Wychodziłem akurat z pracy w piątkowe popołudnie, gdy podszedł do mnie kumpel, z którym robiłem na zmianie.
– Słuchaj, Michał – zagadnął. – Nie wybrałbyś się jutro na grzyby? Szwagier mi się rozłożył i mam miejsce w samochodzie.
– No nie wiem… – zawahałem się. – Pojechałbym, pewnie, tylko co na to Ania? Miałem straszną ochotę na tę wyprawę, tyle że nie za bardzo mi wypadało, bo w lipcu urodziła się nam córka. Nie chciałem zostawiać żony samej na cały dzień.
– Dam znać, jak pogadam ze swoją panią – tak umówiłem się z kumplem. Myślałem, że Ania będzie robić problemy, ale – o dziwo – chętnie się zgodziła.
– Tylko żebyś znowu sromotników nie nazbierał, jak w zeszłym roku! – roześmiała się. – Zresztą, sam te grzyby tym razem zjesz. Ja nie mogę, karmię przecież małą.
– A ty znowu swoje – obruszyłem się. – Do końca życia będziesz mi wypominać! Poza tym nie przyniosłem muchomorów.
– Nie pamiętasz już, ile strachu się wtedy najedliśmy? – Ania wciąż się śmiała. – Jak w łazience klęczałam nad toaletą, ty wyciągnąłeś z łóżka kierownika kempingu, a Eryk chciał krowy szukać… – aż zasłoniła dłonią usta, żeby nie obudzić małej. Mnie samego też na śmiech brało, gdy przypomniałem sobie tamten nasz wakacyjny wieczór.
Postanowiliśmy poszaleć i skorzystać z życia
Byliśmy kilka miesięcy po ślubie, mieliśmy jeszcze trochę urlopu, a że wrzesień był ciepły – z czwórką przyjaciół wybraliśmy się na tydzień w góry, na kemping. Postanowiliśmy poszaleć wtedy trochę, skorzystać z życia, ile się da, zanim nastaną poważne małżeńskie obowiązki. Nocne wypady do knajpek, na dyskoteki, imprezki do białego rana, leniuchowanie do południa – słodkie, cudowne życie…
Nie wszystkim naszym sąsiadom na kempingu się to podobało, bo faktycznie czasem było głośno. Zwłaszcza taki jeden starszawy już gość, były wojskowy chyba, ciągle się nas czepiał. Wszystko mu przeszkadzało i nawet do kierownika na skargę poszedł. Ledwo go udobruchaliśmy. Zapewne byłoby tak cudnie przez cały tydzień, gdybyśmy z kumplami nie wymyśli któregoś dnia, że wypadałoby grzybów nazbierać.
Trochę co prawda późno nas oświeciło, bo po południu, ale co tam! Byliśmy już po poobiednim browarku na lepsze trawienie, więc nie przejęliśmy się takim drobiazgiem jak to, że na grzyby zazwyczaj chodzi się skoro świt.
– My przyniesiemy grzybki, a dziewczyny usmażą na nich jajecznicę – zaproponował Eryk, najbardziej z nas rozrywkowy. – Do tego zimna setka czystej i będzie super! No, panowie i panie, zapowiada się piękny wieczór – zatarł ręce z radości.
Wracaliśmy trochę źli, bo przekąska nam się nie trafiła...
Ruszyliśmy w las. Rozciągał się zaraz za kempingiem i piął się stromo w górę już za parkanem. Szliśmy wolno i od czasu do czasu zaglądaliśmy pod krzaczki. Nasze panie miały w tym czasie zajść do wsi i kupić potrzebne rzeczy, a więc masło, jajka i najważniejsze, ze dwie butelki czystej. Wiadomo, że grzybki smakują najbardziej w połączeniu z tym szlachetnym trunkiem. Ale chyba zbyt sucho było i z naszego grzybobrania nic nie wyszło.
Wracaliśmy trochę źli, bo przekąska nam się nie trafiła, lecz na szczęście Eryk zauważył, że pod naszym parkanem rosną pieczarki. I nawet sporo ich było.
– Panowie, nasz honor uratowany! – krzyknął, wyjął scyzoryk i wziął się do zbierania, a my poszliśmy w jego ślady. Zmierzchało już, gdy weszliśmy do naszego domku. Panie czekały na nas w gotowości bojowej, z rondlem i elektryczną maszynką pożyczoną u kierownika.
– W lesie nie było żadnych grzybów – odezwał się Mirek.
– Za to Eryk wypatrzył pod naszym płotem pieczarki. Uważam, że z braku laku dobre i to… – A nawet lepsze, bo wiadomo, że trujący grzyb się nie trafi – zażartował Eryk, podsuwając swojej dziewczynie pod nos wiklinowy koszyk.
– Powąchajcie tylko, jak pięknie pachną te nasze znaleziska! Jajecznica na nich będzie – palce lizać…
– Skoro tak mówisz – odparła Eliza, wzięła z jego rąk koszyk i skinęła na pozostałe dziewczyny. – Bierzmy się lepiej do roboty.
Pieczarek było sporo, więc zdecydowaliśmy się usmażyć je na dwie tury. Tyle, ile było połówek czystej – do każdej jedna porcja jajecznicy z grzybami. Byliśmy już po pierwszej połówce. Impreza nabierała barw, bo i wódeczka zimna, i jajecznica doskonała, świetna muzyka w tle i nasze rozmowy coraz ciekawsze…
Nas na moment jakby sparaliżowało...
Dziewczyny zabierały się właśnie do smażenia drugiej porcji, gdy nagle usłyszeliśmy łomot w nasze drzwi.
– Kurczę, chyba znowu przesadziliśmy – Mirek nerwowo ściszył radio. – To pewnie ten stary koleś się dobija… Jako najodważniejszy przyjąłem sytuację na klatę i otworzyłem drzwi. Rzeczywiście, na progu domku stał nasz sąsiad, były mundurowy, z miną nie wróżącą niczego dobrego. Co prawda Eryk natychmiast go do nas zaprosił, proponując drinka i porcję jajecznicy z pieczarkami, ale ów człowiek tylko gniewnie potrząsnął głową.
– Wiecie, która godzina?! – wrzasnął. – Spać nie dajecie ludziom, a ja się jutro skoro świt na grzyby wybieram…
– Nie warto, w lesie grzybów nie ma – oznajmił mu Eryk. – Za to są pieczarki, sami nazbieraliśmy i serdecznie pana zapraszamy – podsunął mu pod nos patelnię z resztkami jajecznicy. – Zaraz nam panie dosmażą, bo pieczarek jeszcze pełna miska – i wskazał na stół. Nasz gość popatrzył na nas podejrzliwie i znów potrząsnął głową.
– Dziękuję, nie skorzystam – rzucił i nieufnym okiem łypnął na Eryka. – A właściwie gdzieście tych pieczarek nazbierali?
– A pod naszym parkanem – odparł zadziornie kumpel. – Cała masa ich tam była. Aż dziwne, że aż tyle... Starszy pan roześmiał się pogardliwie. – We łbach się wam pomieszało od tego piwska – popatrzył na nas z odrazą.
– Od kiedy to pieczarki sobie rosną byle gdzie? Przecież one są hodowane na specjalnej ziemi, w skrzyniach – stwierdził i przyjrzał się uważnie naszej misce. – I wyglądają inaczej. Te wasze jakieś dziwne kapelusze mają… Psiaków jakichś albo muchomorów żeście uzbierali, a nie pieczarek! I z tymi słowami sobie poszedł. A nas na moment jakby sparaliżowało. W domku zaległa grobowa cisza.
Co wyście przynieśli? Przecież się potrujemy!
Dziewczyny patrzyły na nas przerażonym wzrokiem, nam też już nie było do śmiechu. W jednej minucie wytrzeźwieliśmy.
– Ten facet ma rację! – krzyknęła moja Ania. – To nie mogą być pieczarki! Co wyście przynieśli? Przecież się potrujemy!
– Mleko – wtrącił Eryk. – Natychmiast musimy wypić dużo mleka na odtrutkę, a potem do szpitala.
– A gdzie tu jest najbliższy szpital? – spytał Mirek, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Przez dłuższy czas, gdy wracałem myślami do tamtej nocy, nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać. Co myśmy wtedy wyrabiali! Na tym kempingu takich gości jak my chyba nikt nigdy nie widział! Byliśmy przerażeni, spanikowani... W dodatku zaczął działać wypity alkohol, który tylko potęgował nasz strach. Przekonani, że zjedliśmy jajecznicę na muchomorze sromotnikowym, chcieliśmy za wszelką cenę złagodzić działanie trucizny.
Bo, jak stwierdził uczenie Mirek, ten grzyb jest najbardziej do pieczarki podobny. W łazience odbywały się dantejskie sceny, gdy wszyscy naraz zaczęliśmy prowokować wymioty. A potem z Erykiem pobiegliśmy do pokoju kierownika kempingu. Wyciągnąłem go z łóżka, domagając się natychmiastowego otworzenia magazynu kuchennego i wydaniu nam jak największej ilości mleka. Tak go skołowałem, że chłop nawet wziął klucze, lecz po drodze sobie przypomniał, że mleko się skończyło, będzie dopiero następnego ranka.
Gdy Eryk to usłyszał, chciał biec na wieś, szukać w gospodarstwach jakichś krów. Nie zdążył, bo kierownik oprzytomniał i kazał sobie pokazać te muchomory. Zaprowadziliśmy go zatem do naszego domku i tam z uwagą obejrzał sobie przygotowane do smażenia grzyby.
– A gdzie wyście to nazbierali? –spytał.
– Pod parkanem – Mirek machnął ręką w nieokreślonym kierunku. – Bo w lesie żadnych grzybów nie było.
– Czekaj pan, niech pomyślę – przerwał mu kierownik i ciężko usiadł za stołem. Wpatrywaliśmy się w niego z takim natężeniem, że gdy niespodziewanie się roześmiał, aż podskoczyliśmy ze strachu.
– Spokojnie, proszę państwa – powiedział. – To są pieczarki, nie muchomory… Trzy lata temu mieliśmy pod parkanem skalniak robić, ale nie wyszło, Ziemię nam przywiózł facet, który właśnie likwidował pieczarkarnię, no i widać dużo w niej jeszcze zarodników było, bo sporo tych grzybków nam co roku wyrasta. Tylko się już powoli wyradzają i takie trochę nietypowe są. Cud, że nie zadusiliśmy kierownika uściskami. Ale byliśmy szczęśliwi! Przecież niemal o śmierć się otarliśmy… Więc ta druga połówka szybko zniknęła ze stołu, zwłaszcza że dołączył do nas nasz wybawca.
– Jedź sobie na te grzyby – na ziemię sprowadził mnie głos żony. – Tylko nazbieraj prawdziwych, bo pieczarki to ja mogę sobie w warzywniaku kupić – powiedziała, pochylając się nad malutką, która akurat się obudziła. – A ja opowiem córci, jak jej tata muchomorami chciał mamusię karmić…
Czytaj także:
„Wieloletnia przyjaźń skończyła się kłótnią przez sprzedaż auta. Okazało się, że w przyjaźni nie ma miejsca na biznesy”
„Zaszłam w ciążę w wieku 16 lat. Gdyby nie moja mama, Cecylki prawdopodobnie nie byłoby na świecie...”
„Myślałam, że syn sąsiadki jest rozpieszczony. Źle ich oceniłam. Okazało się, że od urodzenia jest poważnie chory”