– Pani Borkowska?
– Tak, to ja. Kto mówi?
– Pani mąż chce, żeby pani przyszła. Jest na intensywnej terapii…
– Ale ja nie mam męża! – zaprotestowałam stanowczo, patrząc na Roberta, który akurat wiązał krawat przed lustrem.
– Niech pani przyjdzie. Z nim jest źle – dzwoniący zlekceważył mój protest i podał adres szpitala, gdzie leżał mój eks.
Potem powiedział tylko, że jest pielęgniarzem, i że Andrzej prosił go o telefon do mnie, bo sam nie dałby rady zadzwonić. Poczułam na czole kropelki potu. Zdenerwowałam się.
Nie sądziłam, że będę musiała kiedykolwiek kontaktować się z Andrzejem
Od naszego rozwodu minęło pięć lat. Zdążyłam pozbierać się po rozstaniu, wyszłam z depresji dzięki Robertowi, a tu nagle takie żądanie od byłego męża!
– Powiesz mi, co się stało? – Robert słyszał tylko część rozmowy.
Wyjaśniłam, o co chodzi.
– Nigdzie nie pójdę. To jakaś bzdura – żachnęłam się. – Mam odwiedzać eksmęża w szpitalu? Ma żonę, siostrę, niech one się nim opiekują! – byłam oburzona tą nagłą prośbą Andrzeja.
Włożyłam sukienkę. Mieliśmy już wychodzić do teatru, a ten telefon zupełnie wytrącił mnie z równowagi. Ręce mi się tak trzęsły, że nawet nie mogłam zapiąć guzika przy sukience.
– Pomóż – poprosiłam Roberta, odwracając się do niego plecami.
– Pójdziesz tam? – spytał. Napotkałam jego wzrok w lustrze.
– Nie ma mowy – pokręciłam przecząco głową.
– Dlaczego? Skoro cię prosił… Jest chory, leży na intensywnej terapii, to znaczy, że to coś poważnego. Nie prosiłby, gdyby…
– Daj spokój. Nic nas nie łączy. Ma żonę, krewnych, przyjaciół…
Przed oczami stanęły mi tamte wydarzenia.
Andrzej po ośmiu latach udanego małżeństwa nagle zażądał rozwodu
Spieszył się do swojej nowej, podobno największej miłości. Mariola była wtedy w ciąży, ale coś źle poszło, bo dziecko się nie urodziło. Nie poznałam szczegółów. W każdym razie Andrzej myślał wtedy o zabezpieczeniu nowej rodziny. Zabrał wszystkie oszczędności, samochód…
Ja zostałam w naszym wspólnym mieszkaniu. Wszyscy nasi przyjaciele się od niego odwrócili. Została mu tylko tamta kobieta, ale czy był z nią szczęśliwy? Tego nie wiedziałam… Spojrzałam Robertowi w oczy.
– Ale dlaczego akurat ty nalegasz, żebym odwiedzała byłego męża w szpitalu? Przecież przez niego cierpiałam, nie pamiętasz? – spytałam.
– Myślę, że tak trzeba. Tak po prostu, po ludzku… – Robert zmarszczył czoło, jak zawsze, gdy czymś się martwił.
– Dobrze, pójdę. Jutro – poddałam się.
Szpital zrobił na mnie przygnębiające wrażenie. Odnowione wnętrza, pachnące sterylną świeżością korytarze i windy nie były przytulne, a wręcz odpychające.
– To tamta sala. Pan Borkowski oddycha sam – poinformowała mnie pielęgniarka. – Wczoraj odłączyliśmy respirator. Pani jest żoną? – spytała.
Przełknęłam ślinę, ale nie odpowiedziałam.
„A więc nie ma innej pani Borkowskiej, jestem tylko ja” – przebiegło mi przez głowę.
– Dotąd tylko siostra odwiedzała pana Andrzeja – powiedziała pielęgniarka z nutą przygany w głosie. – Proszę włożyć fartuch – pokazała na półkę, gdzie leżały plastikowe torebki z jednorazowymi ubraniami ochronnymi.
Kiedy otworzyła drzwi, wskazała ręką łóżko pośrodku sali i odeszła w głąb korytarza.
Odetchnęłam z ulgą. Miałam dość tej wścibskiej baby
Nie zdawała sobie sprawy, że od dawna nie jestem żoną jej pacjenta, ale nie zamierzałam tłumaczyć wszystkiego pierwszej napotkanej pielęgniarce. Podeszłam do łóżka, na którym leżał mężczyzna podłączony rurkami do aparatury. Spojrzałam na twarz i od razu chciałam się wycofać. Zdawało mi się, że widzę całkiem obcego człowieka.
Mężczyzna spał. Miał sine, głębokie oczodoły, zapadnięte policzki, szaroziemistą cienką skórę. Już miałam odejść, gdy usłyszałam zachrypnięty głos.
– Kasia, przyszłaś. Tak się cieszę – mówił z wysiłkiem.
Na zmienionej twarzy byłego męża zobaczyłam uśmiech. Dopiero wtedy go poznałam. Wyciągnął rękę, w której tkwił wenflon. Podałam mu swoją, a on wysilając się bardzo, przyciągnął ją do ust.
– Dziękuję, że przyszłaś. To bardzo ważne… Chciałem z tobą poroz… – nie dokończył, bo zaczął gwałtownie kaszleć.
– Spokojnie, panie Andrzeju, proszę nic nie mówić. Spokojnie – usłyszałam od drzwi głos pielęgniarki.
Podeszła do chorego, powiesiła na stojaku butelkę z jakimś płynem, podłączyła kroplówkę. Mokrym tamponem zwilżyła Andrzejowi usta.
– Nie może mówić. Niech pani mówi, on może pisać. O, tu jest wszystko przygotowane – podała mi notatnik na twardej podkładce i długopis.
Kiedy przestał kaszleć, podałam mu notes, ale nie chciał pisać. Wciąż trzymał mnie za rękę i wpatrywał się we mnie.
– Chcesz czegoś, coś ci przynieść? – spytałam, a on nieznacznie pokręcił głową.
– Bądź ze mną, jak możesz – cicho wyszeptał. – Przepraszam… Skrzywdziłem cię, teraz to wiem… – przestał mówić, choć wciąż trzymał moją rękę.
Po kilku minutach rozluźnił palce. Zdawało mi się, że zasnął
W tej samej chwili usłyszałam przeciągły dźwięk dobiegający z urządzenia stojącego obok.
– Proszę opuścić salę – inna pielęgniarka podbiegła do sąsiedniego łóżka, na którym leżał jakiś staruszek i zasłoniła je parawanem. – Proszę wyjść! – nakazała stanowczo, więc wymknęłam się z sali.
Wybiegłam na korytarz. W głowie mi huczała myśl, że właśnie byłam świadkiem czyjejś śmierci, a nawet nie zwróciłam uwagi na tamtego człowieka. Idąc ze spuszczoną głową, wpadłam na byłą szwagierkę.
– Cześć, Kasiu – powiedziała.
Nigdy nie przepadałam za Grażyną. Czasem dawała mi do zrozumienia, że nie zasłużyłam na tak wspaniałego mężczyznę, jakim był jej brat. Kiedy się rozwiedliśmy, uważała, że dobrze się stało.
– Witaj – odparłam bez entuzjazmu.
– Byłaś u niego? – spytała, a ja kiwnęłam głową. – Andrzej umiera. Rak płuc. Reszta: serce, wątroba, nerki – zdrowe… Dlatego tak się męczy. Powoli się dusi, rozumiesz? – wyrzuciła jednym tchem.
Po plecach przebiegły mi ciarki. Nie chciałam wiedzieć nic więcej. Marzyłam, żeby stamtąd uciec, ale Grażyna nie oszczędziła mi szczegółów. Wyjaśniła, w jaki sposób postępuje choroba i jak ostatecznie go zabije. Grażyna jest lekarzem, więc wszystko wyłuszczyła z właściwą precyzją, bez niedomówień.
– Teraz ma tylko mnie, Mariola odeszła od Andrzeja niedługo po waszym rozwodzie… Wiedziałaś? – pokręciłam głową.
– Będziesz go odwiedzać? – zapytała.
– Może przyjdę, ale nie wiem na pewno. Do widzenia – rzuciłam i, nie czekając na odpowiedź, pobiegłam do windy. Miałam mętlik w głowie.
Musiałam uciec. Na zewnątrz świeciło słońce, było ciepło, a ja czułam lodowaty chłód. Dreszcze wstrząsały całym moim ciałem. Doszłam chwiejnym krokiem do auta i usiadłam za kierownicą. Czułam się okropnie. Tam przy jego łóżku zdałam sobie sprawę z tego, że Andrzej jest sam… i był prawie przez cały ten czas, odkąd się rozstaliśmy.
„Po co było to wszystko? Czy wtedy z tamtą kobietą był choć przez chwilę naprawdę szczęśliwy? Dlaczego ludzie tak się bezsensownie krzywdzą?”.
Zadając sobie te pytania, zrozumiałam, że choć teraz kocham kogoś innego, nie umiem zostawić Andrzeja całkiem samego. Człowiek w obliczu śmierci potrzebuje kogoś prawdziwie bliskiego przy sobie, a my kiedyś kochaliśmy się naprawdę.
Andrzej ucieszył się, gdy odwiedziłam go po tygodniu
Był bardzo słaby, zasnął, trzymając mnie za rękę. W trakcie ostatniej wizyty był już bez kontaktu.
– Lekarze mówią, że to niedługo nastąpi – powiedziałam do Roberta, kiedy wróciłam do domu.
– Dobrze, że przy nim byłaś, kochanie. Ja to rozumiem.
– Ja też myślę, że dobrze zrobiłam. Zrobiłam to, co powinnam – dobry uczynek dla faceta, którego kiedyś kochałam.
Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”