Była sobota. Umówiliśmy się, że zawiozę ją na zakupy. Potrzebne jej były zimowe botki i ciepły sweter. Około dziewiątej podjechałem pod jej blok, zadzwoniłem z domofonu, ale mama nie odpowiadała. Stałem przez kilka minut, sądząc, że pewnie jest w łazience i nie słyszy dzwonka. Spróbowałem ponownie, bez odzewu.
Musiałem wrócić do siebie po klucze. O 10.15 byłem z powrotem. Znów nacisnąłem dzwonek domofonu. I znowu odpowiedziała mi cisza. Znalazłem mamę leżącą na podłodze w przedpokoju. Nie żyła. Śmierć przyszła do niej, gdy wkładała płaszcz…
Zamykał mnie w ciemnej komórce
Sprawy pogrzebu wziąłem na siebie. Moja siostra zupełnie się rozkleiła. Rozumiałem ją doskonale. Zosia straciła nie tylko matkę, ale też najlepszą przyjaciółkę. Zawsze były ze sobą bardzo mocno związane. Po załatwieniu formalności przyszła kolej na powiadomienie rodziny. Nie było jej zbyt wiele. Głównie kuzyni z naszej rodzinnej wsi, dawne przyjaciółki mamy, no i jedyna osoba ze strony naszego ojca…
– Tomeczku, ale dlaczego chowacie mamę w mieście? – dopytywała ciotka Jadwiga, najmłodsza siostra mojego ojca.
– Ciociu, mama chciała, żeby ją pochować tutaj, bliżej mnie i Zosi – tłumaczyłem.
– Ja oczywiście przyjadę na pogrzeb, ale uważam, że Irenka powinna leżeć tutaj, z Zygmuntem. Jest miejsce przecież. Twój biedny tata… Do dziś nie mogę przeboleć, że tak marnie zginął – na pewno chciałby, żeby mama z nim była. A ty i Zosia?
I tak przyjeżdżacie tutaj na groby, to co dla was za różnica? Zosię chyba nawet na swój sposób kochał
– Ja tylko spełniam ostatnią wolę mamy, ciociu – powiedziałem z naciskiem, obiecując, że ciotkę przywiozę do miasta i odwiozę z powrotem po pogrzebie.
Siostra ojca długo jeszcze marudziła w sprawie miejsca pochówku, ja jednak nie zamierzałem się poddawać. U uszach dźwięczały mi słowa mamy: „Tylko pamiętajcie. Mogę leżeć pod cmentarnym parkanem, gdziekolwiek, byle nie tam we wsi, koło tego łobuza” – mówiła do mnie i Zosi za każdym razem, gdy nachodziły ją myśli o śmierci.
Naszego ojca nie wspominam chętnie. Odkąd pamiętam, miałem obolałe pośladki od jego ojcowskiej troski. Ojciec wpajał mi reguły życia za pomocą paska od spodni. Po laniu łapał mnie za nadgarstki z siłą imadła i mówił: „Won, do komórki!” – po czym ciągnął za ręce i wrzucał jak worek ziemniaków do spiżarki. Drzwi zamykał na klucz. Siedziałem tam wiele razy po kilka godzin. Nie mogłem się położyć, bo pomieszczenie było wąskie i zabudowane półkami, a podłoga zimna i wilgotna. Kucałem więc oparty o drzwi i bałem się ruszyć, żeby w ciemnościach nie potłuc stojących po obu stronach słoików.
Mama wypuszczała mnie dopiero, jak ojciec ciężko chrapał. Zabierała do kuchni, szybko myła, po czym prowadziła do łóżka stojącego koło zlewu. Ojciec trochę mi odpuścił, kiedy urodziła się moja siostra. Chyba ją kochał na swój sposób, bo rzadko na Zosię rękę podnosił. Miałem wtedy prawie sześć lat i sporo rozumiałem. Wiedziałem, że kiedy ojciec nie wraca na noc, to lepiej dla nas, bo przynajmniej w domu będzie spokój. Nie uderzy mamy, nie będzie siłą egzekwował swoich małżeńskich praw.
Najbardziej bałem się go, gdy wracał tak normalnie po pracy, to znaczy przyjeżdżał pekaesem z miasta. Wiadomo było, że zanim jeszcze wsiadł do autobusu, wychylił kilka głębszych w knajpie koło dworca, i dopiero potem jechał do domu.
Zgodziła się na ślub, bo rodzina tego chciała
Od przystanku szedł, chwiejąc się na nogach. Trzeźwy bywał tylko pod koniec miesiąca, przed wypłatą. Wtedy nawet czasami potrafił być miły. Pamiętam, jak mi z drewna zrobił kilka zabawek – ciężarówkę, samolot, lokomotywę. Jednak to jedyne dobre wspomnienia o moim ojcu.
Najbardziej cierpiała przy nim mama. Nie mogłem zrozumieć, jak mogła związać się takim potworem, po co z nim była. Kiedy już dorosłem, opowiadała, że mój ojciec uchodził za najlepszą partię we wsi.
– Jedyny w całej wsi, co do średniej szkoły poszedł, a po maturze nawet jeszcze jakieś kursy zrobił – wspominała. – Lepiej od wiejskich chłopaków się prezentował, wysławiał, bo od początku pracował w mieście. Wszystkim się zdawało, że pana Boga za nogi złapałam, jak mi się Zygmunt oświadczył. A ja się go od początku bałam. Wydawał mi się taki ogromny, silny… I miał w oczach jakąś dzikość.
Mama z początku odrzuciła oświadczyny ojca, ale ją babcia z dziadkiem wzięli w obroty i namówili na ślub. Tata mojej mamy cały czas powtarzał, żeby pamiętała o młodszym rodzeństwie. Przekonywał, że on ma za małe gospodarstwo, żeby wszystkim dzieciom chleb i dach nad głową zapewnić, i że mama powinna przyjąć oświadczyny takiego chłopa, co to w mieście ma państwową posadę.
W końcu mama zaakceptowała ojca, jednak ze ślubem chciała poczekać, aż sama skończy szkołę. Został jej rok do matury w liceum ekonomicznym. Niestety, wymarzone świadectwo dojrzałości uzyskała dopiero wiele lat później – w tym samym roku co moja siostra.
Ślub rodziców był organizowany w popłochu, bo mama była już w piątym miesiącu ciąży. Kiedyś zwierzyła się, że ją ojciec siłą zaciągnął do łóżka. Potem, gdy już była jego żoną, zmuszał mamę do uległości wielokrotnie. Gdy odmawiała, bo był pijany, bił ją pasem jak mnie. Miała posiniaczone uda, plecy, ręce. Tylko po twarzy jej nie bił, choć nie dlatego, żeby ją oszczędzić. Robił to ze strachu, żeby się we wsi nikt nie dowiedział, jaka z niego kanalia. Mama pracowała w geesowskim sklepie i gdyby miała podbite oko – każdy by wiedział, czyja to zasługa.
A mój ojciec bardzo dbał o pozory. Choć wszyscy wiedzieli, że pije, to udawał dobrego, troskliwego ojca i męża. Co tydzień do kościoła szedł z mamą pod rękę. Zależało mu, żeby przed własną rodziną świecić przykładem. Choć był wielki i silny jak dąb, bał się swojego starego ojca. Uznał pewnie, że dziadek może go wydziedziczyć, a majątek rodzinny był całkiem spory…
I nagle skończył się cały ten koszmar!
Tamtego wieczoru, kiedy zginął ojciec, siedziałem nad pracą domową z matematyki. Spieszyłem się, żeby zdążyć przed jego powrotem. Bałem się, że gdy zobaczy mnie głowiącego się nad jakimś zadaniem, wpadnie w szał i znów zacznie wymyślać mi od nieuków, a potem sięgnie po pas. W końcu uporałem się z lekcjami. Byłem z siebie zadowolony, bo nawet nie musiałem prosić mamy o pomoc. Wstałem od stołu, żeby spakować zeszyty do tornistra, kiedy za oknem zabłysły światła jakiegoś auta.
Mama kończyła wieszać pranie na sznurkach nad kuchnią. Ktoś zapukał, a kiedy powiedziała „Proszę, otwarte”, w drzwiach stanął nasz sołtys z milicjantem.
– Pani Marianna M.? – spytał mundurowy.
Mama skinęła tylko głową, a wtedy ten milicjant powiedział, że mój ojciec, Zygmunt, jej mąż, został godzinę temu śmiertelnie potrącony przez auto.
– Wszystko wskazuje na to, że był w stanie nietrzeźwym – mówił mundurowy. – Wysiadł z pekaesu, wtargnął na jezdnię i…
– Śmiertelnie, to znaczy nie żyje? – upewniła się mama, na co facet energicznie przytaknął.
To było dokładnie 50 lat temu.
Przez pół wieku zdążyłem otrząsnąć się z traumy dzieciństwa. Siostra nie pamięta ojca. I dobrze, przynajmniej nie zdążył jej skrzywdzić. Mama przez te wszystkie lata starała się żyć, nie myśląc o przeszłości. Czasem tylko miała złe sny; mówiła, że ją ojciec po śmierci prześladuje. Muszę więc spełnić jej wolę, bez względu na to, co myśli rodzina. Nie będę im nic tłumaczył, niczego opowiadać nie chcę. Co by to zresztą zmieniło?
Czytaj także:
„Matka biła mnie zawsze, gdy tylko byłam pod ręką. Wyżywała się na mnie, a gdy raz jej oddałam, wyrzekła się mnie”
„Odkąd skończyłam 11 lat, ojciec miał mnie gdzieś. Teraz nagle zgrywa superdziadka, lecz ja nie potrafię mu zaufać”
„Nastolatek uciekł z domu, bo ojciec znęcał się nad nim i jego matką. Facet nie był nawet przejęty zaginięciem syna”