„Marysia wyszła za mnie z obawy, że znowu spróbuję się zabić. Jestem szczęśliwy, choć widzę jej łzy”

Małżeństwo z litości fot. Adobe Stock
Miłość do niej była silniejsza od woli życia. Byłem gotowy dla niej zabić nawet siebie, a ona z litości wyszła za mnie, bo bała się o los przyjaciela z dzieciństwa. Czy powinienem zwrócić jej wolność?
/ 11.03.2021 08:13
Małżeństwo z litości fot. Adobe Stock

Moją żonę znam niemal od dziecka. Mieszkaliśmy w tej samej kamienicy na wrocławskim Grabiszynku. Ja na pierwszym piętrze, ona na drugim. Poznawaliśmy się przez sufit. To znaczy ja ją poznawałem przez sufit, a ona mnie przez podłogę. Miała swój pokój tuż nade mną.

Słyszałem, kiedy uczyła się chodzić na szpilkach. Znad sufitu rozlegało się wtedy głuche stuk, stuk, stuk. Słyszałem też, kiedy uczyła się śpiewać. Trochę wyła, ale dało się wytrzymać. Ona miała gorzej, gdy ja poszedłem do szkoły muzycznej i uczyłem się grać na gitarze basowej. Czasami waliła butem w podłogę, żebym był ciszej. Brałem wówczas kij od szczotki i uderzałem w sufit – niech sobie nie myśli….

Niemal codziennie mijaliśmy się na schodach, mówiliśmy sobie „cześć” i każde szło w swoją stronę. Aż do studniówki. Grałem w szkolnym zespole rockowym, dyrektorka poprosiła nas o krótki koncert. Chciała pochwalić się przed rodzicami, że szkoła jest niby taka postępowa i rozwija talenty. Guzik prawda, woźny nigdy nam nie pozwalał ćwiczyć po lekcjach. Graliśmy zazwyczaj w pralni, mieszczącej się w naszej kamienicy. Ale zgodziliśmy się.

W wyznaczonym dniu stawiliśmy się w komplecie

Podłączyliśmy sprzęt i czekaliśmy na rozpoczęcie imprezy. Uczniowie schodzili się powoli. Podśmiewaliśmy się z nich trochę, zwłaszcza z lakierek niektórych chłopaków, gdy nagle weszła Marysia, a ja poczułem się jak we śnie. Nigdy jeszcze jej takiej nie widziałem. Zawsze była w jakichś dżinsach i luźnej bluzeczce albo sukience niemal do kostek. A tu nagle objawiła się piękna jak anioł… Włosy miała upięte, szyję długą niczym łabędź, usta czerwone i błyszczące jak te wszystkie aktorki i modelki w kolorowych czasopismach.

Jej białe zęby lśniły w uśmiechu, mocno kontrastując z oczyma, które obrysowane były czarną kredką. Miały skośne kreski biegnące ku skroniom tak, że przypominała egipską księżniczkę Nefretete. No i ta krótka mini... W życiu nie widziałem nikogo równie pięknego! Nie wiem, co się stało, ale moje ciało zaczęło wariować... W gardle zrobiło mi się tak sucho, że zaniosłem się głośnym kaszlem, a koszulę miałem natychmiast mokrą od potu. Nie mogłem się ruszyć z miejsca, zupełnie jakby ktoś wlał mi do środka tonę betonu. Tak zapewne czują się ci, o których mówią potem, że stali jak zamurowani.

Co gorsza, chłopaki właśnie zaczynali grać...

W końcu zmusiłem się do gry. Starałem się to robić jak najpiękniej – dla Marysi. Może to zauważy, spojrzy na mnie i się uśmiechnie, a ja będę wiedział, że to sekretny znak rozpoznawczy, przeznaczony dla przyszłych kochanków. Tak, wiedziałem już wtedy, że właśnie przyszła do mnie prawdziwa miłość, że zakochałem się pierwszy raz w życiu i na pewno ostatni. I będę tę dziewczynę kochał już zawsze.

Cztery lata chodziłem za Marysią jak wierny pies. Zostałem jej najlepszym przyjacielem. Kochałem ją skrycie, marzyłem o niej, czasami dotykałem jej dłoni, niby przypadkowo. Czułem wtedy nieopisane gorąco, które wędrowało wzdłuż moich palców i dłoni, pulsowało w żyłach, po czym eksplodowało w samym środku serca, za każdym razem z taką samą ogromną siłą. Cierpiałem. Cierpiałem okrutnie, gdy gościła w swoim pokoju chłopaków, którzy dostępowali cudownej łaski dotykania jej ciała.

Wsłuchiwałem się w odgłosy szczęścia, które najgłośniej dobiegały z góry latem, kiedy okna w domach pozostawały otwarte przez całą dobę. Przez te cztery lata miała trzech chłopaków. To i tak mało jak na taką laskę. Za każdym razem miałem nadzieję, że ten będzie ostatni, a Marysia w końcu spojrzy na mnie inaczej i zrozumie, że to ja jestem jej przeznaczony na wieki.

Każdy jej kochanek zostawiał głęboką bliznę w moim sercu, którą pokazywałem światu na policzkach, brzuchu, udach, tnąc się ostrzem rozwartych nożyczek. Na tyle płytko, że zarastało się szybko, ale na tyle głęboko, aby piekący ból z serca bezpiecznie przenieść na skórę. Lżej mi było, gdy bolało mnie na wierzchu, a nie w środku. Ten ból na skórze można było opanować, zająć się nim, zdezynfekować płynem na pryszcze, a potem czymś owinąć. Gdy piecze cię skóra, naprawdę nie czujesz, że masz zranione serce.

– Co ci się stało? – pytała później zatroskana Marysia, a ja zmyślałem jakieś historie o drapieżnych krzakach.

Czwarty kochanek przydarzył się jej zimą

Miarowy stukot łóżka stojącego przy kaloryferze rozchodził się rurami wraz z gorącą wodą. Leżałem i słuchałem tego z kamienną twarzą. Wtedy właśnie po raz pierwszy zwątpiłem w naszą miłość. Wydawało mi się, że nożyczki zaledwie muskają wewnętrzny przegub mojej dłoni. Ból w sercu był tak duży, że nie potrafiłem go już przenieść na skórę. Nie miałem świadomości, że umieram, patrząc, jak pościel szybko barwi się na czerwono.

Nagle poczułem strach. Zobaczyłem, jak zbliża się do mnie czarna czeluść i poczułem przed nią trwogę tak wielką, że myślałem tylko o tym, jak z niej uciec. Gdzieś na boku została moja nieszczęśliwa miłość i moje zranione serce. Strach przed śmiercią to uczucie silniejsze niż ból złamanego serca. Chciałem wstać, lecz ta czeluść nagle się zjawiła tuż obok, zupełnie jakby stropy domu przestały istnieć i wieczna noc wślizgnęła się do środka.

Obudził mnie potworny ból. Rwący, piekący, szarpany, jakbym dłoń wyciągał z wielkiej paszczy wściekłego psa. Nade mną stała zapłakana matka.

– Synku, dlaczego chciałeś to zrobić? Leżałem w szpitalnej pościeli, dłoń miałem grubo zabandażowaną. – W ostatniej chwili cię znalazłam… – łkała moja matka. – Przechodziłam koło twojego pokoju i poczułam chłód, ale nie taki, jakby okno było otwarte, tylko jakby mi krew odpłynęła z serca. No i popatrz. Weszłam, a tam ty leżałeś z tą rozciętą ręką. I niech mi ktoś powie, że serce matki nie czuje nadchodzących nieszczęść!

Potem zjawił się lekarz. Patrzył na mnie niechętnie, jakby w ogóle nie był zadowolony, że udało się mnie odratować.

– No i co, gówniarzu, nasrałeś sobie w życiorys, co? – rzucił oschle, gdy zostaliśmy w pokoju sami. – Kariery muzycznej się zachciało, to nie trzeba było robić głupot. Teraz tylko na bębnach. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Zrozumiałem dopiero kilka dni później, gdy zdjęli mi bandaż. Poruszyłem dłonią, ale nie mogłem rozprostować palców. Myślałem, że po prostu ścierpły mi pod bandażem, próbowałem je jakoś rozmasować, jednak bez rezultatu. Przeraziłem się…

– Siostro, coś mi się dzieje z ręką – poskarżyłem się pielęgniarce. Spojrzała na mnie ze współczuciem. 

– Ma pan uszkodzony nerw łokciowy – wyjaśniła. – Ale proszę się nie martwić, rehabilitacja trochę panu pomoże. 

– Jak to trochę?! – zacząłem panikować. – Ja jestem muzykiem! Potem przyszła policja. Młoda dziewczyna z wąsatym dryblasem.

– Po co to panu było? – zapytał dryblas, kręcąc głową. – Mogą to panu zawsze wyciągnąć. A niedoszłych samobójców niechętnie przyjmują do pracy.

– To nie było samobójstwo – próbowałem wyjaśnić. – Po prostu mnie poniosło!

Niech pan już sobie bardziej życia nie komplikuje – poradziła policjantka. – Bo jak pan zezna coś nie tak, to będziemy musieli odesłać pana do czubków. Kiedy już wyszedłem ze szpitala, trafiłem na miesiąc na obserwację psychiatryczną. Marysia dowiedziała się o wszystkim dopiero po kilku tygodniach. Od razu przyjechała i natychmiast zaczęła robić wyrzuty.

– Myślałam, że wyjechałeś. Nie dzwoniłeś, nie odbierałeś telefonu. Tęskniłam. Dopiero twoja matka powiedziała mi, co się stało. Dlaczego to zrobiłeś?

– Bo cię kocham – odparłem szczerze.

– Ja też cię kocham, przecież wiesz. Jesteś moim jedynym przyjacielem, osobą najbliższą mi na świecie – zapewniła.

– Ale ja inaczej cię kocham – powiedziałem. – Chcę z tobą być... Już zawsze.

Podczas ślubu Marysia ani razu się nie uśmiechnęła

Po ceremonii popłakała się, jak to zazwyczaj panny młode, lecz ja miałem wrażenie, że to nie ze wzruszenia, tylko ze szczerej nad sobą rozpaczy. Od roku jesteśmy małżeństwem. Śpimy ze sobą, ale widzę, że każde zbliżenie Marysia traktuje jak niemiły obowiązek. Czasami myślę, że powinienem jej zwrócić wolność. Zwłaszcza gdy długo patrzy w okno, a ja czuję, że za czymś tęskni. To miała być miłość życia, lecz smutna jest i nieszczęśliwa, bo odkupiona śmierci.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Moja przyjaciółka zakochała się w psychopacie
Nie wiem, czy dam radę być samotną matką
Wujek chciał oddać babcię do domu starców

Redakcja poleca

REKLAMA