„Marzyłam, by wyprawić córce królewskie wesele, a wylądowaliśmy w starej szopie. Nic nie poszło tak, jak planowałam”

matka przygotowuje córkę do ślubu fot. Adobe Stock, VAKSMANV
„Nazajutrz od rana, razem z przyszłą teściową Hani, Krychą, w panice obdzwaniałyśmy okoliczne restauracje. Oczywiście, gdy właściciele słyszeli >>za dwa tygodnie<< pukali się w czoło. Nie było żadnych wolnych terminów. To samo dotyczyło zespołów muzycznych i fotografów”.
/ 01.04.2022 06:38
matka przygotowuje córkę do ślubu fot. Adobe Stock, VAKSMANV

Kiedy moja córka, Hania, przyszła do domu ze swoim chłopakiem i powiedziała, że zamierzają się pobrać, najpierw zaniemówiłam z radości. Dopiero potem, gdy minęły pierwsze wzruszenia, uświadomiłam sobie, że organizacja wesela to nie przelewki, chociaż mój mąż uśmiał się, kiedy usłyszał, że planują ślub dopiero za dwa lata.

– Adam, teraz trzeba wszystko zamawiać z wyprzedzeniem – pouczyłam go. – Niektóre lokale mają zabukowane terminy na trzy lata do przodu! I to samo jest z zespołami i fotografami!

Mniej więcej na rok przed planowanym ślubem miałam wszystko pod kontrolą: zaklepaną salę, muzykę, chór do kościoła, kwiaty. Nawet jeśli Hani i Robertowi, jej narzeczonemu, nie wszystko się podobało, to i tak udawało mi się przeforsować swoje zdanie. Zaczynałam też już naciskać Hanię, żeby zaczęła szukać sukienki.

– Może zamówić u krawcowej, tyle że szycie trwa, albo sprowadzić jakąś z Paryża… – przekonywałam.

Sama zaczęłam już zastanawiać się nad ślubnym menu. Wiadomo, to musi być coś wykwintnego i niecodziennego, a nie zwykły rosół i schabowy. Rodzice Roberta usiłowali wtrącić we wszystko swoje trzy grosze, ale nie pozwoliłam. W końcu to rodzina panny młodej powinna przygotowywać wesele, no nie?

Dwa tygodnie?! To za mało czasu!

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie mocno zdenerwowana Hania.

– Dzisiaj wieczorem wpadnie do nas Robert z rodzicami – mówiła szybko. – Mamy wam coś bardzo, bardzo ważnego do powiedzenia.

Boże, co ja się namartwiłam przez ten cały dzień! I jeszcze Adama dręczyłam swoimi wątpliwościami.

– Może jednak nie podobają im się zaproszenia – mówiłam mu. – A ja już wpłaciłam zaliczkę…

– Przecież by takiego szumu nie robili – powiedział sensownie Adam. – Już prędzej Hanka w ciąży jest.

Wieczorem byłam już kłębkiem nerwów. Co gorsza, Hania i Robert wyglądali na bardzo poważnych.

– No mówcie, o co chodzi! – poprosiłam, kiedy byliśmy już w komplecie.

Hania z Robertem wzięli się za ręce, popatrzyli na siebie i powiedzieli równocześnie:

– Ślub będzie za dwa tygodnie.

– Ale… jak to? – nie mogłam zrozumieć.

– Wiedziałem, że musicie przyspieszyć! – zawołał triumfalnie Adam.

– Który to miesiąc?

– Nic z tych rzeczy, tato – powiedziała z wyrzutem Hania.

Okazało się, że Robert dostał propozycję awansu na stanowisko managera za jednego z prezesów, który musiał przejść na emeryturę z powodów zdrowotnych. Problem w tym, że biuro, którym miał zarządzać, było w Argentynie, i Robert musiał się tam stawić w ciągu trzech tygodni!

Przez moment wszyscy siedzieliśmy oniemiali. Ciszę przerwała Hania.

– Oczywiście jadę z Robertem, jako jego żona – powiedziała.

– Możesz tu zostać aż do planowanego wesela, a Robert po prostu doleci… – zaproponowałam słabo.

– Mamo, bilet na samolot kosztuje kilka tysięcy – zgasiła mnie Hania.

– Poza tym chcę przygotowywać uroczystość z Robertem, a nie sama. Oczywiście, w takiej sytuacji zaprosimy tylko najbliższą rodzinę…

– Ale co to za uroczystość będzie! – załamałam ręce. – Przecież dwa tygodnie przed terminem nigdzie nie znajdziemy wolnych miejsc

I tak nazajutrz od rana, razem z przyszłą teściową Hani, Krychą, obdzwaniałyśmy okoliczne restauracje.

– Dwa tygodnie? To chyba żart? – pytali wszędzie i proponowali listopad.

To samo było z muzyką i kucharką.

– Nie ma innego wyjścia, wesele musi być w starym stylu – orzekł Adam. – My mieliśmy wesele u nas na podwórku i dobrze było…

Rzeczywiście, nic innego nie mogliśmy zrobić. Krycha przypomniała sobie, że jej brat ma nieużywaną stodołę na polance otoczonej lasem, ale niedaleko od głównej drogi.

– Od dawna nie trzyma tam siana – opowiadała. – Postawimy namioty, a jakby się, nie daj Boże, rozpadało, to się przeniesiemy do środka.

Mało się nie rozpłakałam, kiedy to usłyszałam. Gdzie moje wyobrażenia, a gdzie stara szopa w lesie? Zresztą, jeszcze większy problem miałyśmy z sukienką dla Hani. Nabiegałyśmy się po sklepach, ale jej nic nie pasowało!

– Nic z tego nie będzie – powiedziała z rezygnacją Hania w ostatnim.

– No to w co się ubierzesz? – zapytałam spokojnie; już się nawet przestałam denerwować, bo wiedziałam, że to nic nie pomoże.

– Może w twoją sukienkę ślubną – rzuciła Hania. – Teraz takie staroświeckie są modne, a twoja wygląda prawie jak suknia księżnej Kate.

Wybrałyśmy się na strych, gdzie moja sukienka od dawna wisiała w wielkim worku napełnionym lawendą.

– Wciąż jest śliczna – stwierdziła Hania, kiedy ją sobie dokładnie obejrzała. – I w dodatku świetnie na mnie leży! Oddam ją tylko do pralni i będzie piękna! Super! – cieszyła się.

Miejsce wyglądało jak z bajki

Tymczasem udało mi się załatwić księdza. Nasz, z parafii, był zajęty, ale dawny proboszcz, który chrzcił Hanię, zgodził się przyjechać. Od wszystkich ciotek i szwagierek pożyczaliśmy talerze i sztućce. Kilka młodych sąsiadek zgodziło się być kelnerkami. Adam załatwił od kolegi ławki i namiot. Już od środy wszystkie kobiety z rodziny robiły sałatki i ciasta, które przechowywałyśmy w piwnicy, w stodole, w której miały być tańce. „Jednak skończy się na rosole i schabowym” – pomyślałam.

W dniu ślubu wszystko, ku mojemu zdumieniu, szło gładko. Ubrałam się w najwygodniejszą garsonkę i zakręciłam tylko włosy na wałki. Gdyby wszystko było tak, jak zaplanowałam, to pewnie siedziałabym u fryzjera kilka godzin. Za to Hania wyglądała w mojej sukience prześlicznieMłodzi pojechali do ślubu starą syrenką wujka, a ksiądz mówił tak wzruszająco, że razem z Krychą całą mszę łkałyśmy w chusteczki. Potem korowód aut pojechał na miejsce.

Przyznam się, wcześniej tam nie byłam. Bałam się, że się załamię. Za to moje siostrzenice spędziły kilka wieczorów na dekorowaniu. Nie spodziewałam się, że osiągną taki efekt! Na środku polanki stał biały namiot, a w nim stoły. Wokół mąż z braćmi porozkładali ławki i pozbierane po całej rodzinie krzesła. Dziewczyny zawiesiły na drzewach białe wstążki i lampiony. A sama stodoła… Wyglądała jak mały kościółek.

– Nasz ojciec budował kościół – powiedział mi brat Krychy. – Ze starego, drewnianego, zostały witraże i nie było co z nimi zrobić. To je ojciec wziął i wprawił w okna stodoły.

Całość wyglądała jak z bajki. O wiele lepiej niż te wszystkie zajazdy, które oglądałam. Obiad poszedł sprawnie, potem na stół wyjechały sałatki, i cała rodzina ruszyła na zewnątrz. Pogoda dopisała, więc wszyscy mieli okazję się dobrze poznać. Wkrótce młodzi ruszyli na parkiet. Stodołę oświetlono lampami naftowymi. Jak się okazało, zachowały się one niemal w każdym domu w okolicy.

Co prawda, muzykę puszczał z laptopa mój bratanek, ale za to same przeboje z naszej młodości! Dawno się tak nie wybawiłam! Aż musiałam zdjąć buty, co zdziwiło nawet Adama. A kiedy jeszcze po zmroku zapalono lampiony na polance i lampy naftowe… Nigdy nie byłam na weselu z lepszą atmosferą! Zresztą wszyscy goście, wychodząc, kiedy słońce rozświetlało już wiosenne mgły, byli takiego samego zdania.

– Udało nam się weselisko naszej Haneczki, co? – zapytał Adam, kiedy gasiliśmy ostatnie lampy.

Pokiwałam tylko głową. W końcu nie jest najważniejsze jedzenie czy muzyka, ale to, żeby zgromadzić wokół kochających cię ludzi. I w końcu to zrozumiałam.

Czytaj także:
„Dopiero gdy żona odeszła odkryłem, że mogę ją stracić. Na horyzoncie pojawił się Rysiek, więc musiałem ją odzyskać”
„Żonie znudziło się bycie moją wychuchaną księżniczką. Odeszła bez pożegnania. Byłem dla niej jak bubel kupiony na targu”
„Teść wpadł w szał, gdy dowiedział się, że urodzę dziewczynki. Dla niego kobiety nadawały się tylko do rodzenia dzieci”

Redakcja poleca

REKLAMA