Od małego wiedziałam, że nie jestem podobna do innych dzieci, tym bardziej, że już przedszkolanki nazywały mnie między sobą Cyganeczką. Miałam śniadą cerę, ciemne oczy i włosy. Podobno były oryginalne i piękne, ale nie zawsze przysparzały mi sympatii. Byłam odmieńcem i co najważniejsze, nie miałam taty. Nikt nie wiedział, kim on był, ale wszyscy uważali, że skoro z pewnością nie był Polakiem, to jako jego córka nie zasługuję na nic dobrego.
Nawet mojej mamie zdarzało się mówić o mnie, że jestem jej karą za grzechy. Kiedy rozmawiała o mnie z księdzem, zawsze oboje patrzyli na mnie tak, jakby się zastanawiali, kiedy wyrosną mi rogi.
Moja mama jest bardzo religijną osobą. W naszym domu zawsze było pełno świętych obrazów, chodziłyśmy także regularnie do kościoła, chociaż dziwnie nie czułam się częścią jego społeczności. Może dlatego, że byłam z gruntu zła i wiedziałam o tym?
W końcu wszyscy tak o mnie szeptali…
Kiedy przed przystąpieniem do pierwszej komunii świętej szłam do spowiedzi, miałam swoje grzechy spisane na karteczce. Mama przyjrzała jej się wcześniej i skrzyczała mnie, że jest ich za mało, po czym dopisała: nieskromne zachowanie, sprośne myśli… Nie wiedziałam, co oznacza słowo „sprośne”.
Sądziłam, że może chodzi o to, iż nie lubię niektórych koleżanek. Grzechy przeczytałam posłusznie księdzu i pamiętam, jak potem rozmawiał z mamą, że niezłe ze mnie ziółko. Skoro już w tym wieku chodzą mi po głowie „takie rzeczy”, to co będzie, jak dorosnę?
No cóż… Kiedy dorosłam, to przede wszystkim jednak chciałam dowiedzieć się, kto jest moim tatą. Mama powiedziała mi wtedy, że wcale nie jest Cyganem, tylko Hiszpanem i że ją wykorzystał. Zrozumiałam z tego tyle, że nie byłam dzieckiem miłości. Dlatego mama mnie nie przytulała. Cóż, nie było mi z tym łatwo żyć.
W tamtym czasie, mimo że moja egzotyczna uroda zaczęła robić piorunujące wrażenie na chłopcach, marzyłam tylko o tym, aby pewnego dnia obudzić się jako blondynka. Wyglądać tak, jak większość Polek i jak mama. Może wtedy by mnie bardziej kochała?
A poza tym bałam się, że jeśli już nigdy nie dowiem się, kim jest mój tata, to zawsze będę czuła się taka niepełna. Jakby brakowało mi drugiej połowy, jakbym miała tylko przód, a nie miała tyłu. Dziwne to odczucie i chyba nikt, kto zna oboje rodziców nie zrozumie, o co mi chodzi.
Kiedyś odważyłam się zapytać mamę, czy jest pewna, że tata mnie nie kocha.
– Może gdyby się ze mną spotkał…– zasugerowałam.
I odpowiedź raziła mnie jak obuchem w głowę:
– On nawet nie chciał, żebyś się urodziła!
To był dla mnie ogromny cios, bo do tej pory nawet coś takiego nie przyszło mi do głowy! Zmniejszyło to bardzo poważnie moje i tak już nadszarpnięte poczucie własnej wartości.
W dodatku mama wyraźnie nie była zadowolona z tego, że w wieku dwunastu lat zaczęłam dojrzewać. Odnosiła się do mnie tak, jakby to była moja wina, że rosną mi piersi, zaokrąglają się biodra i staję się seksowna.
– Nieskromna! Jak te wszystkie Hiszpanki! – powtarzała, każąc mi każdego dnia modlić się o to, aby Bóg odsunął ode mnie grzeszne myśli.
– Żebyś się nawet nie ważyła patrzeć na mężczyzn! – mawiała, każąc mi chodzić po ulicy ze spuszczonymi oczami.
Odmawiała mi także kupna stanika
Sama była bardzo szczupła i wiotka, więc nawet nie potrzebowała biustonosza. Kiedy zaczynałam się z nią porównywać, czułam się strasznie brzydka i niegodna jej miłości.
Najpierw przestałam jeść, uważając, że jeśli schudnę, to znikną mi piersi i ta zaokrąglona pupa, której tak nienawidziłam! Oczywiście, w jakiś sposób osiągnęłam swój cel, bo moja waga zjechała w dół, biust zmalał i zatrzymała mi się miesiączka. W wieku szesnastu lat byłam mniej kobieca niż cztery lata wcześniej. Ale czy szczęśliwa?
Nie, nie byłam szczęśliwa. Moja szczupłość nie zadowalała bowiem ani mnie, ani tym bardziej mojej mamy. Ja uważałam siebie ciągle za zbyt grubą, a ona powtarzała mi, że za bardzo przejmuję się swoim ciałem, a prawdziwe piękno leży w nas.
– Dbaj o swoją duszę, a nie o cielesną powłokę! – powtarzała.
Czułam, że nigdy jej nie zadowolę, co jeszcze bardziej mnie raniło i powodowało, że moje poczucie wartości właściwie zniknęło.
Nienawidziłam swojego ciała, nienawidziłam siebie… To dlatego zaczęłam się kaleczyć… Fizyczny ból, który zadawałam sobie żyletką, chociaż na chwilę pozwalał mi zapomnieć o ogromnym bólu psychicznym, który towarzyszył mi przecież od urodzenia.
To było błędne koło, dziś to wiem…
Moje ramiona i wewnętrzne partie ud pokrywały kolejne blizny, więc jeszcze bardziej siebie nienawidziłam, wiedząc, że teraz każdy, kto je zobaczy, nie tylko będzie się ze mnie śmiał, ale i dowie się o mnie wszystkiego. Czyż nie były bowiem zapisem mojego cierpienia?
Dwa razy pocięłam się tak mocno, że musiałam jechać do szpitala, na szycie. Te dwie blizny były szczególnie okropne… Latem nie było więc mowy, abym odkryła ramiona albo nosiła mini czy szorty. Moja mama akurat uważała, że to dobrze, bo w ubraniu z długim rękawem i w spódnicy po kostki nie wystawiam nikogo na pokuszenie…
Dzisiaj zastanawiam się, jak mogła nie być zaniepokojona moimi samookaleczeniami. Powinna przecież zaprowadzić mnie do psychologa, a może nawet do psychiatry. I leczyć. Ale ona zamiast tego zasięgnęła porady znajomego księdza, który powiedział jej, że wielu grzeszników biczowało się i zadawało sobie ból, aby zyskać odkupienie.
– Widocznie Anna tego potrzebuje – powiedział, sugerując, że może w ten sposób zmazuję grzechy, które na mnie ciążą.
Matce z miejsca trafiło to do przekonania i nawet jeśli nigdy osobiście nie dała mi do ręki żyletki, to też ich przede mną nie chowała.
Nie wiem naprawdę, czym by się to wszystko dla mnie skończyło… Może nawet próbą samobójstwa, gdyby nie to, że pewnego dnia spotkałam Jarka.
Czekał w kolejce na izbie przyjęć w szpitalu, kiedy tam przyjechałam z paskudnie pociętym udem. Miał złamaną rękę, bo spadł z roweru. Kolejka była długa, mnie matka zostawiła w końcu samą, stwierdzając, że mam już skończone osiemnaście lat i sama sobie poradzę. Siedziałam odizolowana od ludzi ścianą muzyki, która sączyła mi się ze słuchawek, ale w pewnym momencie wyczerpała mi się bateria w odtwarzaczu CD i zostałam wystawiona na słuchanie tego, co się dzieje w poczekalni. Jarek, który był jedyną osobą w moim wieku, zagaił wtedy rozmowę.
Ze szpitala wyszliśmy razem i umówiliśmy się następnego dnia do kina. A potem zaczęliśmy się spotykać. Zbliżyło nas chyba to, że Jarek także nie miał ojca, chociaż w jego przypadku sytuacja przedstawiała się nieco inaczej, bo jego tata zmarł, kiedy Jarek był kilkuletnim chłopcem.
– Najbardziej boli mnie to, że go w ogóle nie pamiętam – usłyszałam.
– Ale przynajmniej wiesz, że cię kochał – odparłam.
– A ty skąd wiesz, że twój ciebie nie kocha? – zapytał znienacka.
– No… bo w ogóle mnie nie chce znać?
– A może zwyczajnie nawet nie wie o twoim istnieniu?
Jakoś tego do tej pory nie brałam pod uwagę…
– Dlaczego uważasz, że moja mama mogła skłamać? – byłam zdziwiona tym, co zasugerował. – Przecież gdyby była jakakolwiek szansa na to, że mój ojciec mnie kocha, to pewnie kochałby także moją mamę i byliby teraz razem. Każda kobieta marzy o normalnej rodzinie, dlaczego mama miałaby być inna?
– Nie obraź się, proszę, ale twoja mama wygląda mi na dziwną osobę. Jest taka fanatycznie religijna i moim zdaniem nie lubi mężczyzn. Na mnie zawsze tak podejrzliwie patrzy, jakby tylko czekała na to, aż zrobię coś złego. A poza tym powiedz sama, dlaczego nigdy nie ułożyła sobie życia z innym mężczyzną niż twój tata? Przecież jest naprawdę ładna, a kiedyś to chyba musiała być piękna – stwierdził Jarek.
– Nie wiem… Faktycznie nigdy w naszym domu nie było mężczyzny. Mama mi mówiła, że to dla mojego dobra, że poświęca się dla mnie – wyszeptałam.
– Bzdura! – podsumował Jarek. – Ona ma jakiś problem i przerzuca go na ciebie… Przez lata ci wmawiała, że twój ojciec cię nie kocha. Naprawdę nie wiem dlaczego! Przecież tak łatwo się o tym przekonać, wystarczy go odszukać i o to zapytać…
W ustach Jarka brzmiało to prosto, ale w rzeczywistości było skomplikowane.
– Mama nigdy mi nie zdradziła, kim on jest. Oprócz tego, że Hiszpanem.
– Jeśli ona nie chce mówić, znajdziemy inny sposób, aby się tego dowiedzieć!– postanowił Jarek.
Ja jednak się bałam…
– A może mimo wszystko mama powiedziała mi prawdę i dlatego nie chce, abym spotkała ojca, bo wtedy w żywe oczy usłyszę od niego, że mnie nie kocha i nie chce mnie znać?
– Wiesz co? A moim zdaniem to byłoby lepsze dla ciebie niż karmienie się nadzieją i życie marzeniami. Niech właśnie powie ci prosto w oczy, co o tobie sądzi, szczerze! Jak cię nie kocha, to znaczy, że jest głupi i niewart twoich myśli. A wtedy będziesz mogła zacząć skuteczną terapię i przestać tak bardzo się nienawidzić. Tylko pokochać samą siebie, bo naprawdę jesteś tego warta, skarbie…
– stwierdził mój chłopak.
Czułam, że Jarek ma rację i że to, co mówi, płynie z jego troski o mnie.
– Ale jak mam odszukać tatę? Przecież prawie nic o nim nie wiem! – szepnęłam.
– Prawie robi wielką różnicę! – uśmiechnął się mój chłopak. – Zastanówmy się… Czy to on był w Polsce czy też twoja mama pojechała do Hiszpanii? – zapytał.
– Mama była w Hiszpanii… – to wiedziałam na pewno! Opowiadała mi bowiem, że pojechała na pielgrzymkę po rozmaitych sanktuariach i dotarła też do Guadelupe…
– Musi mieć więc jakieś zdjęcia z tej wycieczki! – ucieszył się Jarek. – Poszukajmy, może kogoś na nich rozpoznasz!
Kiedy mamy nie było w domu, zabraliśmy się za przeglądanie albumów. W końcu na jednym ze zdjęć faktycznie rozpoznałam mamę za granicą, z jedną z koleżanek.
– To Iwona, chodziły razem do liceum – powtórzyłam zapamiętaną kiedyś informację.
– Spróbujemy ją namierzyć przez internet – stwierdził Jarek, przeglądając portale społecznościowe.
I to był strzał w dziesiątkę!
Pani Iwona potwierdziła, że wiele lat temu była z moją mamą w Hiszpanii. Zapytałam ją w mailu, czy mogę do niej zadzwonić, na co w odpowiedzi przesłała mi numer swojej komórki.
– Jesteś córką Danusi? Ale ty się urodziłaś dwa lata po naszej podróży do Hiszpanii! – wykrzyknęła do słuchawki.
– Niemożliwe – podałam jej moją datę urodzenia.
– Danusia powiedziała mi co innego – zdziwiła się pani Iwona. – Nasze drogi po tamtych wakacjach się rozeszły. Danusia była już po dyplomie i wyjechała na drugi koniec Polski. Dopiero po wielu miesiącach napisała mi, że urodziła córkę. Miałam nawet do niej pretensję, że mnie nie zaprosiła na ślub. Nie miałam pojęcia, że żadnego ślubu nie było! To mówisz, że kiedy się urodziłaś? No tak… Danka się nie przyznała, że wróciła w ciąży z Hiszpanii, ale jakoś mnie to nie dziwi…
– To, że była w ciąży, czy to, że ją zataiła? – zapytałam.
– Jedno i drugie, kochana. Razem z twoją mamą poznałyśmy w Hiszpanii fajnych chłopaków. Jeden z nich zakochał się w niej na zabój! Pojechał nawet za nią aż do Portugalii, gdzie mieliśmy następny przystanek. Pamiętam, że jej się podobał i że wychodziła z nim gdzieś wieczorem. Ale nigdy bym nie sądziła, że pójdzie z nim do łóżka. Była taka bogobojna.
– Może ją zgwałcił? – zasugerowałam.
– Zgwałcił? Nigdy! On był w nią wpatrzony jak w święty obrazek! A i jej na jego widok świeciły się oczy. Prędzej bym zakładała, że ją dopadła chwila zapomnienia… Wiesz, jak tak się teraz zastawiam, to faktycznie musiało do czegoś dojść między nimi, bo mama przyjechała do Polski dziwnie milcząca, zgaszona. Kiedyś mi nawet powiedziała, że popełniła grzech, którego nic nie zmaże, ale nie chciała mi powiedzieć, o co chodzi. Nie skojarzyłam tego z Jezusem.
– Z kim? – nie zrozumiałam.
– Ten chłopak miał na imię Jezus! Ona nie umiała tego przeboleć. Widziałam, że ilekroć miała go zawołać, jego imię nie przechodziło jej przez gardło. A gdy już je wypowiedziała, ukradkiem się żegnała, jakby przepraszała za to Boga.
– W Hiszpanii to imię chyba jest normalnie dozwolone... – powiedziałam.
– No tak, ale dla niej to było świętokradztwo! – przyznała pani Iwona. – Słuchaj, chyba mam gdzieś zdjęcie tego Jezusa, to ci przyślę mejlem.
Nie mogłam się wprost doczekać tego zdjęcia! Po raz pierwszy w życiu miałam bowiem zobaczyć swojego tatę. Że nim jest, tego byłam pewna!
Kiedy nadeszło, za bardzo jednak się bałam i poprosiłam Jarka, aby je pierwszy otworzył. Milczał przez moment, aż się zaniepokoiłam, a potem nagle powiedział.
– Masz oczy swojego taty.
Popłakałam się ze wzruszenia
Teraz wiedziałam już o wiele więcej. Mój tata miał na imię Jezus, był hiszpańskim przystojniakiem o pięknych oczach. I z tego, co mówiła pani Iwona, pokochał moją mamę. Nie mógł też nic wiedzieć o moim istnieniu, bo jestem pewna, że mama dowiedziała się o ciąży już po powrocie do kraju. I zamiast odszukać Jezusa, i powiedzieć mu o dziecku, wolała potraktować mnie jako grzech. Wmówiła sobie, że skoro bez ślubu poszła do łóżka z kimś, kto się tak obrazoburczo nazywa, to musi być potępiona, a ja jestem karą zesłaną na nią przez Boga!
Po kilku tygodniach, kiedy się już oswoiłam z tym, co odkryłam, powiedziałam mamie, że poznałam imię swojego ojca i mam jego zdjęcie. Sądziłam, że wpadnie w złość, ale ona tylko się popłakała.
– Odnajdę go, czy tego chcesz czy nie! – zapowiedziałam jej.
Na razie nie udało mi się wyciągnąć od mamy żadnych szczegółów, które by mi w tym mogły pomóc, bo uparcie milczy. Ale wiem, że z jej pomocą, czy bez, dopnę swego! Wspiera mnie mój Jarek, który miał rację, że szukanie taty będzie dla mnie oczyszczające.
Już teraz pokochałam w końcu swoją twarz, bo wreszcie wiem, po kim ją odziedziczyłam. Pokochałam siebie. I uczę się hiszpańskiego, aby kiedy stanę przed tatą, móc mu powiedzieć, że jestem jego córką i bardzo za nim tęskniłam…
Czytaj także:
„Nie ma przyjaźni bez pieniędzy. Gdy jesteś biedna, zamożni >>przyjaciele<< mają cię w nosie. Bolesne, ale prawdziwe”
„Moja siostra zginęła w wypadku, a ja przygarnęłam jej dzieci. Narzeczony mnie porzucił, bo wystraszył się obowiązków”
„Mąż zostawił mnie dla innej, zabrał nasze oszczędności, ale kiedy zachorował, to zadzwonił do mnie. Ta druga odeszła”