„Mama zamiast iść do specjalisty, woli słuchać rad domorosłej znachorki. Ta bezmyślna baba w końcu wpędzi ją do grobu”

córka, która martwi się o matkę fot. Adobe Stock, Rido
„Co ja z nią mam! Niby fajnie, że ta cała sąsiadka jest obok niej, zawsze to jakaś bratnia dusza. Chodzą razem na ławeczkę pod blokiem i na cmentarz, plotkują. Ale to co wygaduje woła o pomstę do nieba. Naprawdę wolałabym, żeby mama nie brała wszystkiego za dobrą monetę...”.
/ 04.02.2023 18:30
córka, która martwi się o matkę fot. Adobe Stock, Rido

Dziś środa, a więc trzeba zadzwonić do mamy. Może to dziwne, ale zawsze dzwoniłam do niej w środy. Tak się utarło. Jak raz akurat nie mogłam i przekręciłam do niej we wtorek, niemal wpadła w panikę. Nie chciała uwierzyć, że u mnie wszystko w porządku, że nic się nie stało. No cóż, mama nie jest już najmłodsza i każda zmiana jest dla niej trudna do przyjęcia. Nie ukrywam, że mnie też coraz trudniej przychodzi zaakceptować jedną zmianę – jej starzenie się. I jeszcze samotność.

Mieszka 50 km ode mnie i czasem żałuję, że jest tak daleko. Chociaż z drugiej strony nie wiem, czy wytrzymałabym z nią na co dzień. Choć pewnie kiedyś przyjdzie taki czas, że będę musiała rozważyć tę opcję, bo sama przestanie dawać sobie radę...

Sąsiadka jest dla niej jak wyrocznia

– Dzień dobry, mamo – powiedziałam, gdy podniosła słuchawkę. – Co tam słychać u ciebie? Jak się czujesz?

– Już myślałam, że nie zadzwonisz – usłyszałam w odpowiedzi to samo co zawsze.

Nie wiem, czemu tak się tego obawia. Przecież od 20 lat nie zapomniałam ani razu!

– Mamo, przecież wiesz, że zawsze dzwonię – uspokoiłam ją. – Powiedz, jak się czujesz?

– Oj, córeczko, wiesz, jak to jest, na starość nie ma lekarstwa – westchnęła ciężko.

Mama kocha narzekać. I chociaż zwykle nie choruje, to zawsze znajdzie jakąś dolegliwość.

– Wczoraj zaczęło mi dokuczać lewe kolano, a w niedzielę miałam bóle w klatce piersiowej. Może przez to przedwiośnie? Ale Halina – pamiętasz tę moją sąsiadkę, prawda? Ona zawsze coś mi doradzi. Dała mi lekarstwo, przygotowała jakąś miksturę. I od razu mi lepiej. Na kolano też kazała coś brać, już sobie kupiłam. Jej pomogło, więc mnie też na pewno pomoże.

No tak. Pani Halina. To dopiero hipochondryczka, i to w najgorszym wydaniu! W dodatku kocha wszelkie pigułki, miksturki, tabletki. Myślę, że z powodzeniem mogłaby zaopatrzyć średniej wielkości aptekę.

– Mamo, prosiłam, żebyś nie brała żadnych leków, których nie przepisze ci lekarz – zaczęłam delikatnie ją strofować. – A kiedy coś cię boli, umawiałyśmy się, że do mnie zadzwonisz.

– Ale po co? – odparła mama. – Ty jesteś taka zapracowana, masz swoje problemy. Co ja ci będę głowę zawracać? A Halina jest pod ręką.

Jasne. Tylko że jak raz dałam się namówić na jakąś jej miksturkę, to potem przez cały dzień nie wychodziłam z łazienki!

– Ona nie jest lekarzem. A poza tym, zanim się zacznie brać jakieś leki, trzeba się dokładnie przebadać – tłumaczyłam.

– Ależ córuniu, pół osiedla korzysta z porad Haliny, toż to prawdziwy skarb! – mama była wyraźnie oburzona.

Moim zdaniem takie panie Halinki powinny trafiać pod sąd. Na wszelki wypadek oczywiście zachowałam tę opinię dla siebie.

– Dobrze, już dobrze – starałam się ją udobruchać. – Tylko proszę cię, jak się źle poczujesz, najpierw zadzwoń do mnie. Kocham cię, mamo. Dbaj o siebie.

Co ja z nią mam! Niby fajnie, że ta cała sąsiadka jest obok niej, zawsze to jakaś bratnia dusza. Chodzą razem na ławeczkę pod blokiem i na cmentarz, plotkują. Ale to co wygaduje woła o pomstę do nieba. Naprawdę wolałabym, żeby mama nie brała wszystkiego za dobrą monetę... Mimo wszystko stwierdziłam, że wezmę kilka dni wolnego w pracy i pojadę do mamy. Może uda mi się ją namówić na wizytę u lekarza? W jej wieku badania powinno się robić dość często.

Nie zdążyłam jednak nic zrobić. W poniedziałek zadzwoniła do mnie... pani Halina.

– Co się stało? – zapytałam ją od razu. – Coś nie tak z mamą?

– Ależ ma pani Izunia wyczucie. Od razu widać, że kocha mamusię. No tak, bo pani Halinka źle się poczuła. Ale intuicja!

Ja kiedyś uduszę tę babę!

Wyglądała tak krucho i słabo. Biedaczka!

– Pani Halino, proszę przejść do rzeczy – zdenerwowałam się. – Co z mamą?

– A nic, kochana, nic poważnego – zaświergotała. – Tylko musieliśmy wezwać lekarza, coś z żołądkiem było nie tak.

Nie dziwę się! Pewnie znów coś mamie dała. A po jej kuracji nawet koń by się rozchorował!

– I co ten lekarz powiedział? Jak mama się czuje? – spytałam.

– A zabrał ją do szpitala. Powiedział, że trzeba zrobić płukanie żołądka i wzmocnić organizm – odparła. – Ja tam mówiłam Krysi, że teraz każdy konował z byle powodu zabiera do szpitala. A wiadomo, jak człowiek się tam znajdzie, to już koniec. Od razu mu wyszukają jakąś chorobę. Ale lekarz powiedział, że jak nie pojedzie, to musi podpisać, że się nie zgodziła na leczenie. To się Krysia przestraszyła i pojechała.

I chwała Bogu! Jakiś sensowny lekarz, na szczęście. Dobra, to ja jutro z samego rana dzwonię do pracy i biorę wolne na żądanie, a potem pędzę do mamy.

Wyjechałam bladym świtem, do kadrowej zadzwoniłam z komórki, z samochodu. Nie było problemu. Zresztą powiedziałam jej prawdę, że mama chora. Pod szpital zajechałam tuż po ósmej. Na początku nie chcieli mnie wpuścić, bo trafiłam akurat na czas obchodu, a nie odwiedzin. Ale ubłagałam pigułę, wyjaśniając, że przyjechałam z daleka, do mamy. Poprosiła tylko, żebym wyszła z sali, jak przyjdzie lekarz.

Kiedy zobaczyłam mamę, trochę się przestraszyłam. Wydała mi się taka blada, krucha i malutka w tym wielkim szpitalnym łóżku... Podłączona do kroplówki, nie wyglądała dobrze. Położyłam rękę na jej dłoni. Takiej pomarszczonej, suchutkiej. „To jednak już starowinka” – przemknęło mi przez głowę. Rzadko ją widuję, a jak przyjeżdża, jest umalowana i uczesana. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do mnie. Delikatnie ścisnęła moje palce. Widać było, że jest słaba. Serce ścisnęło mi się z żalu.

– Jak się czujesz, mamusiu? Co się stało? – spytałam.

– A już lepiej, tylko siły nie mam – mama mówiła powoli, cichutko. – A ty specjalnie przyjechałaś? Nie chciałam cię martwić, nic nie mówiłam. Skąd wiedziałaś? Lekarze do ciebie zadzwonili? Prosiłam przecież, żeby nikogo nie informowali.

– Nie męcz się, mamo, nic nie mów – poprosiłam. – I tak chciałam do ciebie przyjechać, tylko nieco później. Ja teraz muszę wyjść, bo zaraz będzie obchód. Postaram się złapać jakiegoś lekarza i dowiedzieć się, co i jak, a potem do ciebie zajrzę.

Na korytarzu zrobił się tłok. Lekarze wchodzili do sal, pielęgniarki latały z jakimiś pojemniczkami, aparatem do mierzenia ciśnienia i innymi sprzętami. Chorzy, ci po obchodzie, zaczynali swoje codzienne spacery. Z kroplówkami i wózeczkami.

Starych drzew nie wolno przesadzać

Szpital to jednak przygnębiające miejsce. Człowiek sobie uświadamia, jaki jest kruchy, i jak niewiele od niego zależy. Myśli sobie, że wszystko może, a tu nagle choroba krzyżuje mu plany...

Po obchodzie udało mi się złapać lekarza. Tak jak podejrzewałam, mama wzięła jakieś tabletki, które jej zaszkodziły. Na szczęście to nic poważnego, zrobili już płukanie żołądka i pewnie za kilka dni wróci do domu.

– Ale musi na siebie uważać – uprzedził mnie lekarz. – W jej wieku organizm nie radzi sobie łatwo z żadnymi infekcjami czy zatruciem. Jest wycieńczona. Teraz podajemy kroplówkę, do domu zapiszemy leki na wzmocnienie, witaminy. Tylko… Wie pani, dobrze by było, gdyby ktoś jej pilnował. Co chwila trafiają do mnie pacjenci w podeszłym wieku, bo albo nie biorą zapisanych leków, albo przeciwnie, faszerują się, czym popadnie. I ja wiem najlepiej, jak trudno im wytłumaczyć, żeby słuchali zaleceń. Pani matka mieszka sama?

– Tak – skinęłam głową. – Teraz chyba wezmę ją do siebie. Bo tutaj nie ma kto się nią zająć.

– Dobry pomysł – pochwalił lekarz. – Przynajmniej na jakiś czas, dopóki nie wydobrzeje.

Wieczorem pojechałam do mieszkania mamy. Przejrzałam szafkę z lekami i wszystko wyrzuciłam. Za dwa dni odbiorę ją ze szpitala, pojedziemy do mnie. Do pani Haliny nie zapukałam, chociaż powinnam ją uspokoić, że z mamą wszystko w porządku. Jednak obawiałam się, że nie powstrzymałabym się od jakiejś kąśliwej uwagi. Jestem pewna, że zatrucie mamy to jej wina.

Tylko co dalej? Starych drzew się nie przesadza, mama na pewno nie będzie chciała u mnie zamieszkać. Mam tylko nadzieję, że płukanie żołądka i pobyt w szpitalu wystarczyły, żeby jej uświadomić pewne rzeczy. I że więcej już nie będzie przyjmować rad od sąsiadki Przynajmniej w kwestii leczenia!

Czytaj także:
„Moja 60-letnia sąsiadka zachowywała się i ubierała jak nastolatka. Tłumy facetów wychodziły od niej nad ranem”
„Sąsiedzi noszą mnie na rękach, bo uratowałam życie sąsiadki. To nie ja jestem bohaterką, tylko oni są żałosnymi tchórzami”
„Po śmierci teściowej, sąsiadka rzuciła się na spadek jak wygłodniała hiena. Zastanawiało mnie jedno - czemu chciała tylko tę rzecz?”

Redakcja poleca

REKLAMA