Zawsze mówiłam otwarcie o tym, że podobają mi się dobrze zbudowani, silni faceci. Chłopaczki o wychudzonych sylwetkach nigdy nie wpasowywali się w mój ideał.
Mikołaja wyhaczyłam niemal od razu – na koncercie, wśród tłumu ludzi. Pewnie, rzucał się w oczy z tym swoim niemal dwumetrowym wzrostem, wyrastając sporo ponad innych ludzi. Uparłam się wtedy i tak się nagimnastykowałam, żeby dostać się w jego pobliże, że w końcu postawiłam na swoim. Mniej więcej w połowie koncertu znaleźliśmy się tuż obok siebie. Zerknął na mnie – drobną blondynkę i postanowił o mnie zadbać właśnie wtedy, gdy zespół grał swój największy hit. Ucieszyłam się, a nawet wzruszyłam, gdy usłyszałam:
– Hej, mała, ty coś tam widzisz? – W oczach mężczyzny błysnęło figlarne rozbawienie.
Chciałam wzruszyć ramionami, ale nim w ogóle zdążyłam jakkolwiek zareagować, rzucił propozycję, że...posadzi mnie sobie na ramionach! A te miał rzeczywiście potężne. Jak przystało na prawdziwego mężczyznę!
Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Miałam wtedy dziewiętnaście lat i po raz pierwszy udało mi się w kimś szczerze i mocno zakochać. Z tego koncertu wychodziłam z chłopakiem moich snów. Później staliśmy się praktycznie nierozłączni, a już po pięciu latach Mikołaj zdecydował mi się oświadczyć.
Nasi przyjaciele byli przekonani, że tworzymy razem idealną, świetnie dopasowaną parę, mimo że czasem nazywali nas tak z przymrużeniem oka "niedźwiedziem i tancerką". Rzeczywiście – Mikołaj zawsze imponował swoimi rozmiarami. W zasadzie to wielu nazwałoby go po prostu "zwalistym". Ja natomiast uwielbiałam, gdy otaczał mnie swoimi potężnymi ramionami i przytulał. Wtedy, zamknięta w silnym, ciasnym uścisku, czułam się tak bezpieczna!
Akceptowałam go bez żadnych zastrzeżeń, ze wszystkimi jego wadami. Wiedziałam przecież, że choć rzeczywiście odznacza się masywną budową, regularnie ćwiczy, więc stale pozostaje w dobrej formie. Sam zresztą kochał jazdę na rowerze, wędrówki po górach, często pływał. Miałam świadomość, że u niego, pod cienką warstwą tłuszczu kryły się naprawdę mocne mięśnie.
Przykro mi to mówić, ale na przestrzeni lat tego tłuszczu u Mikołaja zaczęło tylko przybywać. Nie jestem pewna kiedy, ale ta leciutka nadwaga mojego męża przekształciła się w otyłość. Mikołaj bardzo szybko się męczył, miał coraz bardziej urywany oddech, jego kondycja fizyczna znacznie się pogorszyła. Ja również, po dwóch ciążach, miałam nad czym pracować. Pomyślałam więc, że jeśli wprowadzę u nas w domu odpowiednią dietę, oboje na tym zyskamy. Niestety, mnie się z czasem udało, Mikołajowi nie.
Na co mu to było?
Mijał czas, a mój mąż ciągle tył. Czułam się bezradna, ponieważ ani żadne diety, ani moje próby przekonania go do zmiany trybu życia nie przynosiły rezultatów. Bezskutecznie próbowałam mu wytłumaczyć, że jego nadwaga jest niebezpieczna dla zdrowia. Pomimo to wciąż przybierał na wadze, aż na naszej domowej wadze zabrakło skali! W końcu lekarz, do którego uczęszczał Mikołaj, stwierdził, że w jego sytuacji jedynym rozwiązaniem jest operacja zmniejszenia żołądka.
Wiedziałam, że to wyjątkowo drastyczna opcja – przeczytałam trochę na temat tego zabiegu. Byłam przeciwna temu, by w ogóle się mu poddawał. Obawiałam się komplikacji. Dodatkowo, po takim zabiegu trzeba przestrzegać specjalnej diety, a mój mąż chyba nie był na to gotowy...
Podczas gdy ja analizowałam wszystkie plusy i minusy, Mikołaj po prostu oznajmił: – Ja już podjąłem decyzję!
Tak, jak zdecydował, tak zrobił. Kiedy studiowałam informacje na temat operacji, dowiedziałam się, że po takim zabiegu można stracić nawet połowę swojej wagi. I tak też się stało – Mikołaj zaczął chudnąć w bardzo szybkim tempie. Zastanawiałam się nawet, czy to nie dzieje się zbyt gwałtownie... Kilogramy znikały; wydawało mi się, że mój mąż niedługo stanie się chudy jak przecinek. Nawet rodzina i przyjaciele zaczęli się o niego niepokoić.
– Nie przeginasz czasem z tym odchudzaniem? – Takie pytania stały się dla nas codziennością. – Może byś trochę zwolnił?
Ja zresztą, tak jak inni, zaczęłam się o niego mocno niepokoić. Dołączyłam do tych, którzy byli zdania, że Mikołaj nie powinien tak szybko tracić na wadze. Tak jak dawniej mówiłam mu, że powinien zgubić kilka kilogramów, tak teraz myślałam, że przegina z tym zdrowym stylem życia, że przesadza teraz w drugą stronę.
Rzeczywiście, zaczął się bardzo pilnować, jeśli chodzi o jedzenie. Oprócz tego, poświęcał sporo czasu na ćwiczenia i w ciągu zaledwie pół roku przeszedł niesamowitą metamorfozę. Pewnie nawet trochę mu zazdrościłam...
Sama nie wiem czemu, lecz im był szczuplejszy, tym mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że się od siebie oddalamy. Coraz częściej robiłam mu wymówki. Narzekałam, że zamiast zająć się dziećmi, zajmuje się tylko sobą i że wszystko spada na mnie. Teraz zdaję sobie sprawę, że stałam się po prostu potworną zrzędą, ale wtedy potrafiłam wypomnieć mu każdą chwilę, którą poświęcał samemu sobie.
– Zapomniałeś, że tu mieszkasz? Że też masz obowiązki? – wyrzucałam mu bez ustanku.
Zawsze mówiłam, że gwiazdorzy jak nie wiem, skupiając się jedynie na swoim wyglądzie. Trochę jak model czy inny filmowy amant.
Nieustannie narzekałam lub chodziłam po domu z nadętą miną. Niemal zupełnie już ze sobą nie rozmawialiśmy i nawet nie próbowaliśmy się porozumieć.
– Mamo, ty w ogóle jeszcze kochasz tatę? – zapytała pewnego dnia nasza córka, ale nawet to nie przyniosło żadnego przełomu.
– Kocham, kocham – stwierdziłam mimochodem, dla świętego spokoju. A później dalej wszczynałam awantury.
I w końcu Mikołaj pękł.
O jego zdradzie dowiedziałam się zupełnie niespodziewanie. Z koleżanką z pracy? Jakież to przewidywalne! W dodatku ona nie była ani ładniejsza, ani nawet młodsza ode mnie. Ot, rozwódka, i to z dwójką dzieci!
– Aha, czyli wolisz wychowywać inne dzieci zamiast naszych?! – krzyczałam, kiedy mój mąż przyznał, że kogoś sobie znalazł.
Jak bardzo go wtedy nienawidziłam! Tak bardzo mnie zranił! Kazałam mu spakować swoje rzeczy i się wynosić. Nie obchodziło mnie, gdzie pójdzie.
To on pierwszy wyciągnął rękę
– Ewa, ty mi wytłumacz, dlaczego on wolał ją? Co ona takiego w sobie ma?! – Łzy spływały mi po policzkach, gdy żaliłam się przyjaciółce.
– Nie mam pojęcia, ale musisz przyznać: twój mąż to teraz naprawdę niezłe ciacho. Wcale nie jestem zdziwiona, że od razu się koło niego zakręciła – usłyszałam w odpowiedzi.
– Ciacho? – powtórzyłam zdziwiona tym, co powiedziała Ewa.
– No raczej! Schudł, zaczął ćwiczyć... Na pewno musiał włożyć w to wiele wysiłku – dodała.
Moja mina musiała dać jej wtedy do myślenia, bo Ewa przyglądała mi się podejrzliwie, gdy podjęła temat:
– W końcu cały czas mu kibicowałaś, prawda? Dawałaś mu kopa do działania?
Szczerze mówiąc, ani trochę. Na początku odradzałam mu poddanie się operacji, a później byłam zdania, że Mikołaj zbyt szybko i zbyt spektakularnie traci na wadze. I że cała ta troska o siebie to zwykłe wymysły, nic więcej.
– To mogło źle wpłynąć na jego zdrowie – wymamrotałam w ramach usprawiedliwienia.
„Jakby nadmiar kilogramów był bezpieczny!” – pomyślałam w tym samym momencie.
Ewa, na której zazwyczaj mogłam polegać, tym razem nie miała dla mnie litości:
– Słuchaj, powiem ci bez ogródek, bo jeśli nie ja, to nikt się na to nie zdecyduje: przecież to wyłącznie twoja wina! Nie doceniłaś starań Mikołaja, no to sobie facet znalazł wsparcie u innej kobiety. Już ona go tam na pewno chwaliła! – skwitowała moją sytuację bez owijania w bawełnę.
Racja... Mikołaj także mówił coś w tym stylu... Że tamta doceniła jego starania. Pozwoliła, żeby poczuł się męski. A ja? Gdy zaczął mieć większą ochotę na seks, powiedziałam mu dobitnie, że nie daje mi chwili wytchnienia, a ja jestem zmęczona po całym dniu. Zrobiłam z siebie mamuśkę, chociaż on potrzebował wtedy kochanki...
Byłam rozżalona i wściekła na Mikołaja, bo przecież mnie zdradził, ale... Czy na pewno pragnęłam na stałe pozbyć się go z mojego życia? Wiedziałam, że póki co mieszka u jakiegoś swojego kumpla, a nie u tego babsztyla, z którym się niedawno prowadzał. Może więc jest jeszcze dla nas jakaś szansa?
Nie potrafiłam się zdobyć na to, by wykonać pierwszy krok. Na moje szczęście, Mikołaj postanowił mnie wyręczyć. Kiedy któregoś razu przyszedł, by spotkać się z naszymi dziećmi, zauważyłam, że jest dziwnie niespokojny. Prędko poprosił mnie zresztą o rozmowę.
– Popełniłem okropny błąd. Ten romans... to nie powinno się wydarzyć. Chciałbym cię prosić o jeszcze jedną szansę – oznajmił.
Świat zawirował mi przed oczami.
– No nie wiem... – wymamrotałam.
– Na pewno potrzebujesz czasu, żeby się nad tym zastanowić. Proponuję takie rozwiązanie: zabiorę dzieci na jakiś czas, a ty też zrobisz sobie wakacje. Sama. Odpoczniesz i pomyślisz.
To była atrakcyjna oferta, której naprawdę potrzebowałam. Przyjaciółka zaproponowała, abym dołączyła do niej, bo też wybierała się na urlop, ale odmówiłam. W rzeczywistości wolałam pobyć trochę sama, aby móc w spokoju zastanowić się nad moim życiem i relacją z Mikołajem. Nadal nie byłam pewna, jaką decyzję podjąć. Choć nosiłam w sobie ogromne poczucie winy, wciąż tlił się we mnie ból. Zastanawiałam się, czy jesteśmy w stanie razem zacząć od zera.
Po dwutygodniowym wyjeździe powróciłam do domu i zaskoczyła mnie panująca tam cisza.
"Mikołaj i dzieci powinni już być w domu! Przecież rozmawiałam z nim niedawno i mąż mówił, że już dotarli" – pomyślałam zaskoczona.
Zostawiłam walizkę w przedpokoju.
"Co to za zapach?" – zastanawiałam się.
Weszłam do salonu i zaniemówiłam. Na środku stołu stał mały bukiet białych goździków i gipsówki. Był niewielki i skromny, ale dla mnie najpiękniejszy na świecie, ponieważ... dobrze go znałam. Taki sam trzymałam w dłoniach, idąc do ołtarza! Wspomnienia wróciły natychmiast... Wzięłam do ręki album ze zdjęciami i usiadłam z nim w fotelu. "Jak bardzo byliśmy wtedy szczęśliwi! – stwierdziłam sama do siebie.
– Dlaczego teraz nie możemy być tacy sami?".
Poczułam, jak do oczu napływają mi łzy. Wtedy do środka wszedł Mikołaj. Był sam.
– A co z dziećmi? – zapytałam.
– Zostaną u Ewy do jutra. Zgodziła się nimi zająć – odpowiedział, a kiedy dostrzegł zdumienie, malujące się na mojej twarzy, dodał: – Pomyślałem, że powinniśmy spędzić parę chwil tylko we dwoje...
Następnie usiadł obok mnie i razem przeglądaliśmy nasz album ze zdjęciami ze ślubu. Obejrzeliśmy również film z samej ceremonii i wesela. Nie oglądaliśmy tego od wielu lat i kiedy tak na siebie patrzyliśmy, znów pięknych, młodych i silnych, oboje mieliśmy łzy w oczach.
– Zaczniemy to wszystko jeszcze raz? – spytał mój mąż, kiedy film się skończył.
Przytaknęłam i przytuliłam się do niego. Zdałam sobie sprawę, że warto walczyć o to, co wciąż jeszcze pozostawało między nami. Przecież nie tak łatwo stworzyć rodzinę, a nam się ten wyczyn jednak udał.
– Wciąż się kochamy – stwierdził mój mąż, patrząc na mnie z nadzieją, jakby nie był pewien, czy podzielam jego zdanie.
– Tak! – przyznałam i rzuciłam mu się w ramiona.
Czytaj także:
„Przez lata myślałam, że mój facet był rozwodnikiem. Kiedy zmarł, jego żona odebrała mi wszystko”
„Ojciec wychowywał mnie na posługaczkę. Kobieta miała słuchać swego pana i wykonywać polecenia w kuchni i w łóżku”
„Znajomi na siłę chcą mnie swatać. Nie potrzebuję w domu samca i jego brudnych gaci, by czuć się wartościową kobietą”