Nikomu w naszej rodzinie do głowy by nie przyszło, że nasza matka może zachorować. Zawsze silna, odporna na stresy – a tych przy naszym ojcu miała pełno, mocna jak skała i zdrowa jak rydz. Kiedyś może bolała ją głowa albo złapała jakąś infekcję. A tu nagle od razu rak, przerzuty, szpital…
– Musisz przyjechać, coś pyli, mam bez przerwy ataki. Nie mogę być przy matce – oznajmił mi brat, dysząc do słuchawki.
No tak, dotąd lubił żartować, że matki nic nie złamie, i to on pierwszy ze swoją astmą przeniesie się do lepszego świata.
– Mam nadzieję, że tam mi już ta cholera odpuści i nie będę się dusił – dowcipkował ponuro.
Spakowałam parę ciuchów na zmianę i ruszyłam w rodzinne strony
Przez całą drogę myślałam o tym, że nigdy nie widziałam u matki żadnych objawów słabości. Żadnego smutku, zwątpienia, żadnych łez. A przecież miała powody… Nasz ojciec, odkąd pamiętam, pił i się awanturował. Nie nadawał się na opiekuna. Nieraz bywało, że zostawił nas na ulicy czy na placu zabaw, bo spotkał kumpli, z którymi szedł się napić. Mama wielokrotnie chciała się rozwieść, ale stary się nie zgadzał. Mówił, że bardzo ją kocha i kocha dzieci, i że pójdzie na terapię. Na odwyk nigdy nie trafił.
Zmarł, gdy miałam 16 lat. Po prostu zapił się na śmierć. To był dla nas szok. Pamiętam, że bardzo płakałam, a Krzysiek dostał tak ciężkiego ataku astmy, że wylądował w szpitalu. Tylko mama zachowała zimną krew. Po pogrzebie wezwała malarza, żeby odnowił pokój taty. Czy tęskniliśmy za ojcem? Wstyd przyznać, ale szybko o nim zapomnieliśmy. Mama też nie przeżywała żałoby… Nie miała do tego głowy.
Do każdego wyjazdu bardzo starannie się przygotowywała
Od dawna ciężar utrzymania domu i wychowania nas spoczywał na jej barkach. Nie było łatwo, ale nigdy nie narzekała. Radziła sobie nadspodziewanie dobrze. Nigdy niczego nam nie brakowało. Nie odstawaliśmy od innych dzieciaków. Nie musieliśmy się wstydzić przed kolegami. Byliśmy dobrze ubrani i zawsze najedzeni. Nic dziwnego, że mama dużo pracowała.
Często wyjeżdżała do Austrii, gdzie jej firma miała kontrahentów. Bardzo lubiliśmy te jej podróże, bo zawsze przywoziła nam prezenty. Do każdego wyjazdu starannie się przygotowywała. Lubiłam ją wtedy obserwować. To chyba wówczas nauczyłam się, jak o siebie zadbać. Mama najpierw odwiedzała kosmetyczkę i fryzjera, potem kupowała sobie nową, odjazdową kieckę i tak wyposażona jechała w delegację. Gdy pytałam ją czasem, dlaczego tak się stroi, odpowiadała niezmiennie, że reprezentuje firmę, a to zobowiązuje.
– Poza tym, Ulu, kobieta zawsze powinna dbać o wygląd, nawet kiedy sprząta – mówiła.
Podobała mi się ta odpowiedź. Postanowiłam, że ja też będę zawsze dbać o siebie. Mama zawsze wracała z Austrii jakby odmieniona, radosna i szczęśliwa. Mówiła, że to dlatego, że się za nami stęskniła i cieszy się, że znowu nas widzi. Wystarczało nam to tłumaczenie. Bardzo nas kochała, była troskliwa, i mimo że Krzysiek od dziecka był słabszy i chorowity, nigdy nie odczułam, żeby faworyzowała go w jakiś sposób. Zawsze kibicowała wszystkiemu, co robiliśmy. Umiała cieszyć się z naszych nawet najgłupszych pomysłów i zachęcać do podejmowania mądrych decyzji.
Dzisiaj, gdy sama mam dzieci, staram się naśladować te umiejętności
Dwa lata temu coś się zmieniło. Skończyły się wyjazdy do Austrii, ale z pracy, mimo wieku, mama nie zrezygnowała.
– Mogłabyś teraz odpuścić, iść na emeryturę, odpocząć wreszcie.
– Oszalałabym, siedząc w domu tyle godzin – mówiła, gdy o tym napomknęłam.
Szkoda, że nie zdążyła nacieszyć się wolnością… Do szpitala przyjechałam późnym popołudniem. Pielęgniarki na oddziale onkologii podały mi numer pokoju. Kiedy tam weszłam na chwiejnych nogach, rozejrzałam się niepewnie.
– Witaj, kochanie – na mój widok mama od razu podniosła głowę.
Gdyby nie głos, nie poznałabym jej. Nie widziałyśmy się 3, może 4 tygodnie. W ciągu tego czasu moja matka strasznie się zmieniła. Jej twarz zrobiła się malutka, oczy zapadły się głęboko w oczodołach. Zmarszczki przeobraziły się w głębokie bruzdy, a skóra… Nie mogłam uwierzyć! Na szpitalnym łóżku leżała krucha staruszka, ktoś, kogo zupełnie nie znałam.
– No już, nie patrz tak na mnie. Jestem bardzo chora, ale jeszcze chwilę pożyję. Tylko chwilę, dlatego musimy porozmawiać. Dobrze, że przyjechałaś, bo wolę wszystko powiedzieć tobie niż Krzyśkowi. Jeszcze by tutaj dostał ataku…
– Ale, mamo, nie mów takich rzeczy, będziesz żyła jeszcze wiele lat! Robią badania, będzie leczenie… Zaraz porozmawiam z lekarzem.
– Z nikim nie będziesz rozmawiać, a badania już zrobili. Wszystko jasne: rak trzustki, przerzuty w płucach, na wątrobie, i gdzieś tam jeszcze. Ale mniejsza z tym. Teraz uważnie mnie słuchaj.
Nie miałam pojęcia, o czym ona mówi. Jakie prochy?!
Miałam jej słuchać, a z trudem powstrzymywałam łzy. Czułam, jak trzęsie mi się broda i bałam się, że zaraz wybuchnę płaczem.
– Urszulo! – głos matki wciąż był silny, a ton władczy. – Przestań się mazać. Nie tutaj, nie przy mnie, nie przy tych paniach – zniżyła głos do szeptu. – Przysuń się i posłuchaj. To bardzo ważne… – ścisnęła prawą ręką moją dłoń.
Podparła się na lewym łokciu i uniosła nieco, żeby jeszcze się przybliżyć. Widziałam, że ten gest okupiony był bólem. Poczułam dławienie w gardle.
– Musisz zrobić to, co ci powiem. To jest moja ostatnia wola, słyszysz? Masz wszystko zrobić tak, jak powiem! Zapamiętaj! – wypiła łyk wody. – Na pawlaczu, za walizkami, jest pudełko. W tym pudle jest naczynie, to urna. Są w niej prochy Tadeusza. Musisz zorganizować mu pogrzeb… razem z moim.
– Prochy Tadeusza?! – aż krzyknęłam.
Pielęgniarka, która stała przy łóżku innej chorej, spojrzała na mnie z wyrzutem i pogroziła palcem. Przeprosiłam.
– Jakie prochy? Co za Tadeusz? Mamo, o czym ty mówisz?
Nie zwracała uwagi na pytania, tylko mówiła dalej:
– Pieniądze i odpowiednie dokumenty znajdziesz w szufladzie biurka. Rozmawiałam już w zakładzie pogrzebowym, pójdziesz tam i dokończysz wszystko za mnie! Zrobisz to! – rozkazała takim tonem, że nie śmiałam zaprotestować.
– Tak zrobię, mamo, wszystko jak sobie życzysz! – pocałowałam ją w rękę. – Bardzo cię kocham. – spojrzałam na nią z czułością, a ona westchnęła z ulgą. Widziałam, że się uspokoiła.
– Pochowacie nas w jednym grobie i w jednej urnie… – dodała cichutko. – Tego się nie praktykuje, to chyba nielegalne… Ale już rozmawiałam o tym w zakładzie… Wybrałam taką dużą urnę, spodoba ci się… Wsypią tam mnie i Tadeusza, razem… – powiedziała to takim świszczącym szeptem, że po plecach przeszły mi ciarki.
– Ale… – próbowałam protestować.
– Teraz mnie słuchaj, córeczko… Tadeusz był moją największą miłością, Twoim ojcem byłam najwyżej zauroczona, a jeśli nawet go kochałam, to przestałam rok po ślubie, kiedy już miałam ciebie. A potem na świecie zjawił się Krzyś. Myślałam, że dam radę, że Heniek się opamięta… Ale sama wiesz, jak było – przywołała wspomnienia, które dla żadnej z nas nie były miłe. – No, ale jak zaczęłam pracować, kiedy z Krzysiem poszliście do szkoły, to zaczęły się wyjazdy… Wiesz, Urszulko, już podczas pierwszego pobytu w Wiedniu przypadkiem spotkałam Tadeusza. To było zrządzenie losu! To on był moją największą miłością – z trudem wypowiadała słowa, ale na jej twarzy pojawił się łagodny uśmiech.
Widziałam, że koniecznie chce mi opowiedzieć historię, o której ani ja, ani nikt w rodzinie nie miał pojęcia.
– Chodziliśmy razem do liceum w Siedlcach. Zakochaliśmy się w sobie na rok przed maturą. Chcieliśmy się pobrać, założyć rodzinę. Bardzo się kochaliśmy. Ale jego rodzice wysłali go na studia do Lublina, ja pojechałam do Warszawy i kontakt się urwał. Listy od niego przychodziły rzadko, i ja rzadko pisałam. Tadeusz gdzieś przepadł jak kamień w wodę. I tak jakoś życie się potoczyło. Wpadłam w nowe towarzystwo, poznałam waszego ojca… Pobraliśmy się, potem Henryk zaczął pić, staczał się coraz bardziej… Na szczęście miałam was, ciebie i Krzysia. Wiedziałam, że muszę sobie poradzić – westchnęła.
Podałam jej wodę.
– Kiedy się z Tadeuszem spotkaliśmy w Wiedniu, nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Okazało się, że on od lat mieszkał w Austrii, dlatego straciliśmy kontakt. Nasze uczucie odżyło, chciałam się rozwieść z Henrykiem, ale jak wiesz, nie zgadzał się.
– To do niego wyjeżdżałaś służbowo do Austrii? – spytałam z przekąsem.
– Tak! Przepraszam, że was oszukiwałam, ale musiałam utrzymać to w tajemnicy… przed ojcem. Tadeusz bardzo mi pomagał, dzięki niemu żyliśmy w dostatku. Niczego nam nie brakowało, pamiętasz chyba?
– Wracałaś stamtąd taka szczęśliwa…
– Byłam szczęśliwa, kochałam i byłam kochana… – mama przerwała, bo do pokoju wszedł lekarz.
– Musi pani już wyjść – zwrócił się do mnie. – Pani mama jest bardzo zmęczona, musi odpocząć…
– Jeszcze chwila, doktorze – mama spojrzała na lekarza błagalnym wzrokiem. – To bardzo ważne, ja to muszę córce powiedzieć.
– Bardzo krótko proszę – powiedział i wyszedł.
Poznałam wreszcie historię uczucia mojej mamy
Po kilku minutach znałam już całą historię miłości mojej mamy i wiedziałam, co mam zrobić.
– Pamiętaj, obiecałaś! – szepnęła chrapliwie, gdy się żegnałyśmy.
– Nie zapomnę, mamo!
Podwójny pogrzeb Tadeusza i Krystyny, naszej ukochanej mamy, odbył się kilka dni po jej śmierci. Były dwa ogromne wieńce ode mnie i od Krzyśka, dwa mniejsze od naszych dzieci i małżonków. Do grobu złożono też dwie urny, ale tylko w jednej były prochy kochanków, którym los dał szansę przeżyć razem, choć osobno, bez mała 35 lat!
Czytaj także:
Mój ojciec był katem. To dlatego wmówiłem sobie, że mój biologiczny tata to Stefan
Zostawiłam męża, który ciągnął mnie w dół. Wysłałam do niego tylko kartkę
Wera zniszczyła mi reputację plotkami o romansie. Z zemsty rozpowiedziałam, że jest prostytutką