„Martwię się, bo u sąsiadów wciąż płacze dziecko. Mąż radzi, by się nie mieszać, ale nie umiem być obojętna”

kobieta, która podsłuchuje sąsiadów fot. iStock by Getty Images, Peter Scholey
„– Zwariowałaś? Jak się ten Wojtuś dowie, że na nich donieśliśmy, to jeszcze dzieci nam pobije albo samochód podpali. Zresztą nie masz pewności, czy tam dzieje się coś złego. Wrogów zrobić sobie łatwo. A po co nam to? Najlepiej siedzieć cicho – słyszę za każdym razem”.
/ 24.06.2023 09:15
kobieta, która podsłuchuje sąsiadów fot. iStock by Getty Images, Peter Scholey

Mieszkamy w postpeerelowskim bloku na wielkim osiedlu. Kiedy tu się sprowadzaliśmy, byliśmy młodym małżeństwem i nasze dwupokojowe lokum uważaliśmy za przejściowy adres. Od czegoś trzeba przecież zacząć. Planowaliśmy, że z czasem przeniesiemy się do lepszej dzielnicy, większego mieszkania, a może nawet postawimy coś swojego. Teraz, po 15 latach, mamy dwójkę dzieci i jakoś nie zanosi się na przeprowadzkę. Czasy są ciężkie, a ja po odchowaniu Romka i Julity nie znalazłam pracy. Chyba więc już na zawsze zostaniemy w tym bloku.

W sumie to nawet dość spokojne miejsce. Zdarzają się różne incydenty, jak to na wielkim osiedlu, ale da się wytrzymać. Tylko ci młodzi, dwa piętra wyżej, co się sprowadzili na miejsce pani Iwonki, nieźle zatruli wszystkim życie. Jak się dwa lata temu pojawili, zaraz zaczęły się kradzieże w piwnicach, wybite szyby, brud na klatce i awantury, bo non stop przyjmowali jakichś podejrzanych gości. A ile razy do nich policja przyjeżdżała! Wpadali rano do mieszkania i robili przeszukania. Wszyscy się ich baliśmy! Jak któreś z nich pojawiło się na klatce, od razu czmychaliśmy do mieszkań. Po co takim pchać się w oczy?

Słychać go cały czas, w dzień i w nocy

Jakiś rok temu on, Wojtek mu na imię, trafił za kratki. Niestety, na krótko. Może ze trzy miesiące go nie było. Ona została. Była wtedy w ciąży. I chociaż zapanował spokój, baliśmy się, co będzie, kiedy wypuszczą tego gagatka.

Wreszcie wyszedł. Minął tydzień, potem następne i cisza. Żadnej wielkiej imprezy, żadnego podejrzanego towarzystwa. Nie, w anioła to on się nie zmienił. Takich cudów nie ma. Nadal pije, tyle że nie w domu. Gdy było jeszcze ciepło, przesiadywał na ławce z kolesiami, teraz wstępuje do osiedlowego baru. Tylko tacy jak on tam łażą. Normalny człowiek bałby się wejść… No i znowu zaczęły się kradzieże w piwnicach, włamania do samochodów. Sąsiadom z naprzeciwka dwa rowery zginęły… A jak raz wracał z popijawy i pies pani Alicji głośniej na niego zaszczekał, to go tak kopnął, że psinę dwa miesiące trzeba było leczyć. Zgroza! Ale jest ciszej…

Niby powinnam się cieszyć, lecz jest jedno „ale”. Ostatnio ciągle słyszę płacz dziecka. Tego maluszka, który urodził się niedługo po wyjściu sąsiada z kryminału. Nawet niezbyt głośny, trzeba nadstawiać ucha, żeby usłyszeć. W końcu oni mieszkają dwa piętra nad nami.

Mały czasem tak żałośnie szlocha, że serce się kraje. Byłam u sąsiadów z góry, pytałam, czy też to słyszą, potwierdzili. Powiedzieli nawet, że chłopczyk chyba w ogóle nie śpi, bo ten płacz słychać non stop, w dzień i w nocy. I że oczywiście im to przeszkadza, ale nie zamierzają reagować. Bo po co wściubiać nos w nie swoje sprawy? Gdyby to byli bardziej normalni ludzie, to można by było coś zrobić, a tak? Nie wiadomo, co temu Wojtusiowi strzeli do głowy!

Boję się, ale muszę coś z tym zrobić

Nie daje mi to spokoju. Co się tam dzieje? Może wytłumaczenie jest proste. Choroba, jakaś alergia albo zwyczajnie – charakter. Moja Julita, gdy była malutka, też wrzeszczała czasem bez przyczyny. To się zdarza… Ale nie wiadomo. Może chłopczyka spotyka jakaś krzywda? Może jest bity?

Najgorsze, że nie mogę tego sprawdzić. Jej nie zapytam, nigdy nie zamieniłyśmy nawet słowa. Nawet „dzień dobry” nie mówi, gdy mijamy się na klatce. A ja się go się boję, jak wszyscy.

Kilka razy rozmawiałam na ten temat z mężem. Radziłam się, co robić. Może zadzwonić na policję?

– Zwariowałaś? Łajna lepiej nie tykać. Jak się ten Wojtuś dowie, że na nich donieśliśmy, to jeszcze dzieci nam pobije albo samochód podpali. Zresztą nie masz pewności, czy tam dzieje się coś złego. Wrogów zrobić sobie łatwo. A po co nam to? Najlepiej siedzieć cicho – odpowiadał za każdym razem.

Więc siedziałam, ale już dłużej nie mogę. Sumienie mi nie pozwala. Zwłaszcza po tych ostatnim wiadomościach o chłopcu z Częstochowy. Sąsiedzi uciekali przed reporterem albo mówili, że nic nie słyszeli, nic nie wiedzieli… Że wydawało im się, że to porządna rodzina… Nie uwierzyłam w ani jedno ich słowo. Wszystko wiedzieli i wszystko słyszeli. Tylko woleli schować głowę w piasek. Jak my tu wszyscy…

Już postanowiłam – jutro idę na policję. Zła jestem na siebie, że tak długo z tym zwlekałam. Przecież zawsze powtarzałam dzieciom to, czego nauczyła mnie moja mama: nie wolno być obojętnym na ludzką krzywdę. Mężowi nie powiem, żeby się nie denerwował. Niech sobie dalej siedzi cicho. Ja nie zamierzam. Bo jeśli okazałoby się, że temu dziecku dzieje się krzywda, a ja milczałam, to do końca życia bym sobie tego nie darowała.

Czytaj także:
„Sąsiad był porywczy i agresywny. Podejrzewałam, że bije żonę, ale po kilku dniach okazało się, że zrobił coś gorszego”
„Moi sąsiedzi to czysta patologia. Biją i wyzywają dzieci. Zagłuszałam to muzyką, ale w końcu postanowiłam zareagować"
„W mieszkaniu obok rozgrywał się koszmar, a sąsiedzi milczeli jak zaklęci. Woleli udawać głuchych, niż pomóc dzieciom”

Redakcja poleca

REKLAMA