krokiem. Zastanawiałam się, co ja tu właściwie robię. Siwowłosa kobieta stała przy kaflowym piecu. Miała zmęczony wzrok. Poczułam się głupio. Ona być może stoi nad grobem, a ja zawracam jej głowę… Przecież i tak w żaden sposób nie można mi pomóc!

– O co chodzi ? – spytała mnie staruszka głosem tak samo zmęczonym jak jej wzrok. – Co pani dolega?
– Nie mam dzieci. Nie mogę mieć dzieci – powiedziałam prosto z mostu.
– A chce pani mieć?
Skinęłam tylko głową, bo nie chciałam za dużo mówić. I tak czułam się głupio. Chwilę patrzyła na mnie uważnie. Wzięła moje dłonie w swoje i dokładnie im się przyjrzała. Potem mruczała coś pod nosem nad jakimś papierkiem. Napluła w niego, zmięła i wrzuciła do pieca. Potem grzebała chwilę w szufladzie swojego starego, zniszczonego kredensu.
– Proszę – wyciągnęła do mnie rękę.
– Co to jest? – zdumiałam się.
– Dziecko – odparła całkiem poważnie. – Konkretnie nasionko dziecka.

Z ociąganiem i niepewną miną sięgnęłam po nie. Na litość boską, czy ta kobieta jest nienormalna? Nasionko dziecka?!
– Niech pani wsadzi je do doniczki z ziemią i pilnuje, żeby miało słońce, wilgoć i powietrze – powiedziała tak, jakby mówiła o pielęgnacji fikusa.
– Tylko że... – chciałam jeszcze o coś spytać, ale szeptucha niemal wypchnęła mnie za drzwi swojego domu. – Inni czekają – powiedziała krótko.

– Ile płacę? – spytałam więc.
– Ile możesz – odparła. Położyłam na stole banknot pięćdziesięciozłotowy. Byłam mocno zmieszana.

– No i co? – Aśka szarpnęła mnie za rękaw, gdy wyszłam. – Jak było?
– Nie wiem – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Chyba dziwnie. Dostałam nasionko. Muszę je posadzić i pielęgnować.
– To posadź – Aśka wzruszyła ramionami. – Wykaż trochę zaufania.
– Calineczka, co? – mruknęłam do siebie, gdy sadowiłam się na fotelu w samochodzie. – Może ta cała szeptucha czyta do poduszki baśnie Andersena?

Przez całą drogę do domu trzymałam ziarenko w dłoni. Grzałam je i nie mogłam uniknąć skojarzenia z kurą, która wysiaduje jajko. W domu wybrałam najładniejszą doniczkę, jaką miałam. Ziarenko było jasnobrązowe. Serce mi waliło, kiedy wsadzałam je do ziemi. Postawiłam na kuchennym parapecie. Tu było słonecznie. No i często tu przesiadywałam.

Szóstego dnia zobaczyłam kawałek zielonej łodyżki. Z każdym dniem było jej coraz więcej. Jakiś czas później kwiatek zakwitł. Ale jak! Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Piękne fioletowe płatki aż lśniły w porannym słońcu! Poza tym kwiat wydzielał niebiański zapach.
– Boże! – powiedziała Aśka, gdy wpadła do mnie na herbatę. – Jest piękny. 

Był. Ale z dzieckiem nie miał nic wspólnego. Tak przynajmniej sądziłam.

Jakby mnie trafił grom z jasnego nieba

Jednak pewnego dnia, gdy parzyłam sobie rano kawę, a okno było uchylone, usłyszałam dziecięcy szczebiot.
– Tatusiu, zobacz! Jaki ładny!
– Rzeczywiście śliczny, kochanie – głos ojca był mocny, lecz łagodny. – Ale chodź już. Spóźnimy się do przedszkola.

Dyskretnie się wychyliłam. Zobaczyłam małą blond główkę i barki wysokiego mężczyzny w sportowej koszuli. Poczułam w sercu ukłucie. Ale przyjemne, jakby ktoś mi powiedział: „Bądź czujna!”. Dzień później byłam już przygotowana. Mieszkałam na niskim parterze, przez haft w firance od razu zobaczyłam, jak nadchodzą. Lekko się wychyliłam, podlewając kwiatek.
– Ojej – dziewczynka stanęła i wlepiła we mnie błękitne oczy. – To ten kwiatek!
Jej ojciec miał oczy równie błękitne jak ona. Trochę się zmieszał.
– Przepraszam – chrząknął zakłopotany. – Moja córeczka uwielbia kwiaty.
– To tak jak ja – uśmiechnęłam się, wbijając paznokcie w dłonie, żeby rumieniec nie zdradził także mojego zakłopotania. – Może chcesz go powąchać?
– Tak, tak! – jej oczy zmieniły barwę na zielonkawą. – Tatusiu, mogę?
– Zapraszam – mrugnęłam okiem.

Weszli oboje. Tata wyglądał niepewnie.
– Nie wiem, czy tak wypada...
– Jestem Celinka – mała wyciągnęła do mnie rękę. – Ale tata mówi do mnie Calineczka. Bo jestem najmniejsza w grupie.
A jednak Szeptucha nie była szalona!
– Tatusiu, czy ta pani może zostać moją mamusią? – wypaliła nagle mała.

Staliśmy naprzeciwko siebie wstrząśnięci. Wiedzieliśmy, że właśnie wydarzyło się coś niesamowitego. Gdy braliśmy ślub, Celinka długo nie chciała wypuścić mojej ręki.
– Śniłaś mi się – szepnęła mi do ucha. – Ty i taka siwa pani. Znasz ją?
Usiadłam na chwilę. I nagle zalała mnie fala niewysłowionej wdzięczności. Za to, że jestem…

Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii

Redakcja poleca

REKLAMA