„Marzyłam o porządnej synowej, która urodzi dzieci i zadba o dom, o mojego synka. Nie podobało mi się, że Jolka pracuje”

Marzyłam o synowej, która będzie siedzieć w domu i rodzić dzieci fot. Adobe Stock, Elnur
Musiałam zadbać o syna, bo ta moja synowa nic nie potrafiła. Sprzątała byle jak, prała rzadko, a kiedyś nawet zobaczyłam, jak Witek sam prasuje sobie koszulę! – Nie wiem, kochanie, do czego ci ta żona, skoro nawet prasować sam musisz – powiedziałam.
/ 24.01.2022 06:02
Marzyłam o synowej, która będzie siedzieć w domu i rodzić dzieci fot. Adobe Stock, Elnur

Od pierwszej chwili wiedziałam, że ta dziewczyna nie jest odpowiednią partnerką dla mojego syna. Przede wszystkim była za bardzo przekonana o własnej doskonałości, zbyt pewna siebie.

A kto wie lepiej jak nie ja?!

I co, wyszłam na tym jak Zabłocki na mydle!

– Przecież ona będzie rządziła Witkiem – przekonywałam męża. – Zobaczysz, będzie nim kręciła jak chorągiewką. Właściwie już to robi.

– Może trochę przesadzasz – mruczał. – Całkiem miła jest.

No owszem, może i była miła, na pewno ładna, ale w ogóle nie słuchała moich rad, zawsze miała inne zdanie i zawsze była przekonana, że to ona ma rację. Po ślubie młodzi mieli zamieszkać u nas na piętrze. Dom był duży, a Witek był naszym jedynym synem. Obie jego starsze siostry już dawno wyprowadziły się do miasta, on miał zostać z nami.

Zaraz po ślubie zasugerowałam Joli, że powinna zrezygnować z pracy. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.

– Chyba mama żartuje? – spytała.

– Ależ skąd – zaprzeczyłam. – Wystarczy, że Witek pracuje, ty powinnaś zająć się domem, dziećmi, gospodarstwem.

– Dzieci jeszcze nie mamy – zaczęła, ale przerwałam jej zdecydowanie.

– Przecież jak zajdziesz w ciążę i tak musisz zostać w domu.

– A niby z jakiego powodu? – roześmiała się. – Ciąża nie choroba, a ja mam naprawdę dobrą pracę i solidne wykształcenie, nie zamierzam tego marnować.

– No ale dziecko – upierałam się.

– Są urlopy macierzyńskie, prawda? Żłobki, przedszkola. Zresztą, jak już powiedziałam, dzieci jeszcze nie ma.

– Jakie żłobki? U nas na wsi? O czym ty mówisz?

– Niech już mama przestanie – zdenerwowała się synowa. – Na razie nie ma o czym mówić. Dzieci chwilowo brak.

– Zobaczysz – powiedziałam wieczorem mężowi. – Ona coś kombinuje.

– Może ty raczej przestań się do nich wtrącać, kobieto – mruknął pod nosem. – Dopiero się pobrali, pozwól im żyć.

– A czy ja im czegoś zabraniam? – wzruszyłam ramionami.

Inna sprawa, że musiałam trochę zadbać o syna, bo ta moja synowa nic nie potrafiła. Sprzątała byle jak, prała rzadko, a kiedyś nawet weszłam do nich na górę i zobaczyłam, jak Witek sam prasuje sobie koszulę.

– Wituś – oburzyłam się. – To już żona nie może ci uprasować? – wyjęłam mu z ręki żelazko.

 – Sam potrafię – mruknął mój syn, ale odsunął się posłusznie.

– Nie wiem, kochanie, do czego ci ta żona, skoro nawet prasować sam musisz – starannie prasowałam kołnierzyk jego koszuli. – Uprane też jest byle jak, chyba muszę poprawić.

– Mamo – jęknął Witek i w tej samej chwili w drzwiach łazienki stanęła Jola.

Przez chwilę przyglądała mi się w milczeniu, ale widziałam, że jest zła jak osa i chętnie by mi tym żelazkiem przywaliła.

– Sam widzisz – rzuciła w stronę Witka. – Jadę do pracy, pogadamy wieczorem – chwyciła torebkę i wyszła.

– W sobotę do pracy? To co ona taka tam niezbędna? – skrzywiłam się niechętnie.

– Musi skończyć bilans – wyjaśnił Witek.

– Może raczej by tu porządnie posprzątała. Bo roboty jest od groma!

– Chyba trochę przesadzasz, mamo.

– Ja przesadzam? Ja? – ze złością odstawiłam żelazko. – Może jeszcze będę wam sprzątać, prać i prasować?

– Mamo, przecież nikt cię o to nie prosi.

– Nikt nie prosi, ale skoro twoja żona nic nie umie robić, to ktoś musi.

– Ale przecież Jola umie. Mamo, o czym ty mówisz? Przestań się jej czepiać.

– Może i coś tam umie, ale ciągle jest w pracy.

– No taką ma pracę – usłyszałam jeszcze za sobą, ale już wyszłam.

– Zobaczysz – powiedziałam do męża na dole. – Mówię ci, że nic dobrego z tego małżeństwa nie będzie.

– Jeśli tak bez końca będziesz się czepiać Jolki, to kto wie, może i nie będzie – mruknął mój małżonek.

– No pewnie, jeszcze powiedz, że to jest moja wina – zdenerwowałam się.

Naciągnął czapkę i wyszedł

Zawsze tak robił, kiedy chciałam porozmawiać.

– No całkiem jak Felicjan Dulski! – krzyknęłam jeszcze za nim.

Nic go nie interesowało. Wszystko w tym domu było na mojej głowie. Nawet o tym, żeby w końcu pomyśleli o dziecku ja musiałam młodym przypominać. Kilka razy już o tym mówiłam, a oni nic i nic.

– Jesteście już dziesięć miesięcy po ślubie – powtarzałam – Jola już dawno powinna być w ciąży. Na co wy czekacie?

– Mamo – krzywił się Witek. – Mamy czas, młodzi jeszcze jesteśmy.

– Ale ciotki i kuzynki się mnie ciągle pytają, kiedy wnuk.

– Oj, mamo, mamo – jęknął. – Ma już mama wnuki u dziewczyn.

– Dobrze wiesz, że to nie jest to samo.

Siedząca dotychczas w milczeniu Jolka gwałtownie wstała.

– Ja naprawdę mam tego dość, Witek – warknęła wściekle. – Starałam się i staram, jak mogę, ale dłużej nie wytrzymam – wyszła, trzaskając drzwiami.

– No i widzisz! – zdenerwował się mój syn. – Mogłabyś dać nam wreszcie spokój.

– A czegóż ona się denerwuje? Przecież ja chcę dla was dobrze. A może ona jest w ciąży i dlatego te humory? Co?

– Nie jest i na razie nie będzie – mruknął Witek i wyszedł za żoną.

– A co jeśli ona nie może mieć dzieci? – zastanawiałam się wieczorem.

– Ty chyba zgłupiałaś, Zośka – warknął mój spokojny mąż. – Przestań się ich czepiać w końcu, bo naprawdę nic dobrego z tego nie będzie.

– No wiesz, zamiast mnie wspierać, to się złościsz – mruknęłam, ale w duchu pomyślałam sobie, że może Witek rozwiódłby się z Jolką i poszukał sobie jakiejś spokojnej, cichej dziewczyny, która siedziałaby w domu, gotowała, chowała dzieci, pomagała w gospodarstwie.

Byłby z niej jakiś pożytek, a Jolka to tylko do pracy i do pracy. Czasem nawet do domu przywozi te swoje faktury i całą niedzielę siedzi przy komputerze. Trzy dni później Witek zszedł do nas do kuchni późnym wieczorem.

– Chciałem pogadać, zrób mama herbatę – mruknął, siadając na krześle.

– Jolka jest w ciąży – klasnęłam w ręce, chociaż w tym samym momencie przeszło mi przez myśl, że skoro będzie dziecko, to już się nie rozwiodą.

– Nie, nie jest – zaprzeczył syn. – Wyprowadzamy się – dodał natychmiast.

Zatkało mnie kompletnie

Spojrzałam na męża, który w milczeniu wygładzał na stole płachtę gazety.

– Jak to się wyprowadzacie? – wykrztusiłam. – Dokąd? Dlaczego?

– Do miasta. Wynajęliśmy. Dojeżdżamy do pracy, będziemy mieć łatwiej.

– Co ty pleciesz, synek? Przecież tu jest twój dom. Roman, no powiedz coś – szturchnęłam męża, ale milczał.

– Mamo, tak dłużej być nie może. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, a ty traktujesz nas jak małe dzieci. Jolka nie chce tu dłużej mieszkać. Ma tego dość.

– Myślałby kto, hrabianka! To niech się sama wyprowadza jak jej się nie podoba.

– Jest moją żoną, kocham ją i chcę z nią być. A ty – zająknął się – a ty niszczysz moje małżeństwo.

– Witek! Jak możesz? Ja niszczę? Przecież ja chcę dla was dobrze.

– To pozwól nam żyć po swojemu. Nie mogłam uwierzyć.

Jak to się wyprowadzają? Przecież nigdzie nie będzie im lepiej. Przecież im gotowałam. I przy dzieciach bym im pomogła. I wszystko im podpowiadałam. Wiedziałam, że ta dziewczyna nic nie potrafi docenić, wiedziałam.

– Dlaczego nic nie powiedziałeś? – złościłam się na męża. – Dlaczego mu nie zabroniłeś? Przecież jesteś jego ojcem!

– Co ty pleciesz, Zośka?– zdenerwował się. – Chłop ma trzydzieści lat. Co ja mu mogę zabronić?

– To wszystko Jolki szpila. To ta żmijka go namówiła, jestem pewna

– Wiesz co, to nie Jolki wina, tylko twoja.

– Moja? – Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. – Wstydziłbyś się coś takiego powiedzieć. Przecież ja chciałam dobrze. Nigdzie nie będą mieli lepiej.

– Jasne – zaśmiał się zjadliwie. – Cudownie tu mają. Z wiecznie wtrącającą się. I wiecznie krytykującą.

– Ja ich krytykowałam?

– Ich może nie, ale Jolkę cały czas.

– A cóż ja poradzę, że ona jest…

– Daj spokój! – Przerwał mi. – Nasza synowa to całkiem fajna dziewczyna, tylko że według ciebie żadna nie będzie dobra dla twojego syneczka.

– To wszystko jej wina – jęknęłam załamana. – To ona go namówiła do tej wyprowadzki. Inaczej być nie może!

– Zośka, ona po prostu od ciebie ucieka.

No nie, miałam dość, nawet mąż przeciwko mnie

A przecież zawsze przyznawał mi rację, właściwie nigdy się nie kłóciliśmy. To wszystko przez tę dziewuchę. Może Witek jeszcze przejrzy na oczy. Jak jej u nas tak źle, to niech się wynosi, ale sama. Ja go nie puszczę. Niestety, ten mój syn chyba oślepł.

Próbowałam go przekonać, że nie powinien się wyprowadzać, że tu jest jego dom, jego miejsce, jego matka. Powtarzałam, że jeśli Jolka chce, to proszę bardzo, nikt jej nie trzyma. Zdenerwował się wtedy bardzo i tylko przyspieszył wyprowadzkę. Jolki brat podjechał towarowym busem, momentalnie spakowali rzeczy i tyle ich widziałam.

– To twoja wina – zarzuciłam synowej. – To tu namówiłaś go do wyprowadzki.

– Namówiłam – przyznała się. – Ale zmusiła mnie mama do tego.

– Ja zmusiłam?

– Tak. Nie mogłam już tu wytrzymać.

Z dnia na dzień w naszym dużym domu zrobiło się pusto. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to zrobili. Musieli płacić za wynajęte mieszkanie w bloku, za ciasne mieszkanie, a tu mieli wszystko, dużo miejsca, ogród, jeszcze obiady im gotowałam, bo Jolce nie bardzo wychodziło i ciągle brakowało jej czasu.

I jeszcze na dodatek wszyscy, na czele z moim mężem i córkami, twierdzą, że wyprowadzka młodych to moja wina, bo dokuczałam synowej.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA