Zanim poznałem Kasię, nawet nie myślałem o małżeństwie. Owszem spotykałem się z kobietami, ale każdą uczciwie uprzedzałem, że nie zamierzam wiązać się na stałe. Gdy więc tylko zaczynały wspominać o wspólnej przyszłości, rodzinie, dzieciach, kończyłem znajomość. Byłem przekonany, że jeśli dam się zaciągnąć przed ołtarz, to stracę wolność i niezależność.
Te dwie rzeczy ceniłem sobie najbardziej
Nie zamierzałem jak moi żonaci kumple wracać potulnie po pracy do domu, wysłuchiwać pretensji, że znowu o czymś zapomniałem, w czymś nie pomogłem. Podobało mi się, że mogę robić to, co chcę, nie muszę się z nikim liczyć, nikogo słuchać. Miałem ochotę na na weekend w górach? To jechałem. Wyskoczyć na piwo? W ciągu pół godziny byłem w pubie. Połowić ryby? Wędka w rękę i nad jezioro. I tak dalej…
Cieszyłem się z życia i nie sądziłem, że kiedykolwiek zatęsknię za drugą połówką. A jednak… Na początku znajomości z Kasią myślałem, że będzie jak zwykle. Pobędziemy troszkę razem, a potem, gdy ona zacznie paplać o małżeństwie, wymienię ją na inny model. Im jednak lepiej ją poznawałem, tym mocniej kiełkowała mi w głowie myśl, że rozstanie z nią nie będzie takie proste jak z poprzednimi partnerkami. Była ideałem. Nie mizdrzyła się, nie dąsała z byle powodu, nie zamęczała mnie swoimi problemami. Orientowała się w polityce, wiedziała, o co chodzi w piłce nożnej. Nie próbowała mnie ograniczać, osaczać, nie denerwowała się, gdy wychodziłem gdzieś z kolegami. W ogóle świetnie rozumiała moje potrzeby.
Jak chciałem pogadać, to gadała, jak chciałem pooglądać telewizję, to siadała koło mnie na kanapie, gdy mówiłem, że chcę zostać sam, zostawiała mnie w spokoju. No i była cudowna w łóżku… Było mi z nią tak dobrze, że w duchu modliłem się, by jak najdłużej nie wspominała o zalegalizowaniu naszego związku. Mimo jej niewątpliwych zalet, nie zmieniłem zdania na temat instytucji małżeństwa. Od żonatych kumpli słyszałem, że ich żony też były kiedyś słodkie i potulne. Ale gdy już im założyli obrączki na palce, zamieniły się w hetery…
Kasia wytrzymała w wolnym związku dwa lata
Potem jednak i ona zaczęła coraz częściej wspominać o ślubie, dzieciach. Najpierw delikatnie, między wierszami, potem coraz śmielej i dobitniej. Żal mi się było z nią rozstawać, więc zamiast swoim zwyczajem od razu czmychnąć w siną dal, udawałem, że nie słyszę lub szybko zmieniałem temat. Ona jednak się nie poddawała. Przez następne miesiące tak naciskała, tak mi wierciła dziurę w brzuchu, że w końcu podjąłem temat.
– Kochanie, po co nam jak jakieś deklaracje, papierki? Czy nie może zostać tak jak jest? – uśmiechnąłem się.
– A jak powiem, że nie?
– E tam, na pewno nie powiesz, przecież mnie kochasz – chciałem ją przytulić, ale mnie odepchnęła.
– Owszem, kocham, ale chcę wiedzieć, na czym stoję. A więc?
– Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. Ale pomyślę, obiecuję – podniosłem do góry dwa palce.
Byłem pewien, że to jej wystarczy a ja zyskam trochę cennego czasu. Nic z tego. Gdy następnego dnia wróciłem z pracy do domu jej szafa była pusta.
Na stole leżał list
Pisała w nim, że jak podejmę decyzję, to mam do niej zadzwonić. I że woli poczekać na wiadomość z dala ode mnie. Wkurzyła mnie tym swoim niespodziewanym odejściem. Nie podobało mi się, że stawia mnie pod ścianą. Zamiast więc od razu chwycić za telefon i próbować załagodzić sprawę, zaciąłem się w sobie jak stary zamek. Przez ponad pół roku korzystałem z wolności jak nigdy dotąd. Bawiłem się w nocnych klubach a panienki zmieniałem jak rękawiczki. Mimo to nie potrafiłem zapomnieć o Kasi. Wręcz przeciwnie, coraz mocniej za nią tęskniłem.
W pewnym momencie zrozumiałem, że nie potrafię i nie chcę bez niej żyć. I że jestem gotowy się z nią ożenić. Tak, ożenić! Kupiłem pierścionek, zamówiłem wielki bukiet kwiatów i pojechałem do mieszkania Kasi. Nie uprzedziłem jej, chciałem, żeby to była niespodzianka. Otworzyła od razu. Wyglądała naprawdę cudownie! Wzruszony padłem na kolana i poprosiłem ją o rękę. Spodziewałem się, że z radosnym okrzykiem „tak” rzuci mi się na szyję. Tymczasem ona milczała zmieszana.
– Wybacz, ale muszę odmówić – wykrztusiła w końcu.
– Słucham? Ale dlaczego? – podniosłem się z kolan.
– Poznałam kogoś trzy miesiące temu… Ma na imię Artur…
– Artur? Co za Artur? Przecież dałaś mi czas na zastanowienie. I jestem – jęknąłem.
– Za długo myślałeś, mój drogi, przykro mi – uśmiechnęła się przepraszająco i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.
Od tamtego fatalnego dnia jestem sam. Nie mam ochoty nawet na krótkie romanse, bo mimo poniżenia nie potrafię zapomnieć o Kasi. Kilka razy do niej dzwoniłem, ale nie odbiera. Nie tracę jednak nadziei. Może ten Artur się jej znudzi i do mnie zadzwoni? Będę czekał…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”