„Mama nigdy nie rozmawiała ze mną o kobiecych sprawach. Sama nie wiedziała, czym jest menopauza. Myślała, że to... choroba”

Mama nigdy ze mną nie rozmawiała o kobiecych sprawach fot. Adobe Stock, insta_photos
„Rozłożyłam talerze i usiedliśmy, tata jak zwykle sięgnął po solniczkę… Usłyszałam wściekły syk. – Może byś najpierw spróbował, zanim zaczniesz przyprawiać, co? Do łba ci nie przyjdzie, że drwisz z mojej pracy? – Ale zawsze... – Właśnie o tym mówię! ZAWSZE mi to robi! Dzień w dzień od 30 lat i jeszcze nie dotarło do niego, jakie to wkurzające?!”.
/ 01.07.2022 21:30
Mama nigdy ze mną nie rozmawiała o kobiecych sprawach fot. Adobe Stock, insta_photos

Zawsze była zdecydowana i wymagająca, ale teraz zachowywała się, jakby jej odbiło! A jeśli jest chora? Może to początki Alzheimera?

O co jej chodziło?

Gdy zobaczyłam na wyświetlaczu komórki numer taty, poczułam lęk. Ojciec nie lubi gadać przez telefon i dotąd dzwonił zazwyczaj tylko po to, aby złożyć mi życzenia. Ale dziś nie miałam imienin ani urodzin.

– Tatuś? Co się stało?

– Nic, Anusiu. Tak tylko, chciałem porozmawiać, dowiedzieć się, co u ciebie.

– Wszystko dobrze – poinformowałam go. – W pracy jakoś leci, licencjat też powoli się robi. Stara bieda.

Może byś wpadła do nas w niedzielę? – zaproponował.

– Chyba nie dam rady, mam egzamin na karku, chciałam przysiąść…

– Szkoda, bo myślałem… – zacukał się. – Masz rację, córuś, nauka najważniejsza.

Więcej nie mogłam już z niego wydusić. Stwierdził, że nic się nie dzieje, tęsknił po prostu i zaprasza, kiedy tylko znajdę wolną chwilę. I w ogóle przeprasza za zamieszanie, nie wie, co go napadło. Wszystko jest przecież w porządku! Im więcej mnie zapewniał, tym mniej mu wierzyłam. Do niedzieli zdążyłam ułożyć kilka czarnych scenariuszy i po prostu musiałam sprawdzić, jak się mają do rzeczywistości. Kiedy więc wreszcie dojechałam, najpierw ucieszyłam się, że dom rodziców jeszcze stoi, bo i pożar brałam pod uwagę. Nie było jednak żadnego pogorzeliska w okolicy, w ogrodzie zaczynały kwitnąć żonkile, a pies miał nowy kojec.

– Anusia! – tata wynurzył się zza żywopłotu z sekatorem w ręce. – Cześć, córcia!

– Ależ wiosna u was! – rozglądałam się tonąc w niedźwiedzim uścisku. – Już zapomniałam, jak to potrafi wyglądać!

Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, jakby wcześniej nie było żadnej telefonicznej rozmowy. Tata nic nie wspominał, mnie było głupio dopytywać. Może problem, jeśli faktycznie jakiś był, sam się rozwiązał?

– A co wy tu tak spiskujecie na dworze? – usłyszałam nagle głos mamy z góry.

Wychylała się z okna, obserwując nas.

– Przyjechałam! – pomachałam jej. – Już idziemy, tylko skończymy tę ostatnią tujkę. Okropnie jest kostropata po zimie.

A siedźcie sobie, ile chcecie – wzruszyła ramionami i zatrzasnęła okno.

Zdezorientowana spojrzałam na ojca, ale on odwrócił wzrok. Uznawszy, że od niego i tak niczego się nie dowiem, poszłam do domu, gdzie już od progu powitał mnie przeraźliwy smród spalonego mleka. Pamiętając, że przed chwilą widziałam mamę na górze, wpadłam do kuchni, żeby zdjąć garnek z gazu, ale kuchenka, choć maksymalnie zabrudzona, była już wyłączona.

Jakoś udało mi się załagodzić sytuację

Uchyliłam okno, żeby przewietrzyć, i ze zdziwieniem zauważyłam przypalony rondel na parapecie. Włożyłam go do zlewu i zalałam wodą z płynem do mycia, a potem zabrałam się za czyszczenie piecyka.

– Przyjechałaś sprzątać czy co? – usłyszałam za sobą głos mamy.

– Nie, w odwiedziny – zostawiłam ścierkę i cmoknęłam ją w policzek. – Ale widzę, że sytuacja jest kryzysowa, to pomagam – roześmiałam się.

Wreszcie się rozchmurzyła i zaczęła przypominać mamę. Chociaż nadal spoglądała spod oka, jakby jej coś nie pasowało. Szczerze mówiąc, mnie też, szczególnie odkąd sobie uświadomiłam, że ojciec tnie żywopłot w niedzielę. Oboje zawsze tak się przejmowali tym, co ludzie powiedzą! I dlaczego nic nie wskazywało na to, żeby mama robiła obiad? Odkąd pamiętałam, świąteczne posiłki w naszym domu zawsze były celebrowane jak u angielskiej królowej! A tu spalony garnek za oknem, dookoła chaos i destrukcja… W jakiś małżeński horror wdepnęłam?

– Może coś upichcimy? – zaproponowałam, bo, po pierwsze, chciałam jakoś wypełnić narastającą ciszę, po drugie, poczułam wściekły głód, jak zwykle po jeździe samochodem. – Pomidorową? Nigdzie nie smakuje mi tak jak w domu.

Zaczęłam wyciągać warzywa z lodówki i nie wiedzieć kiedy, zrobiło się całkiem miło, jakby gotowanie stało się językiem, którym mogłyśmy się wreszcie porozumieć. Opowiadałam o pracy, o współlokatorce, której rodzice uparli się, żeby była lekarzem, więc studiowała już 8 lat, a mama się śmiała i wszystko, co dotąd się wydarzyło, zdawało się tylko złym snem.

Ojciec też dotarł z ogrodu, chyba go zwabiły smakowite zapachy, i widząc, jak sobie gadamy, odprężył się i zaproponował pomoc przy krojeniu natki.

– Tak jest miło, gdy jesteśmy znów razem – wzruszyła się mama i niespodziewana łza spłynęła jej po policzku. – Nie, nie martwcie się, to ze szczęścia.

No jeśli ze szczęścia, to OK…

Pomidorowa była już gotowa i oszałamiająco pachniała. Rozłożyłam talerze i usiedliśmy, tata jak zwykle sięgnął po solniczkę… Usłyszałam głośne trzaśnięcie łyżką i wściekły syk:

– Może byś najpierw spróbował, zanim zaczniesz przyprawiać, co? Do łba ci nie przyjdzie, że drwisz z mojej pracy?

– Ależ mamo – próbowałam ratować sytuację. – Przecież tato tak zawsze...

– Właśnie o tym mówię! – ryknęła znienacka. – ZAWSZE mi to robi! Dzień w dzień od 30 lat i jeszcze nie dotarło do niego, jakie to wkurzające?!

Wstała od stołu z hukiem i pobiegła na górę. Ojciec siedział osłupiały z solniczką w dłoni, zerkając na mnie niepewnie.

– Może powinieneś przeprosić? – zapytałam, ale tylko skulił się na krześle i mruknął, że to nic nie da, tylko mamę rozjuszy.

W takich momentach, jak stwierdził, lepiej trzymać się z daleka. Odechciało mi się jeść, ale żeby coś robić, wciąż mieszałam łyżką w talerzu. Zastanawiałam się, co jest mamie. Czy mama jest chora? Może to jakiś alzheimer?!

– Tato, co się właściwie dzieje? – zapytałam ojca. – Straciłeś pracę?

– Nie, skąd – zaprzeczył.

– No to co? Masz kochankę? Grasz na wyścigach? Pieniądze przehulałeś?

Pokręcił przecząco głową i siedział bez słowa, jakiś nagle postarzały i bierny.

– Dawno tak jest? – drążyłam, bo przecież nie można było zostawić sprawy.

– Od kilku miesięcy – tata spojrzał na mnie z rozpaczą. – Nie wiem, co się dzieje. Zupełnie się zmieniła. Wyniosła się z sypialni, bo mówi, że chrapię, ale wiesz co, Anuś? Ona prawie nie śpi i chyba nie chce, żebym się zorientował.

Zapytałam, czy nie próbował wysłać jej do doktora, lecz tylko przewrócił oczami. Niby jak? Chyba, żeby ją uśpił i związał!

– I, prawdę mówiąc, chyba w pracy też sobie nie radzi, bo wspominała o urlopie. A mieliśmy latem jechać do Rzymu! Nie wiem, co robić – przyznał.

Moja koleżanka szybko zdiagnozowała mamę

Obiecałam, że coś wymyślę, choć nie miałam pojęcia, co by to mogło być. Zajrzałam na górę – mama zamknęła się w pokoju i udawała, że śpi, pożegnałam się więc przez drzwi i czmychnęłam do siebie, do domu. W samochodzie cały czas myślałam, jak zaradzić złu, byłam jednak tak spanikowana, że nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. Na szczęście moja współlokatorka Baśka już wróciła z randki i miałam bratnią duszę, przy której mogłam się rozmazać na dobre. Opowiedziałam jej całą historię, zalewając się łzami.

Gdzie mam iść? Kto mi pomoże? – zakończyłam z rozpaczą.

– Ile lat ma twoja mama? – zapytała Baśka rzeczowym tonem.

– 53.

– To najlepiej do ginekologa – podsumowała moja przyjaciółka. – Na moje oko to może być menopauza.

– Co?!

– No, przekwita, nie mów, że nic o tym nie wiesz… – Basia wzruszyła ramionami. – Z moją było spoko, ale ciotka miała takie jazdy, że to, co opowiadasz, to mały pikuś.

– Wiesz to z uniwerku? – zwątpiłam przez chwilę, znając jej niechęć do studiowanego medycznego kierunku.

Też, ale głównie od mamy – roześmiała się. – Musiała mnie jakoś przekonać, że jej siostra nie jest wariatką, gdy goniła nas po całym obejściu ze ścierą.

No cóż, u nas w domu nigdy się nie mówiło o takich sprawach. Gdy dostałam pierwszej miesiączki, byłam pewna, że umieram, dopiero koleżanki mnie uświadomiły. Może mama nawet nie wie, że istnieje menopauza i też się boi, że jest poważnie chora...? Muszę uzbroić się w argumenty i zaciągnąć ją do lekarza, zanim zamęczy siebie i wszystkich dookoła.

– Anka, pamiętasz okres dojrzewania? – zapytała Basia.

– No jakby – mruknęłam. – Ryczałam całymi dniami...

A ja chciałam mieć dziecko – roześmiała się. – Dobrze, że nie znalazłam chętnego, bo miałabym przechlapane. To w sumie podobne, tu i tu hormony szaleją. Ponoć można to opanować, przynajmniej do pewnego stopnia.

Poradziła mi, żebym pogrzebała w Internecie i tak zrobiłam, zupełnie zapominając o nauce do egzaminu. Znalazłam wystarczająco dużo, żeby dopasować objawy, które występowały u mamy – bezsenność, rozdrażnienie, skłonność do płaczu i awantur na zmianę… I nadwrażliwość na dźwięki oraz zapachy – to ostatnie pozwalało wytłumaczyć, dlaczego wyrzuciła za okno cuchnący spalenizną garnek. Były jeszcze inne symptomy, ale nie wiedziałam, czy mama je ma – za krótko się widziałyśmy. Jakieś uderzenia gorąca, zlewne poty, kołatanie serca.

I to wszystko mogło się ciągnąć całymi latami!

Trochę się uspokoiłam – zawsze to naturalny objaw, a nie jakieś wściekłe choróbsko. Tylko co ja miałam teraz z tą świeżo nabytą wiedzą zrobić? Rozmowy z mamą nijak nie mogłam sobie wyobrazić, nawet w dobrych czasach kobieca biologia była tematem tabu, a co dopiero dziś, gdy można było stracić życie za samo dotknięcie solniczki!

Poradziłam się Baśki, lecz mnie wyśmiała, twierdząc, że przesadzam. Przecież jestem chyba wystarczająco dorosła, żeby nie bać się pogadać z własną rodzicielką! Przez chwilę jej uwierzyłam i nawet zadzwoniłam do mamy, żeby się jakoś umówić, zbyła mnie jednak, twierdząc, że idzie na jakieś zebranie. Może była zawstydzona swoim zachowaniem i tak jak ojciec obrała technikę uników? Przejrzałam jeszcze raz znalezione teksty i wydrukowałam najważniejsze z nich, a potem usiadłam i napisałam list do mamy. Niezbyt długi, żeby jej nie znużyć i nie zdenerwować. Że ją kocham i proszę tylko o jedno: aby zechciała przeczytać artykuły, które jej podsyłam.

Potem zapakowałam wszystko do koperty i wrzuciłam do skrzynki – niech się dzieje wola nieba. Czułam się tak niezręcznie… Jakbym zmuszała mamę do rozmowy na tematy, które są według jej mniemania absolutnie nie do poruszania z dziećmi!

„Nieważne – myślałam. – Niech tylko przestanie się zamartwiać i pójdzie do lekarza. Zrobiłam to, co słuszne!”.

W końcu zajęłam się nauką, ale często łapałam się na myśli, że popełniłam błąd – po co było pchać palec między drzwi? Zbliżała się Wielkanoc i zaczęłam brać pod uwagę możliwość, że tym razem nie spędzę jej z rodzicami. Bałam się dzwonić, żeby mnie nie zwymyślała. Obawiałam się też, że przeze mnie dostanie się ojcu. I nagle wczoraj dostałam od mamy SMS-a z zaproszeniem. A na końcu, całkiem osobno, dopisane słowo „dziękuję”. Dobre i tyle, chociaż szkoda, że najwyraźniej nigdy nie porozmawiamy ze sobą jak dwie kobiety. Twarzą w twarz.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA