„Marzena zabiła męża tyrana w obronie własnej. Otrzymała zarzut morderstwa, a pasierbowie chcą pozbawić ją spadku”

kobieta zeznaje przed sądem fot. Adobe Stock, Gorodenkoff
„– Może zdarzały im się nieporozumienia, ale ojciec na pewno nikogo nie bił! – zaoponował syn zmarłego. – Mieliśmy szczęśliwe dzieciństwo, dopóki mama nie odeszła. To Marzena była problemem w naszej rodzinie. Zawsze chodziło jej tylko o pieniądze taty! Pochodziła z biednej rodziny, a lubiła luksus. No i w końcu postanowiła się go pozbyć”.
/ 03.11.2022 07:15
kobieta zeznaje przed sądem fot. Adobe Stock, Gorodenkoff

– Pani Klaro, czy z karnego przyszedł już wyrok w sprawie pani G.? – zapytała pani sędzia po całym dniu procesowania.

Podziwiałam ją. Przez osiem godzin miała na głowie wyrodne matki, wiarołomnych mężów, niewdzięczne dzieci i nieszczęsnych dziadków, którymi nikt nie chciał się zaopiekować, a mimo to doskonale pamiętała o sprawach na kolejny dzień.

– Marzena G. – powiedziałam bardziej do siebie niż do niej i zaczęłam szukać najświeższej korespondencji z innych wydziałów. W końcu znalazłam odpowiednie pismo. – Przysłali odpis wyroku. Uznano zaistnienie obrony koniecznej – zreferowałam pokrótce, kładąc list na biurku sędzi. – Została uwolniona od zarzutu zabójstwa.

Tu powinno paść jakieś „doskonale” albo „no, to mamy to”, bo sędzia zwykle tak komentowała sprawy, które same się rozwiązywały. Tutaj wyraźnie coś się jej nie podobało…

To była pierwsza sprawa następnego dnia. Byłam ciekawa, dlaczego sędzia uznała ją za nieoczywistą. Miała wyrok sądu dotyczący sprawy o zabójstwo, który uniewinnił naszą pozwaną. Mogła spokojnie oprzeć się na tym wyroku i załatwić sprawę w pięć minut.

Została aresztowana i oskarżona o zbrodnię

Marzena G. miała trzydzieści dziewięć lat, ale wyglądała na dużo starszą. Znałam jej życiorys i rozumiałam, skąd wzięły się szara cera, przerzedzone włosy, połamane paznokcie i mięśnie twarzy tak spięte, że wyglądała, jakby nosiła maskę. Ta kobieta była przez dwadzieścia lat żoną mężczyzny, którego w końcu zabiła, bo inaczej on zabiłby ją.

Edmund G. poślubił ją, gdy miała dziewiętnaście lat. On był wtedy czterdziestolatkiem po rozwodzie, z dwójką nastoletnich dzieci. Poprzednia żona zostawiła całą trójkę, a potem rozwiodła się z nim przez prawnika. Nie chciała mieć nic wspólnego ani z Edmundem ani dziećmi – wówczas piętnastoletnią Agnieszką i z siedemnastoletnim Rochem. Pamiętam, że czytając akta sprawy, pokręciłam głową nad faktem, że gość wziął sobie za żonę dziewczynę praktycznie w wieku swojego syna. Naprawdę nie był w stanie znaleźć dojrzałej do małżeństwa kobiety? 

Często cieszyłam się, że nie jestem sędzią. Zbyt szybko wydawałam wyroki, kierowałam się emocjami, przeczuciami i pewnie zwykłymi stereotypami. Gdyby to ode mnie zależało, pewnie od razu bym uniewinniła tę nieszczęsną kobietę i przyznała jej należny po mężu spadek. Przecież on zmarnował jej życie! W aktach były odpisy zeznań z policji, kopia jej Niebieskiej Karty, protokoły z interwencji domowych, kiedy sąsiedzi dzwonili na 112, bo za ścianą słychać było przeraźliwe krzyki bitej kobiety.

No ale prawo jest prawem i po tym, jak któregoś razu przerażona i zdesperowana żona chwyciła leżący na blacie tasak do mięsa i walnęła nim na oślep swojego oprawcę, okazało się, że to on był ofiarą, a ona – zabójczynią. Nigdy nie zaprzeczała, że zadała ten cios tasakiem. Zeznała, że była spanikowana i brakowało jej tchu, bo mąż ją dusił. Obdukcja wykazała, że faktycznie, miała świeże ślady mocnego ściskania na szyi. Walnęła na oślep i traf chciał, że zadała cios w tętnicę szyjną. Facet wykrwawił się, nim przyjechało pogotowie.

Oczywiście została aresztowana i oskarżona o zbrodnię. Przebywała w areszcie tymczasowym, była sto razy przesłuchiwana, ale zeznań nie zmieniła. Bo i co tu było zmieniać? Mało to takich spraw? Kobiece oddziały więzienne są pełne nie zimnokrwistych morderczyń tylko kobiet, które po dekadach znoszenia przemocy i doświadczeniu nieotrzymania żadnej pomocy ze strony państwa czy otoczenia, brały sprawy w swoje ręce. Czy kobieta, która w desperacji, żeby uratować życie, zabija swojego kata to naprawdę zabójczyni? Czy może doprowadzona do ostateczności ofiara?

Wiele z takich kobiet planuje zabójstwo. Trują swoich mężów, duszą ich, kiedy leżą pijani, zrzucają im na głowy ciężkie przedmioty. Jednak to nieco inna kategoria sprawczyń-ofiar niż te, które zadają śmiertelny cios podczas walki o życie. Sąd karny oddalił oskarżenie o zbrodnię, uznał pozbawienie życia Edmunda G. za wynik uprawnionej obrony koniecznej. Marzena była wolna, chociaż pobyt w areszcie, przesłuchania, proces i widmo dwudziestu pięciu lat w więzieniu musiał ją dobić.

Strasznie jej współczułam, nie dość, że jako nastolatka wpadła w łapy socjopaty, który katował ją przez dwadzieścia lat, to w końcu po sprowokowanym przez niego ataku, została oskarżona o morderstwo. To było tak, jakby drań znalazł sposób na dręczenie nieszczęsnej kobiety nawet po śmierci. Do tego wszystkiego pasierbowie Marzeny, ludzie niemal w jej wieku – którymi opiekowała się przez kilka lat, bo potem poszli na studia do różnych miast – zażądali pozbawienia jej spadku po ich ojcu z artykułu 928. Ten artykuł mówi o niegodności dziedziczenia.

Otrzymanie spadku będzie obrazą pamięci?

To dlatego sprawa Marzeny tyle u nas leżała. Czekaliśmy na wyrok sądu karnego, który miał uznać ją winną lub niewinną przestępstwu umyślnemu przeciwko spadkodawcy. Skoro wyrok był uniewinniający, byłam pewna, że sędzia z automatu podtrzyma prawo do dziedziczenia przez nią po mężu. Co do tego dziedziczenia, to sędzia nakazała mi sporządzić pismo do powodów – czyli dzieci Edmunda G. – z żądaniem przedstawienia stanu majątkowego zmarłego i wyszczególnienia masy spadkowej. Teraz zawołała mnie, bo opisu majątku nie znalazła w aktach.

– Musi tam być – starałam się nie okazać zdenerwowania. – Pamiętam, jak to przyszło. Spadkodawca miał dom, mieszkanie i nieruchomość letnią we Władysławowie. I około sześciuset tysięcy oszczędności na koncie. Chyba też samochód marki mercedes i…

Nigdy wcześniej nie zgubiłam dokumentów. Pamiętałam to pismo, bo byłam nawet zdziwiona, że Edmund G. był zamożnym człowiekiem. Wyobrażałam go sobie raczej jako zapitego damskiego boksera, a to był człowiek, który miał dobrze prosperującą firmę i…

– Wiem! Było jeszcze jedno pismo! – przypomniałam sobie nagle. – Z Krajowego Rejestru Sądowego na temat aktywów jego firmy! Momencik, pani sędzio!

Tylko mnie wolno mówić „pani sędzio” i tylko kiedy nie jesteśmy na sali sądowej. W pozostałych przypadkach wszyscy zwracają się do mojej przełożonej per „wysoki sądzie”. Mnie pozwoliła na mniej formalną formę, bo chciała – jak powiedziała – żebym czuła się w pracy komfortowo.

– Spokojnie, pani Klaro, jestem pewna, że to się znajdzie – uśmiechnęła się uspokajająco.

Na szczęście, już sobie przypomniałam! Dołączyłam to pierwsze pismo do tego z KRS, żeby były razem. Już je miałam! Sędzia otworzyła teczkę jeszcze przy mnie i zagłębiła się w lekturze. Ja wiedziałam, że majątek opisany w obu dokumentach był wart tego, by podważać prawo do dziedziczenia pani Marzeny. Dzieci Edmunda mogły w łatwy sposób przejąć jej część. Wystarczyło dowieść, że – zgodnie z literą prawa – jeśli zabójczyni ich ojca otrzyma spadek, będzie to obrazą jego pamięci.

Rozprawa zaczęła się punktualnie. Powodowie – Roch i Agnieszka – mieli pełnomocnika, Marzena była sama. Oni wyglądali na pewnych wygranej, ona – jakby wiedziała, że życie znowu przygotuje dla niej tylko ciosy. Zastanowiłam się przelotnie, co zrobi, jeśli przegra. Poświęciła dwadzieścia lat potworowi, a teraz została przez niego z piętnem zabójczyni i – jeśli plan jej pasierbów by się powiódł – bez grosza przy duszy. Edmund G. naprawdę potrafił prześladować ją zza grobu.

Sędzia wezwała kobietę do pulpitu i zapytała o małżeństwo ze spadkodawcą.

– Poznaliśmy się w kościele – zeznała, ku zaskoczeniu sędzi i mojemu. – To były rekolekcje, on był właśnie po rozwodzie, ale miał tylko ślub cywilny… zaczęliśmy rozmawiać, potem się spotykać. Od początku mówił, że chce mnie poślubić, jak należy, w kościele… Dopiero co skończyłam osiemnaście lat, marzyłam o pięknym ślubie, a on mi się wydawał idealny…

Jego śmierć rozwiązałaby wszystkie problemy

Powstrzymałam się od przewrócenia oczami. Jakaż banalna historia! Gość w średnim wieku, któremu nie wyszło małżeństwo, upolował sobie osiemnastolatkę i urobił ją na swoją modłę. Przekonał ją, że ślub z ponad dwa razy starszym dziadem z dwójką dzieci praktycznie w jej wieku to wspaniały pomysł. Marzena wspomniała jeszcze, że jej rodzice nie oponowali.

– Edmund był zamożny, przyjeżdżał po mnie audi. Obiecał mojemu tacie, że mu przekaże swój poleasingowy samochód, forda focusa.

No tak, więc rodzice de facto sprzedali córkę obcemu facetowi. Samochód był odpowiednikiem dwudziestu kóz czy wielbłądów. Zerknęłam na sędzię, szukając potwierdzenia, że myśli to, co ja. Ale ona zadała zupełnie niespodziewane pytanie:

– Kiedy w pani małżeństwie rozpoczęło się stosowanie przemocy?

Zauważyłam, że rodzeństwo jednocześnie nabrało gwałtownie oddechu. „Oni wiedzą” – pomyślałam.

– Właściwie to jeszcze przed ślubem… – padło wyznanie. – Edmund mnie szarpał i wyzywał, ale dzieciom robił to samo, więc myślałam, że po prostu taki był. Przecież kochał dzieci…

Potem sędzia pytała jeszcze o to, czy Marzena kiedykolwiek myślała o odejściu od męża i dlaczego tego nie zrobiła. Powodem była przysięga małżeńska i to, że nie miałaby dokąd pójść. Rodzice, rodzeństwo, nawet koleżanki – wszyscy mieli korzyści z jej małżeństwa z Edmundem. Rozdawał prezenty, zapraszał na motorówkę, którą trzymał nad jeziorem, udostępniał za darmo swój wakacyjny dom, dawał zniżki na zamówienia w firmie.

– Wszyscy mi mówili, że mam wielkie szczęście, że jestem żoną Edka…– mówiła. – No i nie miałam żadnego własnego majątku, podpisałam mu intercyzę.

Cóż, to niestety, brzmiało jak motyw zabójstwa. Nie miała dokąd odejść, ale śmierć męża byłaby rozwiązaniem wszystkich problemów.

Niespodziewanie stanęła w jej obronie

To samo sugerował Roch, zażywny mężczyzna z brzuchem i łysiną, przedstawiający się jako biznesmen oraz Agnieszka – anonsująca się jako artystka.

– Może zdarzały im się nieporozumienia, jak to w małżeństwie, ale ojciec na pewno nikogo nie bił! – zaoponował syn zmarłego. – Mieliśmy szczęśliwe dzieciństwo, dopóki mama nie odeszła. To Marzena była problemem w naszej rodzinie. Zawsze chodziło jej tylko o pieniądze taty! Pochodziła z biednej rodziny, a lubiła luksus. No i w końcu postanowiła się go pozbyć…

Rozległo się pukanie młotkiem w stół i stanowczy głos sędzi:

– Przywołuję pana do porządku! Proszę odpowiadać wyłącznie na pytania sądu. Pani G. została uniewinniona i na tej sali nie dojdzie do podważania wyroków sądów Rzeczypospolitej! Ta rozprawa nie toczy się w sprawie o umyślne pozbawienie życia, tylko o to, czy dziedziczenie po mężu przez panią G. stanowi obrazę pamięci zmarłego. Proszę o tym pamiętać, albo ukarzę pana grzywną za obrazę sądu.

Roch przeprosił, ale jego dzieło kontynuowała Agnieszka. Ona też opowiadała, jakim wspaniałym tatusiem był zmarły i jak to pielęgnuje jego pamięć, a odziedziczenie przez jego zabójczynię połowy majątku byłoby ciosem prosto w jej serce. W końcu sędzia podziękowała wszystkim za poświęcony czas i zarządziła wezwanie kolejnych świadków. Każda ze stron mogła wezwać kogoś, kto poświadczyłby jej wersję. Dzieci zmarłego – że naprawdę jego pamięć należy chronić, a Marzena – że choć pozbawiła go życia, może po nim dziedziczyć, bo fakt ten nie będzie „obrazą pamięci zmarłego”, jak to jest ujęte w kodeksie cywilnym.

Na kolejnej rozprawie stawili się więc świadkowie: siostra zabitego, najwyraźniej licząca na jakieś „pamiątki” po nim, zapewne obiecane przez jego dzieci, jakaś znajoma, jeszcze ktoś. Nie miałam wątpliwości, że zostali przekonani do mówienia dobrze o zmarłym i mieli w tym jakiś interes.

Tymczasem pani Marzena wskazała tylko jednego świadka.

– Nazywam się Monika W. i byłam pierwszą żoną Edmunda – powiedziała ładna blondynka koło sześćdziesiątki. – Uciekłam od męża ponieważ mnie bił, poniżał i groził, że mnie zabije. Ale potem eksmąż przepraszał. Już w czasie trwania drugiego małżeństwa próbował mnie ponownie uwieść. Przez ostatnie pięć lat jego życia utrzymywaliśmy kontakt. Wiem, że zdradzał drugą żonę i że stosował wobec niej przemoc. Chwalił się tym. Właściwie to mam nawet jego wiadomości.

Jej zeznania zakończyły sprawę. Z wulgarnych, wstrętnych esemesów, jakie do niej wysyłał Edmund G., wynikało, że traktował panią Marzenę jak szmatę. Tak właśnie ją nazywał w wiadomościach do byłej żony. Obiecywał jej też pieniądze, jeśli ponownie się z nim prześpi. Był obrzydliwym, okrutnym człowiekiem i zostało to jasno udowodnione.

W uzasadnieniu wyroku sędzia napisała, że „nie widzi wskazań do twierdzenia, iż dziedziczenie przez żonę po mężu, którego pozbawiła życia w samoobronie po latach maltretowania, miałoby być obrazą jego pamięci”. Powództwo dzieci zostało oddalone. Pani Marzena dostała pieniądze na nowy start.

Mam nadzieję, że u niej wszystko w porządku. Marzena G. zasługuje na to, by cieszyć się drugą połową życia. I wzrusza mnie to, że w jej obronie stanęła kobieta, która przecież mogła ją uznać za rywalkę. Ale zwyciężyły prawda i solidarność między kobietami. Dobrze, że niektóre sprawy kończą się pomyślnie.

Czytaj także:
„Kopnąłem w tyłek idealną kobietę, bo bałem się ślubu. Nie chciałem się tłumaczyć z wyjść czy wydatków przed babą. Teraz żałuję”
„Mówi się, że matka i córka to najlepsze przyjaciółki. Bzdura! Ja nie dość, że swojej nie lubię, to wręcz żałuję, że ją urodziłam”
„Mąż przyjaciółki czerpał siłę z upokarzania jej. Nic dziwnego, skoro własny ojciec sprzedał mu ją za pół firmy”

Redakcja poleca

REKLAMA