Początek przyjaźni Janki i Krysi sięga trudnych lat powojennych. Prawdziwie szczęśliwy przypadek musiał sprawić, że te dwie, tak różne kobiety zostały sąsiadkami. Jedna, wysoka blondynka, pochodziła z przedwojennej inteligencji. Miała w sobie coś takiego, że nawet w pocerowanych, starych ubraniach wyglądała szykownie. Druga – niższa, apetycznie zaokrąglona brunetka, kobieca i radosna. Brunetka była córką przedwojennego majstra. Sama, już mając trójkę dzieci, ukończyła na tajnych kompletach spóźnioną o kilka lat szkołę zawodową.
Stworzyliśmy jedną wielką rodzinę
Blondynka miała na imię Janina, wychowywała dwie córki i nigdy nie doczekała się powrotu męża z sowieckiej niewoli. Na brunetkę wołali Krysia, chociaż z dokumentów wynikało, że jest Heleną. Ale jakoś nikomu ta Helena nie pasowała…
Tuż przed wojną wyszła za mąż za miejscowego przystojniaka. Nie miałaby z nim łatwego życia, lecz nie zdążyła się o tym przekonać, bo męża najpierw zabrali na roboty do Niemiec, a potem z uchodźcami dotarł do wolnej Anglii. Krysia odnalazła go przez Czerwony Krzyż. Na list odpisał lakonicznie, że nic już ich nie łączy i zgadza się na rozwód. O zobowiązaniach wobec dzieci słowem nie wspomniał. Musiała więc liczyć na siebie, ale nigdy z tego powodu nie czuła się gorsza.
– Co ma być, to… trzeba zmienić! – śmiejąc się do łez, mawiała Krysia, parafrazując znane powiedzonko: „Co ma być, to będzie”.
Ona pierwsza zaczepiła Janinę z parteru, która nie umiała odnaleźć się w nowym miejscu. Pokazała jej, gdzie można w Szczecinie kupić tanio jedzenie, opał czy stare, ale jeszcze dobre ubrania. Potem zaprowadziła ją do zakładu krawieckiego, w którym pracowała, i uprosiła szefa, by Janina mogła przyszywać guziki do ubrań. Po pierwszej pensji Janina odwdzięczyła się Krysi pysznym ciastem z truskawkami. I tak zostały przyjaciółkami.
Kobiety wspierały się w trudnych chwilach i pomagały sobie wzajemnie przy dzieciach i obowiązkach. Janina pierwsza dostała pracę w biurze, na państwowym, pewnym etacie, i wciągnęła tam Krysię. Namówiła ją także na średnią szkołę dla dorosłych i na maturę. Gdy ta się uczyła, ciocia Jasia – jak na nią wołaliśmy – zajmowała się całą piątką dzieciaków (ja byłam jednym z psotników Krysi).
Do dzisiaj pamiętam lekcje polskiego i dobrych manier cioci Jasi. Zawsze wiedzieliśmy, że lepiej jej słuchać. Nie musiała na nas krzyczeć ani wydawać poleceń – wystarczyło, że spojrzała z wyrzutem, a my natychmiast zaczynaliśmy się zachowywać jak baranki. Była nam bliższa od rodziny, którą wojna rozrzuciła po Polsce. Imponowała nam spokojem i wiedzą. Natomiast nasza mama ujmowała córki Janiny swoim optymizmem i zaradnością.
Wydawało nam się, że zawsze już będziemy razem – my i nasze mamy. Jednak pewnego wieczoru w progu mieszkania cioci Jasi stanął pewien profesor z bukietem róż. Naiwnie sądziliśmy, że ten siwowłosy pan przyszedł na korepetycje… Dopiero później rozbawiona mama wyjaśniła naszej piątce, że ciocia Jasia bardzo mu się podoba.
Przeprowadzka nie oznaczała rozstania
Córeczki Janiny za nic nie chciały takiego wujka i żaliły się na niego mojej mamie. Pamiętam, że całą piątką zawarliśmy pakt: ze wszystkich sił staraliśmy się zniechęcić profesora do przychodzenia, płatając mu różne psikusy. Po którymś ciocia Jasia ostro przywołała nas do porządku.
– Daj spokój, to tylko dzieci – próbowała bronić nas nasza mama. – Mają pstro w głowie.
– Ale nie powinny się tak zachowywać wobec mojego przyszłego męża – odparła poważnym tonem ciocia Jasia.
– Męża? – zdziwiliśmy się na równi z Krysią, bo tego nikt z nas się nie spodziewał.
Po ślubie profesor zarządził dla córeczek Janiny lekcje tańca towarzyskiego i gry na fortepianie. Znalazł także nowe, duże mieszkanie w centrum miasta. Cała nasza piątka bardzo mocno przeżyła ich przeprowadzkę. Ja i moi bracia niemal codziennie płakaliśmy, obiecując córkom cioci dozgonną przyjaźń. Jednego nie mogliśmy zrozumieć – że mama z takim spokojem znosi rozstanie z Janiną.
– To normalna kolej rzeczy, moje dzieci, a centrum to jeszcze nie koniec świata – tłumaczyła nam mama.
Zrozumieliśmy słowa mamy dopiero tydzień po przeprowadzce cioci i dziewczynek. Któregoś popołudnia wszystkie trzy znów stanęły w progu naszego mieszkania. Ciocia podała mamie paterę z ciastem truskawkowym i przez kilka godzin znowu było jak dawniej.
Wtedy uświadomiłam sobie, że ciocia nigdy nie zniknie z naszego życia. I była w nim – także wtedy, gdy mama poznała wujka Romana, który pokochał nas jak własne dzieci. Przyjeżdżała na nasze urodziny i wesela. Była na chrzcinach moich dzieci i zawsze, gdy potrzebowała jej mama, albo gdy po prostu chciały sobie poplotkować. Bo na tym właśnie polega przyjaźń.
Czytaj także:
„Pomagałam przyjaciółce zdobyć faceta i sama przepadłam. Zdradziłam ją, ale za wszelką cenę musiałam mieć to ciasteczko”
„Przez pomyłkę zaprosiłam na imieniny przyjaciółki obcego faceta. To był najlepszy prezent, jaki mogłam jej sprawić”
„Dopóki moja przyjaciółka miała faceta, traktowała mnie jak śmiecia. Ale gdy ją rzucał, dzwoniła z płaczem, żebym jej pomogła”