„Mamy majątek, a skąpy mąż nie chce kupić mieszkania synowi. Zaszantażowałam go rozwodem, bo przecież nie mamy intercyzy”

awantura o pieniądze fot. Adobe Stock, highwaystarz
Nie zapraszał mnie na randki do kawiarni, bo nie chciał płacić za kawę. Na wychowawczym rozliczał mnie z pieluch. A teraz nie chciał dołożyć się do mieszkania dla jedynego syna i wnuka w drodze. Zagroziłam mu rozwodem - zbladł jak ściana, bo nie mieliśmy przecież intercyzy. Godziłam się na skąpstwo męża, nie na draństwo. Stracił rezon.
/ 27.09.2021 16:33
awantura o pieniądze fot. Adobe Stock, highwaystarz

Wiem, że niejeden może nam zazdrościć – przez lata zgromadziliśmy naprawdę duży majątek. Niestety, mój mąż chyba chce go zabrać do grobu.

Wczoraj pokłóciłam się z mężem. Poszło o pieniądze. Do tej pory jakoś godziłam się z jego skąpstwem, ustępowałam. Ale miarka się przebrała…

Adam nigdy nie lubił wydawać pieniędzy

 Pamiętam, gdy zaczęliśmy się spotykać, nie zapraszał mnie na randki do kawiarni, tylko zabierał na spacery nad Wisłę. Wtedy myślałam, że jest romantykiem, a dziś wiem, że po prostu bał się, że będzie musiał zapłacić za moją kawę. Gdy braliśmy ślub, założył mi na palec srebrną obrączkę. Było mi przykro, że nie jest złota, ale machnęłam na to ręką. Był początek lat osiemdziesiątych, ciężkie czasy. A my dopiero skończyliśmy studia i nie mieliśmy nawet własnego kąta. Kiedy więc mówił, że musimy oszczędzać, przyjmowałam to ze zrozumieniem.

Nawet cieszyłam się, że jest taki odpowiedzialny, rozsądny. Potem narodziła się nowa Polska.

Mąż świetnie się w niej odnalazł. Został przedstawicielem zachodniej firmy farmaceutycznej, zaczął zarabiać naprawdę wielkie pieniądze. Byłam taka szczęśliwa! Myślałam, że wreszcie zaczniemy żyć jak ludzie, korzystać z tego, że świetnie nam się powodzi. Nic z tego. Adam co prawda kupił piękne mieszkanie w centrum miasta, dobry samochód dla siebie, ale na tym „szaleństwa” się skończyły. Dalej twierdził, że musimy oszczędzać, i coraz bardziej przykręcał mi śrubę.

Byłam wtedy na urlopie wychowawczym, więc rozliczał mnie z każdej złotówki. Nawet specjalny zeszyt założył, do którego musiałam wpisywać, co kupiłam. I uważnie go przeglądał. Wiecznie słyszałam, że jestem rozrzutna, że to czy tamto jest niepotrzebne.

Nowa torebka? A po co? Stara jest jeszcze dobra. Firmowa bluzka z butiku na Nowym Świecie? Podobne sprzedają taniej na bazarku… I tak dalej, i tak dalej. Nawet wydatki na dziecko kwestionował.

Pamiętam, jak kupiłam synowi skórzane buty. Były bardzo drogie, ale wygodne i dobrze trzymały nogę w kostce. Adam zrobił mi taką awanturę, jakbym go okradła. Krzyczał, że to zbędny wydatek, że dziecku szybko stopa rośnie. Nie podobało mi się takie zachowanie. I to bardzo. Próbowałam więc przemówić mężowi do rozumu. Tłumaczyłam, że przecież nie grozi nam finansowa katastrofa, że należą nam się jakieś przyjemności. Potwornie go to denerwowało. Twierdził, że jestem nieodpowiedzialna i głupia. Bo czasy są niepewne, bo trzeba się zabezpieczyć na przyszłość, bo nie wiadomo, co będzie…

Powtarzał te argumenty jak katarynka

Uważałam, że przesadza, więc coraz częściej dochodziło między nami do awantur. W pewnym momencie chciałam nawet odejść, ale mama odwiodła mnie od tego pomysłu. Stwierdziła, że Adam na pewno z czasem złagodnieje, że nie powinnam narzekać. Bo przecież w sumie to porządny facet. Nie pije, nie bije mnie i pieniędzy na dziwki nie przepuszcza. Tylko się cieszyć. Zamiast więc złożyć pozew, wróciłam do pracy.

Adamowi to się oczywiście nie spodobało, bo chciał mieć jeszcze jedno dziecko, ale się uparłam. Myślę, że to przez jego skąpstwo nie zdecydowałam się po raz drugi na macierzyństwo. Na samą myśl, że znowu miałabym walczyć z mężem o każdy grosz, ciarki mi po plecach przechodziły. A tak przynajmniej miałam swoje pieniądze. Nie za duże, ale zawsze własne.

Tymczasem mijały kolejne lata…

Przestałam reagować złością na obsesję męża. Nauczyłam się, że to przynosi tylko odwrotny skutek. Dla świętego spokoju rezygnowałam więc z wielu rzeczy, przyjemności. Poddałam się. A on pomnażał majątek… Jedynym pocieszeniem w tej niewesołej sytuacji był dla mnie fakt, że Adam przestał oszczędzać kosztem naszego syna. Nie zasypywał go może drogimi prezentami, ale przynajmniej nie skąpił na jego edukację. Gdy okazało się, że Piotrek jest zdolny i garnie się do nauki, Adam zapisał go do najlepszego społecznego liceum w mieście i bez gadania płacił co miesiąc wysokie czesne. A jak syn zdał maturę, to wysłał go na studia na prywatną uczelnię, choć bez problemu dostał się także na państwową.

Wydawało się więc, że wobec jedynaka złagodził swoje oszczędnościowe zasady… Piotrek skończył studia z wyróżnieniem i szybko znalazł niezłą pracę. Postanowił się wtedy ożenić. Szalałam ze szczęścia, bo jego wybranka to wspaniała dziewczyna. Miła, opiekuńcza… Dobrze ją poznałam, gdyż spotykali się przez ponad cztery lata i często bywała w naszym domu. Oboje marzyli o pięknym, wielkim weselu.

Mężowi od razu się to nie spodobało. Krzywił się i mówił, że to niepotrzebny wydatek i tak dalej. Ale rodzice Ani byli nieugięci. Zależało im na szczęściu córki, więc wyciągnęli z banku wszystkie swoje pieniądze, dodatkowo wzięli kredyt i zarezerwowali salę w eleganckim hotelu za miastem, zapłacili za jedzenie, pokoje dla gości. My z mężem mieliśmy tylko zadbać o alkohol, zimne napoje… Mogliśmy zamówić wódki i wina na miejscu, ale Adam uparł się, że sam to załatwi. Bo niby w hotelowej restauracji mają za mały wybór. Akurat! Wiedziałam, że chce zaoszczędzić, więc z nim pojechałam na zakupy. I całe szczęście!

Zamiast do sklepu z porządnymi alkoholami, skręcił do supermarketu. I był gotowy kupić najtańszą wódkę i jakieś podejrzane winka po niecałe osiem złotych sztuka. Gdy zaprotestowałam, od razu się naburmuszył. Stwierdził, że to przecież i tak wszystko jedno, że nikt się nie pozna… Dopiero jak go zapytałam, czy naprawdę chce narazić się na pośmiewisko, skrzywdzić syna, zmienił zdanie. Ale w sklepie z alkoholami targował się, jakby był na bazarze. I jeszcze cztery razy pytał, czy jak zostaną pełne butelki, to będzie je mógł zwrócić.

Myślałam, że się ze wstydu spalę

Na szczęście właścicielka sklepu była bardzo miła i wyrozumiała… Chyba zorientowała się, że jak nie zostawi takiej furtki, to mąż kupi tylko parę butelek. Ładnie byśmy wtedy wyglądali – bo choć załadowaliśmy do samochodu z dziesięć dużych kartonów to nic nie zostało…

Po ślubie Piotrek i Ania postanowili się usamodzielnić. Wynajęli malutką kawalerkę. Jak zobaczyłam tę kliteczkę, to aż się za głowę złapałam. Ledwie składana kanapa i mały stolik się mieściły. Oczywiście próbowałam namówić męża, by kupił młodym w prezencie porządne mieszkanie, albo przynajmniej dołożył się do wynajmu. Przecież było go na to stać. Nie powiedział nie, ale zaczął wygłaszać jakieś dziwne teorie. Mówił, że my też zaczynaliśmy od zera, że młodym nie można wszystkiego dawać na tacy, że to niewychowawcze.

Myślałam, że szlag mnie trafi, ale z nim nie dyskutowałam. Aż do wczorajszej wizyty Ani i Piotrka. Nie podpisywałam intercyzy, nie? Przyszli do nas późnym popołudniem. Już po ich minach widziałam, że mają nam do przekazania jakąś ważną wiadomość. I nie pomyliłam się.

Okazało się, że zostaniemy z mężem dziadkami. Wycałowałam syna i synową serdecznie, a potem zwróciłam się do męża:

– Kochanie, no to teraz nie masz wyjścia. Musisz kupić dzieciom mieszkanie. Chyba nie pozwolisz, żeby twój wnuk chował się w norze? Tam nawet nie ma gdzie łóżeczka wstawić. O wanience już nie wspomnę – powiedziałam wesoło. Byłam pewna, że Adam przytaknie z entuzjazmem. W takiej chwili się przecież nie odmawia. A on co? Najpierw zamilkł, spuścił oczy, a potem zaczął kręcić. Powiedział, że oczywiście, tylko jeszcze nie teraz.

Nie chce stracić na sprzedaży akcji i obligacji, bo mu procenty z lokat przepadną, bo coś tam podpisał, że nie będzie ruszał kapitału. Z daleka było widać, że kłamie jak z nut.

Młodym zrobiło się bardzo przykro. Szybko dopili herbatę i wyszli. Adam myślał, że już po sprawie, ale się pomylił. Gdy tylko zamknęłam za dziećmi drzwi, wykrzyczałam mu w twarz, co o nim myślę. Nie będę cytować, bo szkoda uszu… W każdym razie na koniec zagroziłam mężowi, że jeśli w najbliższych dniach nie da dzieciakom pieniędzy na mieszkanie, to urządzę mu takie piekło, że się nie pozbiera.

– Tak? A co mi zrobisz? – naburmuszony Adam nie tracił rezonu.

– A rozwiodę się z tobą! – wrzasnęłam. – Ty cholerny sknero!

– A proszę bardzo, proszę. Zrób to… Choćby jutro – prychnął.

– Tylko że wtedy będziesz mi musiał oddać połowę majątku. Jesteś w stanie to sobie wyobrazić? – patrzyłam mu prosto w oczy. Zrobił się blady jak ściana.

– Jak to? – wystękał.

– A tak to. Nie podpisywałam żadnej intercyzy, mamy wspólnotę majątkową. Sprawa jest prosta. Za to, co mi się należy, to chyba ze cztery mieszkania będę mogła kupić. Więc się dobrze zastanów – wycedziłam.

Gdy wychodziłam do kuchni wynieść brudne naczynia, z trudem łapał powietrze i trzymał się za serce. Mąż nie dostał zawału. Posiedział z pół godziny na kanapie i doszedł do siebie. Ale od wczoraj się do mnie nie odzywa. Patrzy tylko ze złością. Chyba powoli do niego dociera, że nie ma za bardzo wyjścia. Jeśli nie chce stracić więcej, tym razem musi wyciągnąć węża z kieszeni.

Czytaj także:
„Wszyscy hejtują nasz związek. Jakub jest 10 lat młodszy i studiuje filozofię, ja jestem dyrektorką w banku”
„20 lat toczyłam wojnę z wredną sąsiadką. A potem dowiedziałam się, że straciła męża i syna w wypadku”
„Stefan był cudowny. Czułam, że mnie kocha, ale mojego syna traktował jak psa. Kiedy go uderzył, kazałam mu się wynosić”

Redakcja poleca

REKLAMA