Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze… To przykre, że ta gorzka prawda obowiązuje także wśród bliskich sobie ludzi.
Anka siedziała na brzegu fotela, jakby mebel parzył ją w siedzenie. Wcześniej omiotła szybkim spojrzeniem ściany pokoju. Znałam tę minę, w końcu przyjaźniłyśmy się prawie dwadzieścia lat. Podążyłam za jej wzrokiem i pomyślałam, że przydałoby się malowanie. Poczułam się nieswojo, było mi wstyd, że przyjmuję koleżankę w tak skromnych warunkach.
Zaraz jednak skarciłam się za takie myśli. Skromnych? Normalnych! W takich mieszkaniach w bloku żyją tysiące ludzi i wcale to źle o nich nie świadczy. Żebym nie wiem jak się starała, nie dosięgnę do wyśrubowanych standardów Anny, właścicielki pięknego domu na Żoliborzu. Moja przyjaciółka wiodła luksusowe życie dzięki rodzinnemu majątkowi, licznym inwestycjom, które na nią pracowały. Nie zawsze tak było.
Poznałyśmy się na studiach
Pochodziłyśmy z podobnie sytuowanych rodzin, dopiero potem jej ojcu udało się zrobić duże pieniądze. Wtedy nikt nie myślał o tym, ile kto ma na koncie. Liczył się człowiek i to, co sobą reprezentuje. Zawartość portfela w ogóle nie była brana pod uwagę.
Ankę spotkałam na korytarzu pod dziekanatem naszego wydziału, zamieniłyśmy parę słów i od tej pory byłyśmy nierozłączne. Miałyśmy wiele wspólnego – podobne poczucie humoru i poglądy na życie, rozumiałyśmy się w pół słowa.
Cieszyłam się, że mam przyjaciółkę. Anka wciągnęła mnie do studenckiego klubu, który utworzyli pasjonaci pieszej turystyki. To było to! Gdzie nas nie nosiło! Im bardziej zapomniane przez Boga odludzie, tym lepiej. W gronie naprawdę fajnych ludzi, obładowane plecakami, przemierzałyśmy biebrzańskie bagna i bieszczadzkie połoniny. Nocleg w szczerym polu? Nie ma problemu! Grunt to dobry humor i wygodne buty. Nikt nie narzekał.
W trudnych warunkach surwiwalowych, podczas robienia kanapek na przydrożnym kamieniu, rodziły się i krzepły przyjaźnie. Taki rodzaj spędzania czasu był dla nas, studentów, wymarzony – nie wymagał nakładów finansowych, a jedynie dobrych chęci i plastrów na otarte pięty. Teraz patrzyłam na Annę, która robiła miny księżniczki zmuszonej do wizyty w slumsach.
Kiedy straciła kontakt z rzeczywistością?
Przez lata nie dawała mi odczuć, że jest lepiej sytuowana. Do głowy by mi nie przyszło, że to problem. Skończyłyśmy studia, rozpoczęłyśmy dorosłe życie. Dostałam propozycję pracy na uczelni, prestiżową, ale mało płatną. Ania zatrudniła się w jakimś nudnym biurze i bardzo zazdrościła mi stanowiska, możliwości pozostania w studenckim klimacie. Inni znajomi z turystycznych szlaków również szukali swojego miejsca w życiu.
Często spotykaliśmy się i wtedy słyszałam o firmach, które założyli, żeby jakoś związać koniec z końcem. Wszyscy chórem powtarzali, że to mnie się powiodło. Asystentka na uczelni brzmi lepiej niż początkujący właściciel hurtowni z zabawkami, prawda? Kiedy to się zmieniło? Nie przeoczyłam pierwszych symptomów, ale nie przykładałam do nich wagi.
Uważałam, że nic nie może zagrozić naszej przyjaźni, a już na pewno nie różnice majątkowe. A jednak…
– Trzeba będzie zaplanować wakacyjny wyjazd – przypomniałam Ani któregoś dnia. Od ukończenia studiów staraliśmy się spędzać urlopy w gronie dawnych członków turystycznego klubu. To były świetne wyprawy, przedłużenie studenckich czasów.
– Aaa, nie dostałaś maila? – zdziwiła się przyjaciółka. – Jedziemy w tym roku do Włoch. Będzie fantastycznie! Zwiedzimy, co się da. Spojrzałam na nią zdziwiona.
– Nic o tym nie wiem, czy kupiliście już bilety?
– Jedziemy samochodami, jakoś się upakujemy – rzuciła.
Zamilkłam. Nie miałam auta, omijała mnie korespondencja, którą prowadzono w sprawie wyjazdu do Włoch, to mogło znaczyć tylko jedno. Nie brano mnie pod uwagę. Spojrzałam wymownie na Ankę, widziałam, że zrobiło jej się głupio.
– Wiesz, to będzie kosztowny wyjazd – szepnęła wyjaśniająco.
Machu Picchu kontra Bieszczady
I tak to się zaczęło. Moich przyjaciół, nie mówiąc już o Ance, stać było na więcej, wypadłam z towarzyskiego obiegu. Pogodziłabym się z tym, że nie uczestniczę w coraz bardziej ekskluzywnych wyjazdach, ale okazało się, że zapominano o mnie również przy okazji spotkań. Najpierw ominął mnie doroczny grill, urządzany tradycyjnie w ogrodzie kolegi dla uczczenia pierwszego dnia lata.
Potem nie dostałam zaproszenia na urodziny koleżanki. Wszystkie imprezy odbywały się w plenerze lub obszernych domach. Towarzystwo w międzyczasie porosło w piórka, nie było dla nich problemem ugościć dwadzieścia osób. Zabolało mnie to, że tak łatwo ze mnie zrezygnowano. Przecież nie zmieniłam się, jestem tą samą osobą, z którą lubili spędzać czas! Postanowiłam porozmawiać z Anką.
– Żeby bywać, trzeba samemu przyjmować, urządzać imprezy. To tak działa – wyjaśniła przyjaciółka.
– Jak to sobie wyobrażasz? Dwadzieścia osób na moich 48 metrach kwadratowych? Zresztą, pamiętasz? Zapraszałam kiedyś dziewczyny na babskie wieczory, ale w końcu zaczęły się wymigiwać. A to jedna nie miała czasu, a to druga. To nie była dla nich atrakcja, chociaż starałam się podjąć je po królewsku. Wymyślałam przyjęcia tematyczne, a to greckie klimaty, a to włoskie…
– Niby tak, ale jakoś nie wypaliło, wiesz, jak to jest. Zaczynałam się orientować. Nie dorastałam do wyśrubowanych towarzyskich oczekiwań. Anka i pozostali zakosztowali lepszego życia i nie chcieli schodzić poniżej tego, co mogli mieć. Postanowiłam im to powiedzieć, a co tam. Najwyżej się obrażą.
Miałam nadzieję, że jednak tak się nie stanie, że być może nie zauważyli, jak ze mną postępują, i teraz zreflektują się. Nie wierzyłam, że brak pieniędzy na przyjemności może przeszkadzać w przyjaźni.
– Nie bądź dzieckiem – Anka nie była po mojej stronie. – Mieszasz pojęcia. Traktujesz ich jak rodzinę, a to tylko znajomi ze studiów. Nie są ci nic winni. Nie jesteś w stanie dotrzymać im kroku i na przykład wziąć udziału w wyprawie do Peru? Twoja sprawa. Trudno, żeby rezygnowali z Machu Picchu, a zamiast tego jechali z tobą w Bieszczady.
Zrobiło mi się smutno. Anka miała rację. Dopadła nas proza życia. Nie miałam prawa spodziewać się żadnych względów. Ale czy na pewno? Zastanawiałam się, jak ja bym postąpiła na ich miejscu, i doszłam do wniosku, że starałabym się znaleźć trochę czasu dla przyjaciół.
Pewnie pojechałabym w jakiś weekend nad Biebrzę, a na pewno pamiętałabym o zaproszeniu ich do swojego domu. Nie dlatego, żeby zrobić im przyjemność, ale z potrzeby przebywania w ich towarzystwie. Ja tęskniłam za ich obecnością, oni najwyraźniej mieli mnie w nosie. Trudno, przeboleję. Została mi Anna.
To ja już nie chcę takiej przyjaciółki
Niestety, z czasem zaczęłam mieć wątpliwości, czy nasza przyjaźń jest tym, czym była. Zauważyłam, że Anka zaprasza mnie do siebie, ale rzadko znajduje czas, by mnie odwiedzić. Spytałam ją o to wprost. Zaczęła się wykręcać.
– Unikam wchodzenia po schodach, lekarz mi zabronił ze względu na stan kolana – wyciągnęła przed siebie zgrabną nogę w szpilce na niebotycznym obcasie. – To twoje trzecie piętro jest dla mnie zabójcze. Patrzyłam na elegancką czterdziestoparolatkę, która robiła z siebie zgrzybiałą staruszkę, żeby tylko uniknąć wizyty u mnie. Nic nie powiedziałam. Zabrakło mi słów.
Powinnam się obrazić, ale nie chciałam zrywać wieloletniej przyjaźni. Czy Anka nie rozumie, że nie ma to jak stara koleżanka? Że już prawdopodobnie z nikim nie będzie tak blisko? Komu zwierzała się z sekretów? Kto był przy niej, gdy porzucił ją chłopak? Kiedy zmarła jej mama? Na kogo mogła wtedy liczyć? Na znajomych, z którymi spędza czas w eleganckich kurortach? Zawsze, kiedy spotkało ją coś złego, przybiegała do mnie. Nie przeszkadzało jej chore kolano.
Wdrapywała się na moje trzecie piętro i w skromnym mieszkanku spędzała długie chwile, kojąc smutki. Do tego świetnie się nadawałam, wtedy o mnie pamiętała.
Sprawdzianem naszej przyjaźni stała się choroba taty
Był czerwiec, ojciec nagle zaniemógł. Pogotowie odwiozło go do szpitala. Stan pogarszał się z chwili na chwilę, potem wprowadzono tatę w farmakologiczną śpiączkę. Lekarze nie mieli dobrych wieści, kazali czekać. Anka wiedziała o wszystkim, często do siebie telefonowałyśmy, była dla mnie oparciem. Ojciec umarł w piątek. Zadzwoniłam z płaczem do niej, szukałam pocieszenia.
– Przyjedź do mnie – prosiłam. – Nie chcę być sama. Okazało się, że Anna jest poza miastem, wyjechała na weekend. Zaprosili ją nasi przyjaciele ze studiów… Rozłączyłam się. Odechciało mi się z nią rozmawiać. Może byłam wobec niej niesprawiedliwa, ale czara goryczy się przelała.
Czytaj także:
„Narzeczona mojego syna to striptizerka. Nie mogę mu o tym powiedzieć, bo wyda się że byłem w klubie go-go”
„Syn urodził się chory, ale żona nie mogła na niego patrzeć, czuła obrzydzenie. Uciekła. Czasami chciałbym, żeby nie żyła"
„Ojciec nas katował, a matka bezczynnie na to patrzyła. Po tym piekle dom dziecka wydawał się rajem”