Odkąd pamiętam, skupiałam się tylko na tym, co mnie interesowało. Oczywiście, rozumiałam, że innym rzeczom też trzeba poświęcać uwagę, bo inaczej można sobie narobić niepotrzebnych problemów, jednak starałam się przede wszystkim rozwijać pasje, a przy tym pielęgnować dyscypliny, w których byłam najlepsza.
Ku wiecznemu niezadowoleniu taty, miałam umysł humanistki. Nie zamierzałam się jednak przejmować tym, że nigdy nie zostanę programistką, finansistką ani informatyczką. Wolałam mierzyć zamiary na siły i przygotowywać się do zawodów, które mogły rzeczywiście pomóc mi się spełniać.
Uwielbiałam pisać i czytać. Byłam dobra w wymyślaniu historii, układaniu haseł i pracy, wymagającej samodzielnego wyszukiwania informacji. Chętnie chodziłam na lekcje polskiego, interesowałam się też zajęciami, których mogłabym się podjąć w przyszłości. Właśnie dlatego zależało mi, by studiować coś związanego z marketingiem lub na przykład kreatywnym pisaniem.
Oczywiście, dopięłam swego – zdałam maturę i dostałam się na uczelnię, do której chciałam uczęszczać. Nie interesowało mnie wtedy za bardzo, co myślą rodzice: ja przecież zrealizowałam swój plan. I zamierzałam wypełniać jego kolejne punkty.
Koleżanki latały na imprezy
Na studiach zasłynęłam jako ta nietowarzyska, ale zawsze zorientowana we wszystkich zajęciach. To ja miałam notatki z każdej lekcji, to ja potrafiłam wszystko wytłumaczyć i znałam odpowiedzi na większość pytań, które pojawiały się na egzaminach.
– Jak ty to robisz? – zapytała mnie kiedyś Ula, dziewczyna, która zawsze trzymała się dość blisko mnie. Nie byłyśmy przyjaciółkami, ale raz czy dwa zdarzyło nam się wyjść na obiad w przerwie między zajęciami. – Zawsze wszystko wiesz, nigdy nikt cię niczym nie zagnie…
– Ona po prostu nie odwala tak jak my – wtrąciła się Paulina. Ją akurat przyjaciółką mogłam nazwać – nawet wynajmowałyśmy razem kawalerkę. – Nigdy nie widziałam jej na żadnej imprezie, nigdy zresztą nie dała się na żadną namówić. Nic, tylko siedzi nad książkami. I jakieś teksty pisze.
– To do pracy – wyjaśniłam zdumionej Uli. – Tak, pracuję. Tylko dodatkowo, zdalnie. Nie jest to jakaś wielka kasa, ale doświadczenie się przyda.
Pokiwały wtedy głowami, ale wiedziałam, że nie bardzo rozumieją moje podejście do życia. Bo nie oglądałam się za facetami. Nie zwracałam uwagi na ich zaloty, no i podobno nawet nie zauważyłam, że ktoś tam do mnie wzdycha.
Pewnie, że rozmawiałam z kolegami – nie byłam jakimś odludkiem, ale nigdy nie szukałam romantycznej relacji. Nie myślałam o tym, bo nie miałam na to czasu. Zamierzałam zrealizować swój plan na dobrą przyszłość, a w tym przecież takie rzeczy by mi tylko przeszkadzały.
Zresztą, to nie tak, że tylko się uczyłam. Kiedy nie miałam nic do roboty, chodziłam do kina z Pauliną, czasem też z Luizą, którą poznałam właściwie przez Internet – bo pisałyśmy dla tej samej firmy, a ona mnie we wszystko wdrażała. Lubiłam wypady do pobliskiej knajpki, a także wieczorne seanse domowe, kiedy to nadrabiałyśmy zaległości z naszych ulubionych seriali. I naprawdę – nie potrzebowałam do tego jeszcze picia drinków, siedzenia w dusznym barze czy głośnej dyskotece i zgadywania, co zrobić, żeby jakiś facet zwrócił na mnie uwagę.
Byłam zadowolona
Po studiach byłam już całkiem nieźle ustawiona. Miałam stabilną pracę na etacie w dużej agencji marketingowej, gdzie pracowałam w trybie hybrydowym – w siedzibie musiałam się pojawiać jedynie raz w tygodniu. Bez problemu udało mi się kupić fajne mieszkanie w nowo wybudowanym bloku: 44 metry, dwa pokoje, do tego malutka garderoba i ogromna loggia.
I chociaż zamieszkałam sama, nie czułam się samotna. Kupiłam sobie psa, Latte, który towarzyszył mi przy pracy, a także chodził ze mną na długie spacery. W weekendy wpadały do mnie Luiza i Paulina, albo przynajmniej jedna z nich. Były zachwycone moim mieszkaniem – urządzonym dokładnie tak, jak chciałam: w stylu glamour, ale jednak praktycznie.
Chyba trochę mi zazdrościły tego wszystkiego, ale nigdy nic nie powiedziały. No i ubóstwiały Latte, który zawsze mocno się ożywiał właśnie w trakcie ich odwiedzin.
To mnie wypłakiwały się przyjaciółki
Choć, powiedzmy sobie szczerze, nigdy nie miałam doświadczenia w związku, to mnie Luiza i Paulina wybrały sobie na tę, która powinna wysłuchiwać ich miłosnych dramatów.
Najpierw Luiza, której wydawało się, że znalazła sobie mężczyznę na lata, przyszła zapłakana, wołając od progu:
– Zostawił mnie! To podły drań!
– Grzesiek? – zdziwiłam się. Miałam tylko nadzieję, że dobrze zapamiętałam imię. Luiza… cóż, była bardzo kochliwa, a jej związki nie trwały dłużej niż parę tygodni. Z tym była jednak już pół roku i zaczynałam podejrzewać, że jednak może coś z tego być. No cóż, pomyliłam się.
– No pewnie, że Grzesiek, a kto by inny! – Pociągnęła nosem. – Podobno za bardzo na niego naciskałam. Ja naciskałam! Wyobrażasz to sobie? Bo on chce być wolny, a związek to tylko na chwilę!
Pokręciłam głową. Zwykle tak było, że gdy Luiza już się mocniej w coś zaangażowała, facet okazywał się beztroskim dzieciakiem bez planów i perspektyw na przyszłość albo zwyczajnym burakiem, który tylko się nią bawił.
Oczywiście pomogłam jej jakoś przetrawić rozstanie z Grześkiem, wypiłam z nią gorącą czekoladę, zjadłyśmy lody i humor znacznie jej się poprawił. Upłynął jednak tydzień, a tym razem z problemami miłosnymi zjawiła się Paulina. Ona lepiej się ustawiła – tak przynajmniej myślałam na początku. Miała męża, Pawła i dwójkę dzieci. Tyle tylko, że jak na moje, już dawno powinna była się rozwieść.
– Znowu poszedł sobie z kolegami! – warczała ze wściekłością. – Rozumiesz? Wyszedł z domu i zostawił dzieci bez opieki! No bo ja przecież kiedyś przyjdę!
Pokiwałam głową, przyznałam, że zachował się nieodpowiedzialnie, ale nie próbowałam jej przekonać do żadnych radykalnych kroków, bo potem zwykle wpadała w histerię. Bo z Pawłem już praktycznie nie rozmawiali, tylko się na siebie wydzierali.
Ona oczywiście miała co jakiś czas takie momenty, że opowiadała nam, jak bardzo go kocha, ale wszystko to było jak dla mnie grubymi nićmi szyte. W trakcie takich rozmów z moimi przyjaciółkami w duchu naprawdę się cieszyłam, że nigdy nie zdecydowałam się na żaden związek.
Mama mnie zaskoczyła
Któregoś razu wpadłam do rodziców. Mama miała urodziny, więc nie chciałam, żeby pomyślała, że o nich zapomniałam. Fakt – trochę się zachłysnęłam swoim życiem z powodu dużego projektu, przy którym akurat w tamtym czasie pracowałam, ale zamierzałam powoli nadrabiać zaległości w kontaktach z rodziną.
– Nie do końca byłam pewna, co byś chciała – przyznałam, wręczając mamie ciśnieniowy ekspres do kawy. Rodzice mieli przelewowy, a mamie często marzyła się kawa „jak z kawiarni”. – Może być?
Mama uśmiechnęła się jakoś tak blado.
– Tak, piękny prezent, Aduś. – Westchnęła. – Ale najbardziej bym się ucieszyła, gdybyś przyprowadziła jakiegoś mężczyznę.
Zamrugałam.
– A to… co za pomysł? – spytałam wciąż zaskoczona.
– Masz już ponad trzydzieści lat! – wypomniała mi. – Kiedy ty sobie kogoś znajdziesz! No bo przecież szukać musisz! Bez mężczyzny sobie w życiu nie poradzisz, dziecko! Kto ci będzie wszystko naprawiał? Kto ci pomoże na stare lata? No i wiesz, dzieci to raczej sama sobie nie zrobisz!
W taki i podobny sposób maglowała mnie przez całe popołudnie. Pod wieczór miałam już po dziurki w nosie wysłuchiwania o tym, że muszę mieć faceta. Jakby to był jakiś obowiązek! No ale mama nie mogła za nic zrozumieć, czemu z nikim nie wychodzę, za nikim się nie rozglądam i nie daję się swatać. I jak w ogóle śmiem mieszkać sama w tym ładnym, dwupokojowym mieszkaniu?
W końcu udało mi się czmychnąć do siebie, tłumacząc, że Latte już czeka na spacer.
Nie boję się samotności
Ta nieprzyjemna sytuacja podczas urodzin dała mi do myślenia. Po około dwóch tygodniach zdecydowałam się na poważną rozmowę z mamą. Wyjaśniłam jej, że nie szukam faceta i raczej nie zamierzam tego robić. Jeśli znajdzie się sam – to fajnie, ale nie uzależniam od tego całego swojego życia, bo nie będę się wiązać z byle kim.
Przybliżyłam jej to, jak żyję, co robię i próbowałam zobrazować, jak bardzo jestem szczęśliwa. Powiedziałam jej też, jakie problemy z mężczyznami mają moje przyjaciółki i że jeśli tak miałaby wyglądać także moja relacja, to podziękuję bardzo.
Nie wiem ile i czy cokolwiek z tego do niej dotarło. Kiedy wychodziłam, miała minę, jakby ktoś właśnie umarł. Cóż, mam nadzieję, że kiedyś mnie zrozumie i więcej nie wrócimy do tego tematu.
Czytaj także:
„Moja teściowa zatruwa mi życie. Szpieguje mnie i we wszystko wściubia nos, by dowieść, że mam romans z kolegą”
„Mój brat to leń i pasożyt. Okradł naszą chorą matkę, tylko po to, żeby zaimponować jakiejś nowopoznanej panience”
„Prawie wysłaliśmy pacjenta na tamten świat. Tylko cud zatrzymał go przy życiu, a ja nadal nie mogę w to uwierzyć”