Tamtego roku, 1 listopada, jak zwykle wybrałam się na cmentarz. Oczywiście sama. Wyszłam z domu dosyć wcześnie, więc autobus był jeszcze pustawy. Usiadłam na samym końcu i przez całą drogę czytałam romans, który ostatnio dała mi przyjaciółka.
– Może cię zainspiruje – powiedziała z uśmiechem, wręczając mi książkę.
Romans jak romans – ot, dwoje ludzi zakochuje się w sobie, a potem żyją długo i szczęśliwie. Nic szczególnego. Ale Ewce właśnie o to chodziło.
Znajomi w większości nie rozumieli mojego samotnictwa. Nie potrafili pojąć, dlaczego całkiem atrakcyjna kobieta po trzydziestce wciąż nikogo nie ma. A prawda była bardzo prosta: nie spotkałam jeszcze odpowiedniego mężczyzny. Może nie potrafiłam szukać? Nieważne. Jednak na pewno nie zamierzałam uganiać się za facetami na portalach randkowych, jak to się teraz robi.
Sprawiała wrażenie nieobecnej
Kiedy Ewa dała mi tę książkę i wygłosiła swój komentarz, od razu przypomniała mi się mama. Zanim zmarła wiele lat temu, często powtarzała, że będę sama szła przez życie. „Za bardzo wybrzydzasz, wciąż tylko krytykujesz ludzi. Córeczko, tak nie można. Skończysz samiuteńka i będziesz musiała mnie pochować, a potem odwiedzać mój grób” – mówiła. Pamiętam, jak jej słowa mnie denerwowały, choć doskonale wiedziałam, że kryje się za nimi troska. Oczywiście nie zmieniły mojego życia, które potoczyło się tak, jak zapowiadała – byłam sama.
Moi bliscy leżeli na kilku cmentarzach. Zaczęłam od najdalej położonego grobu pradziadków i dziadków. Potem odwiedziłam miejsca wiecznego spoczynku rodziców. Pochowałam ich osobno, jak sobie życzyli. Rozwiedli się wiele lat przed śmiercią.
Postawiłam kwiaty na grobowcu rodzinnym mamy, zapaliłam znicze i pomodliłam się chwilę. Musiałam uprzątnąć liście, które zawsze spadały z olbrzymiej lipy rosnącej tuż obok. Przechodząc, postawiłam znicz na opuszczonym, ziemnym grobie, który znajdował się nieopodal. Robiłam tak od dziecka, kiedy jeszcze przychodziłam na cmentarz z mamą. Potem ruszyłam w kierunku grobu taty, mijając gęstniejący tłum ludzi, którzy powoli zaczęli już zjeżdżać na cmentarz. Skręciłam w boczną alejkę, szybko weszłam za rząd tui, które okalały pomnik pamięci bohaterów wojennych, i stanęłam przy grobie ojca.
Szwedzki czarny granit po moim wczorajszym pucowaniu błyszczał jak lustro. Ustawiłam na grobie chryzantemy, znicze, pomodliłam się i gdy już chciałam odejść, zauważyłam szczupłą, młodą kobietę odzianą na czarno. Stała kilka kroków za mną i ewidentnie mi się przyglądała. To było co najmniej dziwne…
Gdy na nią spojrzałam, nawet nie drgnęła. Wciąż natarczywie wlepiała we mnie wzrok. Oczy miała niespokojne, twarz bladą i pozbawioną życia. Tego dnia na cmentarzu było mnóstwo ludzi, więc nie bałam się dziwnej nieznajomej. Może coś jej się pomyliło, może się zgubiła?
Postanowiłam jej pomóc.
– Dzień dobry. Czy pani ma jakiś problem? – spytałam trochę głupio.
– Dlaczego? – zdziwiła się kobieta.
Choć na oko miała mniej lat ode mnie, ubrana była w dziwaczne ciuchy, które równie dobrze mogła nosić osoba dużo od niej starsza. Pomyślałam, że to zapewne odzież z pomocy społecznej.
– Trochę się pogubiłam – wyznała jednak po chwili niezręcznego milczenia.
– Jakiej alei pani szuka? – dopytywałam.
Zauważyłam, że trzęsą jej się ręce.
– Teraz już sama nie wiem – odrzekła bezradnie. – Wszystko mi się miesza.
– Może zadzwonię na numer alarmowy? Może powinien się panią zająć się lekarz?
– Nie! – wyraźnie się przestraszyła. – Zaraz będzie dobrze. Usiądę, odpocznę, nerwy mnie opuszczą… Szukam grobu męża. Wiem, gdzie jest grób syna, ale grobu męża nie mogę znaleźć. Są pochowani osobno.
A potem opowiedziała mi dramatyczną historię choroby jej synka, walki o jego życie, niestety przegranej. Mówiła szybko, trochę nieskładnie, jakby się czegoś bała.
– Mąż też umarł – powiedziała w pewnym momencie. – To było straszne…
– Pewnie przeżyła pani załamanie nerwowe. To zupełnie normalne w tak trudnej sytuacji – domyśliłam się.
Nie umiała cieszyć się nową rodziną
Milczałyśmy chwilę. Czułam się nieswojo. Sytuacja była dziwna, ta kobieta była dziwna. Nie chciałam z nią rozmawiać. Gorączkowo myślałam nad tym, jak poprowadzić rozmowę, żeby przypomniała sobie numer alei, której szuka, i sobie poszła.
– Nie myślała pani, żeby ponownie wyjść za mąż? – powiedziałam cokolwiek, byle tylko przerwać ciszę, i z pewnością nie użyłam najwłaściwszych słów, bo kobieta zbladła.
Zrobiło mi się głupio.
– Przepraszam, nie chciałam być niedelikatna. Po prostu… Z pani słów wynika, że tamta tragedia wydarzyła się już dawno, więc… – zaplątałam się bez sensu, myśląc gorączkowo, że nie polepszam sytuacji.
– Tak, wyszłam za mąż – przerwała mi. – Byłam znowu zakochana. Znów miałam dom, potem urodziłam zdrowe dziecko. Nie umiałam się tym cieszyć. Zadręczałam rodzinę. Siebie też. Bardzo żałuję.
– Może to można jeszcze naprawić? Niech pani przeprosi męża, dziecko, krewnych, i zacznie życie od nowa – powiedziałam pierwsze, co przyszło mi na myśl.
– Nie wszystko da się naprawić… – kobieta pokręciła głową i westchnęła.
Rozejrzałam się dokoła. Ludzie mijali nas, jakbyśmy były niewidzialne. Witali się z rodzinami spotkanymi przy grobach, głośno rozmawiali, przepychali w węższych alejkach. A my stałyśmy w ciszy, otoczone aurą smutku, jakby od prawdziwego świata odgradzał nas szklany klosz.
Miałam już dość tej rozmowy. W końcu każdy ma swoje własne kłopoty.
– Odprowadzę panią kawałek, bo ja muszę już iść – zaproponowałam.
– Nie chcę zostać sama – szepnęła.
Ale ja nie chciałam z nią dłużej siedzieć. Pożegnałam się i energicznie ruszyłam przed siebie. Jednak ledwo zrobiłam kilka kroków, gdy zza pleców dotarł do mnie niepokojący hałas. Odwróciłam się: kobieta w czerni leżała na ziemi. Musiała zemdleć…
Podbiegłam do niej.
Zareagowało też kilku przechodniów. Jeden z nich był lekarzem. Wspólnymi siłami udało nam się biedaczkę ocucić. Nie chciała nawet słyszeć o pogotowiu.
– Sama pójdę – upierała się.
– Ja panią odprowadzę. I tak już wychodzę z cmentarza – powiedział lekarz.
Zgodziła się, chociaż chwilę wcześniej odmówiła, gdy zaproponowałam to samo. Oni poszli, a ja zostałam. Uznałam, że jeszcze odwiedzę grób mojej przyjaciółki. Zmarła na raka przed dziesięcioma laty. Ja, taka życiowa niezdara, wciąż byłam na tym świecie, a ona, genialna studentka, zdolna badaczka, żona i młoda mama – umarła tuż po zdiagnozowaniu u niej nowotworu.
Miałam dla niej purpurową różę, bo kiedyś bardzo takie lubiła. Położyłam kwiat na grobie, zapaliłam znicz, podumałam chwilę, po czym ruszyłam w stronę cmentarnej bramy, skąd odjeżdżały do centrum specjalnie podstawione autobusy. Wcisnęłam się do jednego z nich razem z całym tłumem ludzi. Kiedy po kilku przystankach w środku trochę się rozluźniło, kilka metrów od siebie dostrzegłam poznanego na cmentarzu lekarza. Rozejrzałam się, ale nigdzie nie zauważyłam kobiety, której pomagał wraz ze mną. Nie było jej. „Pewnie lepiej się poczuła i sobie poszła” – pomyślałam.
Kiedy już wysiadłam z autobusu, mężczyzna dogonił mnie i zaczepił słowami:
– Dziwna ta kobieta, prawda?
– Bardzo dziwna – zgodziłam się. – Ale chyba dzięki panu poczuła się pewniej.
– Fizycznie tak. Co do psychiki, nie jestem pewien… – odparł i uśmiechnął się.
Odpowiedziałam tym samym. „Sympatyczny facet. O takich dziś trudno. Pewnie ma żonę, dzieci i psa…” – pomyślałam.
Zaczęliśmy się spotykać...
– Może usiądziemy tu na kawę? – nieoczekiwanie zaproponował nieznajomy i wskazał mały, dobrze mi znany barek.
– Tutaj lepiej zjeść żurek niż wypić kawę – poinformowałam go rzeczowo.
– Tym lepiej, bo trochę zgłodniałem – ucieszył się. – Nie lubię jeść w budach pod cmentarzem, jak to ostatnio modne.
Zjedliśmy żurek, pogadaliśmy sobie. Nie miał żony, dzieci ani psa. Był samotny. Jak ja. A na koniec… umówiliśmy się na następny dzień! To miała być pierwsza moja prawdziwa randka od wieków. Tak bardzo się zdziwiłam, kiedy to zaproponował, że machinalnie się zgodziłam, choć normalnie pewnie zastanowiłabym się dziesięć razy, zanim poszłabym gdzieś z nieznajomym. Wieczorem w domu wręcz nie mogłam uwierzyć, że tak się ta rozmowa potoczyła.
Zaczęliśmy się z Andrzejem spotykać, ale szybko doszliśmy do wniosku, że w naszym wieku nie ma co chodzić po kawiarniach i salach kinowych. Po miesiącu zaproponował mi małżeństwo, a ponieważ miał większe mieszkanie, ja przeprowadziłam się do niego. Nie minął rok od pierwszego spotkania, a nasze życie zmieniło się diametralnie.
– Cud na cmentarzu! – śmiałam się, a moje koleżanki, szukające facetów w sieci, kręciły z niedowierzaniem głowami.
Znów zbliżał się listopad. Wybrałam się więc na cmentarz, żeby oczyścić nieco groby przed dniem Wszystkich Świętych. Było ciemno, zimo, listopadowo. Mokre liście kurczowo trzymały się płyty pomnika. Czułam, że przemakają mi buty.
Czyściłam szczotką grobowiec mamy, gdy w pewnym momencie wychyliłam się za bardzo i straciłam równowagę. Poleciałam w bok i musiałam oprzeć się o sąsiedni grób – ten ziemny, opuszczony, na którym stawiałyśmy z mamą znicze. Odruchowo machnęłam szczotką, żeby usunąć liście.
– To ładnie, że dba pani o zapomnianą mogiłę – usłyszałam kobiecy głos.
Na ścieżce stała para staruszków. Czasem ich widywałam w tej okolicy. Mieli grobowiec po drugiej stronie alejki.
– Od dziecka stawiam tu znicze – przyznałam. – To taka rodzinna tradycja…
– No tak, tradycja… – starsza pani pokiwała głową. – Zawsze mnie dziwiło, czemu pani mama nie położy nawet najtańszej płyty na tym grobie, ale nie śmiałam zapytać.
– Dlaczego miałaby płacić za cudzy nagrobek? – zdziwiłam się.
– Cudzy?! – oburzył się jej towarzysz. – Pani uważa, że mąż to nie rodzina?
Oniemiałam. Jak to – mąż? Przecież mój ojciec leżał po drugiej stronie cmentarza!
Nie mogłam w to wszystko uwierzyć
– No i przecież tutaj spoczywa też ich dzieciaczek – dodała staruszka.
– Nie bardzo rozumiem, o czym państwo mówią – zaczęłam niepewnie. – Chyba mnie państwo z kimś pomylili…
– No jak! Ależ skąd! – zawołała staruszka. – Ja dobrze pamiętam pani mamę. Swego czasu bardzo często się tu spotykałyśmy. Ja pochowałam wtedy córkę. Utopiła się, biedactwo… A pani mama straciła synka i męża. Jeden po drugim poumierali. Straszna tragedia. Okropna. No, ale czas leczy rany. Pani pojawienie się na świecie jest tego najlepszym dowodem…
Słuchałam w coraz większym osłupieniu. Nie powiedziałam ani słowa, choć w mojej głowie aż buzowało od natłoku myśli. Czy ta kobieta mówi prawdę? Więc moja mama, zanim wyszła za tatę, miała inną rodzinę? A może spotkałam na cmentarzu kolejną wariatkę?!… Postanowiłam to sprawdzić.
Pożegnałam się ze staruszkami i poszłam prosto do administracji cmentarza. Tam musiałam troszkę nakłamać, żeby udostępniono mi dane pochowanych, przy grobie bowiem nie było żadnej tabliczki. Ale udało się. Ryszard S. i Kacper S. Ojciec i syn… Ich nazwisko oczywiście nic mi nie mówiło. W domu postanowiłam przeszukać papiery. Po śmierci mamy przejrzałam je tylko pobieżnie, z pewnością coś przeoczyłam.
Po trzech godzinach czytania najróżniejszych pism znalazłam to, czego szukałam. Akt zawarcia małżeństwa z Ryszardem S… W tej samej teczce były też akty narodzin syna, dokumentacja medyczna, z której wynikało, że mały od dziecka poważnie chorował, i w końcu dwa akty zgonów.
Kiedy Andrzej wrócił do domu, zastał mnie siedzącą nad stertą papierów i gapiącą się tępo w ścianę. Byłam w szoku.
– Co się stało? Co robisz? – zaniepokoił się, spoglądając na bałagan w pokoju.
– Dowiedziałam się dzisiaj, że od lat paliłam znicze na grobie mojego przyrodniego brata i jego ojca – powiedziałam powoli, spoglądając na męża, po czym opowiedziałam mu, co mnie spotkało.
– Myślę, że mama nie mogła oderwać się od przeszłości, i dlatego jej małżeństwo z moim ojcem poniosło klęskę – westchnęłam.
Mąż zmarszczył brwi.
– Dziwne – mruknął. – Podobną historię opowiadała tamta wynędzniała kobieta rok temu na cmentarzu, pamiętasz? Szukała grobu męża, ubolewała, że nie umiała żyć dla rodziny. Kiedy ją odprowadzałem, wspomniała, że martwi się o córkę, bo dziewczyna jest samotna. To mnie zdziwiło, bo była za młoda, żeby mieć dorosłe dziecko. Potem podeszliśmy na przystanek. Autobus już czekał, ale ona nie wsiadła. Bez słowa odeszła. Wróciła na cmentarz. To dlatego, choć wyszedłem wcześniej, spotkałem się z tobą w autobusie – zakończył.
Zamarłam. Wtedy, na cmentarzu... Czy to była moja matka?
Czytaj także:
„Po 46 latach odkryłem mroczną tajemnicę babci. Prawdy o mojej rodzinie dowiedziałem się nad grobem mamy”
„Portret prababci skrywał tajemnicę. Odkryłam, że przed wojną miała pierwszego męża, o którego istnieniu nikt nie wiedział”
„Myślałam, że małżeństwo moich dziadków było idealne. Babcia przez całe życie skrywała przed nami tajemnicę…”