„Marzyłam, by pracować w warsztacie, a wylądowałam w korporacji. Bo babranie się w smarach to nie praca dla kobiety”

kobieta, która nie lubi swojej pracy fot. Adobe Stock, Jirapong
„Od pierwszego dnia nienawidziłam tej roboty. Czułam się jak niewolnik. Harowałam od świtu do nocy, a szef i tak był niezadowolony. Ciągle słyszałam, że muszę pracować szybciej i wydajniej. Często byłam tak zmęczona, że bałam się prowadzić samochód, bo mogłabym usnąć za kierownicą”.
/ 06.08.2022 12:30
kobieta, która nie lubi swojej pracy fot. Adobe Stock, Jirapong

Motoryzacją interesowałam się od zawsze. W dzieciństwie podkradałam kuzynowi blaszane samochodziki. Miał ich całe pudło… Jak ja mu ich zazdrościłam! Za czerwone ferrari oddałabym wszystkie lalki z blond loczkami, które namiętnie kupowała mi mama.

Kiedy byłam nastolatką, to zamiast buszować po butikach z ciuchami, stroić się i malować, siedziałam z ojcem w garażu. Stał tam stary, zdezelowany volkswagen po dziadku. Ojciec za nic w świecie nie chciał go sprzedać. Postanowił go odrestaurować. Szukał oryginalnych części po całej Polsce. Po pracy dłubał przy nim godzinami. A ja z nim.

Masz, córeczko, dryg do samochodów. Radzisz sobie z naprawami lepiej niż ja – chwalił mnie tata, a ja pękałam z dumy.

Zrobiłam tak, jak chciała mama

Marzyłam, że skończę technikum samochodowe i będę pracować w warsztacie. A w przyszłości założę swój własny i będę się zajmować renowacją starych samochodów. Gdy kończyłam podstawówkę i trzeba było pomyśleć o wyborze szkoły średniej, zwierzyłam się ojcu ze swoich planów. W pierwszej chwili się ucieszył, lecz później posmutniał.

– Jestem z tobą całym sercem… Ale obawiam się, że tylko ja… Mama raczej nie będzie zachwycona tym pomysłem. Wiesz, jaka ona jest – westchnął.

No tak, mama… Niestety, nigdy nie akceptowała mojej pasji. A że zawsze wszystko musiało być po jej myśli, miałam problem.

– To nie jest hobby dla dziewczyny… Zobacz, jak ty wyglądasz! Jakie masz ręce, paznokcie! – denerwowała się, gdy umorusana smarami wracałam z garażu, a potem wrzeszczała na ojca, że mnie tam zabiera.

Bał się jej jak diabli, lecz mnie bronił. 

– Uspokój się, kochanie. To dobrze, że Kasia siedzi w domu. Wiesz, jacy są dzisiaj młodzi ludzie. Wystarczy spuścić ich na chwilę z oczu, a już pakują się w kłopoty… Seks, narkotyki… – tłumaczył jej.

Te dwa ostatnie słowa sprawiły, że dała mi spokój. Chociaż nadal gderała, nie zabraniała mi już chodzić do garażu. Miałam nadzieję, że z wyborem technikum będzie podobnie. Pogada, ponarzeka, jednak w końcu zaakceptuje mój wybór. Była przecież moją matką. Powinno jej zależeć na moim szczęściu.

I co? Nie zaakceptowała… Nie chciała nawet o tym słyszeć. Gdy dowiedziała się o moich planach, aż poczerwieniała ze złości.

– Mowy nie ma! Mechanik?! Też mi coś. To dobre dla chłopców! Ty pójdziesz do dobrego liceum, nauczysz się języków, skończysz studia. Będziesz pracować w korporacji, dużo zarabiać i zwiedzać świat. Ja nawet nie mogłam myśleć o takiej przyszłości! – grzmiała.

Płakałam i błagałam. Mówiłam, że to nie dla mnie, że praca w warsztacie to moje marzenie. Nie słuchała. Rzuciła, że mówię brednie, jestem za smarkata na podejmowanie decyzji, a ona lepiej wie, co dla mnie dobre. Tata próbował wziąć mnie w obronę, ale natychmiast go zgasiła.

– Siedź cicho! To przez ciebie twoja córka ma takie durne pomysły! Nie pozwolę, żeby zmarnowała sobie życie – napadła na niego.

Posłuchał. Zabolało mnie to. Myślałam, że będzie walczył o moje marzenia, a on zrezygnował! Choć wiedział, jak bardzo mi zależy.

– Może mama ma rację? To ciężka i brudna praca. Dla mężczyzn. A ty zasługujesz na coś lepszego – tłumaczył mi potem.

Więcej nie poszłam do garażu. Ojciec musiał sam dokończył remont volkswagena. Zgodnie z życzeniem mamy stałam się przykładną uczennicą liceum, a potem studentką. W dorosłe życie wkroczyłam z dyplomem ekonomii i znajomością angielskiego, włoskiego i niemieckiego. Miałam szczęście. Szybko znalazłam niezłą pracę. Tak jak chciała mama, w korporacji. Jak ona się cieszyła! Przy każdej okazji chwaliła się wszystkim, że osiągnęłam wielki sukces.

– Kasia jest dopiero u progu kariery… Zobaczycie, za kilka lat, wdrapie się na szczyt! Jeszcze o niej usłyszycie – mówiła z dumą.

Wszyscy mi gratulowali, cmokali z zachwytu. Uśmiechałam się, dziękowałam za uznanie, a tak naprawdę chciało mi się płakać. Od pierwszego dnia nienawidziłam swojej pracy. Czułam się jak niewolnik. Harowałam od świtu do nocy, a szef i tak był niezadowolony. Ciągle słyszałam, że muszę pracować szybciej i wydajniej. Często byłam tak zmęczona, że bałam się prowadzić samochód, bo mogłabym usnąć za kierownicą.

Dzwoniłam wtedy po tatę. Przyjeżdżał natychmiast i starał się mnie pocieszać.

– Wiem, że ci trudno, córeczko… Ale głowa do góry! Jak okrzepniesz, wpadniesz w rytm, zdobędziesz doświadczenie, będzie ci łatwiej. Przyzwyczaisz się – przekonywał.

– Lepiej nic już nie mów, tato. Zawieź mnie tylko do domu – wzdychałam zrezygnowana.

Wciąż mogę spełnić marzenie

Nie wierzyłam, że mogę pokochać życie, które wiodłam, jednak nie zamierzałam zrobić nic, by je zmienić. Sądziłam, że to już niemożliwe, więc pogodziłam się z losem. Zasuwałam jak mały samochodzik, wmawiając sobie, że tak musi być, że to jedyna słuszna droga. Po kilku miesiącach nawet w to uwierzyłam. Korporacyjna machina powoli wciągała mnie w swoje tryby. I pewnie przemieliłaby mnie jak wielu innych na miazgę, gdyby nie tamta rozmowa.

Rok temu tata nagle zachorował. Rano jeszcze świetnie się czuł, a po południu leżał nieprzytomny w szpitalu. Dość szybko odzyskał świadomość, ale lekarze nie mieli dobrych wiadomości. Okazało się, że tata ma guza mózgu. Nieoperacyjnego. Uprzedzili, że niewiele życia mu już zostało. Wzięłam zaległy urlop, żeby być przy nim do ostatnich chwil. 

Któregoś wieczoru, gdy sama czuwałam przy jego łóżku, poprosił, żebym się nad nim pochyliła. Był już bardzo słaby i mówienie przychodziło mu z wielkim trudem.

Chcę cię przeprosić, córciu – wyszeptał.

– Za co, tato? – zdziwiłam się.

– Za to, że cię zawiodłem. To przeze mnie tak się męczysz, jesteś nieszczęśliwa. Gdybym wtedy cię poparł, postawił się mamie…

– Daj spokój… Było, minęło… Naprawdę nie ma o czym mówić – przerwałam mu.

– A właśnie że jest! Na szczęście nie wszystko stracone. Nie musisz się męczyć. Możesz jeszcze robić to, o czym zawsze marzyłaś! Wierzę w to! I ci pomogę. Zobaczysz! – zapewnił mnie gorąco.

– Przestań, to tylko mrzonki – uśmiechnęłam się gorzko.

Dzień po pogrzebie taty zjawiłam się w firmie. Myślałem, że wrócę do dawnego rytmu i, jak wcześniej, będę harować. Ale jakoś nie potrafiłam się do tego zmusić. W głowie wciąż dźwięczały mi słowa taty, że nie muszę się dłużej męczyć, że mogę jeszcze spełnić swoje marzenia. Próbowałam porzucić te mrzonki, zebrać się w sobie i skupić na pracy, ale im bardziej się starałam, tym mniej mi się to udawało. „Daj mi już spokój, tato” – prosiłam go w myślach. Byłam wściekła, że nawet po śmierci on nadal miesza mi w głowie. I po co? Przecież było już za późno na zmiany…

Szef oczywiście natychmiast zauważył, że obniżyłam loty. Wezwał mnie na rozmowę.

– Jak pani nie przyspieszy, to się pożegnamy! Przed firmą stoi dziesięciu chętnych na pani miejsce! – zaczął wrzeszczeć.

I wtedy coś we mnie pękło.

– No to do widzenia – powiedziałam spokojnie, a potem wstałam i po prostu wyszłam.

Sama nie mogłam uwierzyć, że to zrobiłam. Gdy znalazłam się na ulicy, spojrzałam w niebo. „Osiągnąłeś swój cel, tato. Już się nie męczę. Tylko co dalej?” – zapytałam.

Nie przyznałam się mamie, że zwolniłam się z pracy. Bałam się jej reakcji. Oczywiście wiedziałam, że w końcu będę musiała jej powiedzieć prawdę, ale odkładałam to na później. Kłamałam, że jadę do firmy, po czym plątałam się po ulicach, rozmyślając, co ze sobą zrobić. Któregoś dnia zapędziłam się do przemysłowej dzielnicy miasta. Szłam nieśpiesznie, rozglądając się dokoła. W pewnym momencie dostrzegłam duży warsztat samochodowy. Chciałam go minąć, ale jakaś siła kazała mi wejść przez szeroko otwarte drzwi.

Wreszcie jestem szczęśliwa

W środku natknęłam się na rosłego mężczyznę. Krzyczał coś do słuchawki, bardzo zdenerwowany, łamanym niemieckim. Gdy mnie zobaczył, przerwał rozmowę.

Zna pani może niemiecki?

– Znam. A co? – zapytałam zaskoczona.

– A bo muszę szybko zamówić parę części do starych samochodów. A tam u tych Niemców za cholerę nikt mnie nie rozumie. Od godziny nie mogę się z nimi dogadać – odparł.

Pomogłam mu. Po kwadransie mężczyzna wiedział już wszystko, co chciał. Gdy skończyłam rozmowę, był bardzo zadowolony.

– Wiem już, że świetnie mówi pani po niemiecku. A może zna się pani przypadkiem na finansach? – zapytał.

– Owszem – skinęłam głową. – I nieźle mówię jeszcze po angielsku i po włosku.

– Naprawdę?! A nie szuka pani przypadkiem pracy? Wiem, że to warsztat… Brudno tu i smrodliwie… Ale za to nieźle płacę – powiedział, patrząc na mnie z nadzieją.

„Dzięki ci, tato” – szepnęłam w myślach. A potem uśmiechnęłam się do mężczyzny.

– Tak się akurat składa, że szukam. I warsztatowe smrodki absolutnie mi nie przeszkadzają – uśmiechnęłam się szeroko.

Pracuję w warsztacie od miesiąca. Zajmuję się przede wszystkim księgowością i zamówieniami, ale chłopcy coraz częściej pozwalają mi pogrzebać przy samochodach. Wreszcie jestem szczęśliwa. W przeciwieństwie do mamy. Gdera, że zmarnowałam wielką życiową szansę. Ale ja swoje wiem…

Czytaj także:
„On stracił żonę, ja pochowałam męża. Nic już nie stało nam na przeszkodzie, by wspólnie zacząć nowe życie”
„Mąż zapracował się na śmierć, żeby spełnić moje marzenie. Zamiast świętować urodziny, płakałam na pogrzebie”
„Chciałam, by mężczyźni nosili córkę na rękach i wychowałam ją na księżniczkę. Efekt? Oliwia nie potrafi ugotować ryżu”

Redakcja poleca

REKLAMA