„Mama mnie porzuciła w parku, tułałam się po bidulach i rodzinach. Po latach odkryłam szokującą prawdę o sobie”

Wspomnienia kobiety fot. Adobe Stock, Photographee.eu
Były późne lata 50., marzec. Niemowlę miało ze trzy miesiące, ktoś opatulił je w kocyk i porzucił na ławce w parku, przy głównej alejce. To ja byłam tym niemowlęciem. Jestem NN…
/ 13.09.2021 03:29
Wspomnienia kobiety fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Były późne lata 50., marzec. Niemowlę miało ze trzy miesiące, ktoś opatulił je w kocyk i porzucił na ławce w parku, przy głównej alejce. To ja byłam tym niemowlęciem. Jestem NN…

To znaczy mam imię i nazwisko, jednak nadano mi je urzędowo, bo moich biologicznych rodziców nigdy nie udało się odnaleźć. Zostawili mnie na parkowej ławce. Wprawdzie wybrali aleję, którą spacerowało wielu ludzi, więc chyba nie chcieli, żebym umarła z zimna (wprawdzie był marzec, ale podobno wyjątkowo chłodny, z nocnymi mrozami i zadymką).

Byłam owinięta w wełniany koc, miałam na sobie dwie czapeczki i sweterek robiony na drutach. Wszystko wiem od położnej, która mnie przyjmowała do szpitala. Miała na imię Krysia i przez całe życie traktowałam ją jak bliską osobę, jak rodzinę. Niedawno odeszła. Bardzo to przeżyłam.

Miałam około trzech miesięcy, tak ocenili lekarze…

Czyli moja matka przez dosyć długo zastanawiała się, co ze mną zrobić, zanim zdecydowała, że mnie porzuci na zmiłowanie boskie i ludzkie. Nie zostawiła przy mnie żadnej karteczki z jakąkolwiek informacją; zupełnie jakby chciała całkowicie mnie wymazać ze swojego życia, nie dopuścić, aby ktoś ją odnalazł. Świetnie to się jej udało.

To były późne lata pięćdziesiąte. Ze szpitala trafiłam do domu dziecka, a później zaczęły się adopcje; pamiętam dwie ostatnie, obie koszmarne. Z pierwszej nie mogę niczego kojarzyć, bo byłam za mała. Zresztą ta adopcja trwała krótko. Oddali mnie po niecałym roku! Po latach dotarłam do tych ludzi, żeby zapytać, dlaczego mnie nie chcieli. Niestety, niczego się nie dowiedziałam. Oboje byli bardzo starzy i w demencji, całkowicie zdani na łaskę opiekunek społecznych…

Wtedy z satysfakcją i mściwie pomyślałam, że dobrze im tak! Gdyby mnie zatrzymali, toby mieli pomoc na starość, a tak – niech się mordują!

Następna ciocia nie znosiła dzieci. Zgodziła się na mnie, bo jej mąż marzył o dziecku, więc żeby nie odszedł do innej, zgodziła się mnie przygarnąć. Wtedy procedura adopcyjna była o wiele łatwiejsza niż teraz, więc szybko wylądowałam w zimnym, lśniącym czystością domu, gdzie nic mi nie było wolno, całe dnie siedziałam sama w małym pokoju, a wieczorami słyszałam, jak dorośli się kłócą. Wreszcie wujek znalazł sobie następną żonę i miał z nią mieć własne, „prawdziwe” dzieci.

Odszedł, a ciocia szybciutko mnie odwiozła tam, skąd przyszłam. I znowu byłam niczyja!

Sieroty łatwo wykorzystać

Od następnych opiekunów sama uciekłam. Byłam już duża, miałam sześć lat i wszystko pamiętam… Więc ten kolejny wujek był alkoholikiem i brutalem. Po pijaku bił swoją żonę. Twierdził, że ta żona mu zmarnowała życie. Kiedyś się zamachnął także na mnie i odtąd obie uciekałyśmy z mieszkania, kiedy było słychać, że wraca pijany.

Pomyślałam sobie, że już wolę sierociniec od takiej rodziny, i pewnego dnia na ulicy poprosiłam przechodzącego milicjanta, żeby mnie odprowadził z powrotem do bidula. Wychowawczynie mówiły, że jako jedyna z dzieci nigdy nie chciałam, żeby ktoś przyszedł i mnie zabrał do swojego domu. Miałam dosyć! Skończyłam podstawówkę, potem zawodówkę i wreszcie przyszedł czas, kiedy się musiałam wynieść na swoje.

Stało się to miesiąc po moich osiemnastych urodzinach. Szczerze mówiąc, nie warto opowiadać, jak mi się dalej układało. Wystarczy powiedzieć, że dosyć trudno się żyje bez kogoś bliskiego, bo człowiek jest w każdej sytuacji kompletnie sam; ani cieszyć się, ani smucić nie ma z kim, nikt go nie podtrzyma, kiedy się chwieje, bo mu się nagle grunt usuwa spod nóg, nie ma do kogo wysyłać kartek na święta albo imieniny…

Nic dziwnego, że w tej samotności lgnie się do obcych i nie uważa na to, czy to ludzie godni zaufania, czy pospolite dranie. Niestety, wiele razy się zawiodłam, zanim pojęłam prostą zasadę: „Uważaj, bo każdy chce, żebyś była głupsza od niego. Żeby cię mógł wykorzystać, okłamać i skompromitować”. Robili mi to więc mężczyźni, z którymi byłam, robiły to kobiety niby ze mną zaprzyjaźnione, dostawałam w kość od przełożonych i kolegów z pracy.

Ale w końcu się nauczyłam być ostrożna i przewidywać, co się może wydarzyć. To nie były łatwe lekcje, jednak je odrobiłam.

No ileż można śnić o tym samym!

Za mąż wyszłam grubo po czterdziestce. Mój Stach był dobrym, mądrym człowiekiem. Bardzo go kochałam. Byliśmy razem czternaście lat. Niestety, mój mąż przeziębił się w środku lata i nie mógł zwalczyć suchego, dławiącego kaszlu, więc w końcu zaciągnęłam go do lekarza. To nie była diagnoza, to był wyrok! Doktorzy zdecydowali o natychmiastowej operacji. Inni pacjenci, którzy mieli podobne zabiegi, już dawno poszli do domu, a mój Stach nie zdrowiał. Odszedł po niecałych trzech miesiącach hospitalizacji. Nie mogę o tym opowiadać… Znowu zostałam sama jak palec.

Próbowałam się jakoś odnaleźć, ale upływ czasu nie przynosił ulgi w moim cierpieniu. Dokuczały mi bezsenność, kołatanie serca, jakieś bóle w mięśniach, brak apetytu. Zasypiałam dopiero nad ranem i dopóki nie zaterkotał budzik, leciałam w czarną jamę, nie mogąc się zatrzymać i uratować. Najgorszy był ten moment w moim śnie, kiedy już-już, prawie, prawie sięgałam dna tej przepaści i wiedziałam na pewno, że to mój koniec.

Budziłam się wtedy zlana potem i przerażona, wiedząc, że jeśli znowu zasnę, przyjdą do mnie te same okropne obrazy. Później pojawiły się sny o drodze i dwóch postaciach idących przede mną. Próbowałam je dogonić, lecz nogi miałam jak z kamieni, nie byłam w stanie nimi poruszać, więc zostawałam w tyle coraz dalej i dalej… Ale wreszcie obraz się zmienił i pewnej nocy zdołałam się zbliżyć do tych, co mnie wyprzedzali. Jedna z postaci się odwróciła i zobaczyłam, że to Staszek. Był młody, przystojny, uśmiechał się ciepło i serdecznie, wskazując ręką na kobietę obok siebie, jakby nas sobie chciał przedstawić.

Ta kobieta wyglądała jak ja, tylko była dużo młodsza. Miała długi, jasny warkocz upięty w koronę i szarą sukienkę z białym kołnierzykiem i mankietami. Patrzyła mi prosto w oczy. Była bardzo smutna…

– Kto to jest? – zapytałam Staszka.

– Nie poznajesz, Marysiu? – spytał. – Naprawdę?

– Nie poznaję. Kto?

– Twoja mama przecież. Jesteście bardzo podobne.

– Co ty opowiadasz? Jak to – moja mama? Skąd to wiesz?

– Tu wszyscy wszystko o sobie wiedzą. Nie mamy tajemnic, zresztą to ona mnie odszukała, żeby o tobie porozmawiać. O wszystko wypytała, jest bardzo ciekawa twoich spraw.

– Szkoda, że dopiero teraz! Mogła się wcześniej martwić!

A potem Stach podał mi adres cmentarza. W tym śnie usłyszałam to tak wyraźnie, jakby był obok mnie. – Ulica Lipowa, aleja czwarta, kwatera dziewięć, kamienny anioł obok tablicy… Sprawdź!

Zerwałam się z łóżka, żeby to zapisać, ale nie było takiej potrzeby, bo słowa Stacha dźwięczały mi w uszach i mowy nie było, abym zapomniała!

– Lipowa? – myślałam. – Tam przecież leży Staszek! Co za głupoty mi się roją od tego smutku? Muszę się wziąć w garść, bo zwariuję!

Ten sen już do mnie nie wrócił, jakby ktoś stamtąd chciał mi tylko raz coś podpowiedzieć. Więc w najbliższą sobotę pojechałam na tę Lipową i odnalazłam wskazane miejsce.

Od trzech lat nikt mogiły nie opłaca

Pamiętam, że idąc tam, myślałam: „Jestem nienormalna, co ja wyprawiam?”. Ale jednak zapytałam spotkanego pracownika, gdzie jest ta aleja, i jak są ułożone kwatery. Trafiłam. Kamienny anioł był nieduży, z bardzo starego, omszałego kamienia. Pochylał się nad tablicą z imieniem i nazwiskiem bardzo młodej kobiety. Z niewyraźnego medalionu patrzyły moje oczy: duże, trochę skośne, pod prostymi, czarnymi brwiami. Zakręciło mi się w głowie…

Dobrze, że obok była ławka, bo czułam, że za moment zemdleję. Posiedziałam chwilę, odpoczęłam i zaczęłam znowu przytomniej patrzeć na świat. Tego sobotniego dnia kancelaria cmentarza była nieczynna, więc przyjechałam tam w poniedziałek. Miła pani poinformowała mnie, że mogiła, o którą pytam, nie jest od trzech lat opłacana, więc może z czasem, nawet wkrótce, zostać przeznaczona dla kogoś innego.

– Jeśli pani jest krewną zmarłej, to proszę uzupełnić zaległości i będzie w porządku na następne dziesięć albo dwadzieścia lat. Wie pani, tam nikt od dawna nie przychodzi – dodała kobieta. – Gdyby nie ten stary i piękny anioł na pomniku, dawno byśmy pomyśleli o innym rozwiązaniu.

– Jestem krewną – powiedziałam. – Nawet bliską, ale może pani ma jakieś informacje o rodzinie? Nawet najmniejsze… Bardzo dawno straciliśmy kontakt. Kto wcześniej opłacał miejsce? Jakieś namiary na innych?

– Niestety, nie mogę pani nic powiedzieć. Ochrona danych!

– Nawet tutaj? – zdziwiłam się. – Właśnie tutaj. Bronimy tajemnic tych, którzy sami nie mogą się już bronić! To nasz obowiązek – oznajmiła pani i to był koniec rozmowy.

Wróciłam do tego anioła. Uporządkowałam płytę, zapaliłam duży znicz, potem przyszłam jeszcze raz z kwiatami. Znowu posiedziałam na ławce, patrząc na zdjęcie osiemnastolatki, która odeszła w marcu tego roku, kiedy ja się urodziłam… Potem poszłam do mojego Staszka.

– No, ładnie mnie urządziłeś – powiedziałam mu. – Niby coś mi powiedziałeś, a jednocześnie wszystko nadal jest tajemnicą. Jak jesteś taki zorientowany, to mi się jeszcze raz przyśnij i zdradź więcej szczegółów. Zawsze się śmiałeś, że wierzę w zabobony i znaki z zaświatów, a teraz sam mnie w to wciągasz! Ja i tak będę do niej chodziła, bo czuję, że to ktoś dla mnie bliski, ale mógłbyś mnie upewnić, że tak jest! Nie mam zamiaru szperać po archiwach i kancelariach parafialnych; jeśli ona tak chciała albo musiała, to trudno! Ale ty daj jakiś znak… Proszę.

Od tej pory czekam

Minął rok, Staszek nie przyśnił mi się nigdy, w żadnej sytuacji. Specjalnie o nim myślę wieczorami bardzo intensywnie, ale nie chce mi się pokazać. Do tamtej dziewczyny chodzę raz w miesiącu. Dbam o to miejsce. O niej też myślę i wyobrażam sobie historie, w których jest i dla mnie miejsce. Rzeczywiście jest do mnie podobna. Są takie, jak w życiu; coś się zdarza, jedno jest początkiem drugiego, toczy się i przemija. Ludzie często chcą coś ukryć, czegoś się wstydzą, pragną o czymś zapomnieć… ja to rozumiem, dlatego nie będę na siłę rozplątywać tego kłębka. Zresztą, co by mi to dało?

Muszę przyznać, że bardzo się uspokoiłam. Zmiękłam, złagodniałam, lepiej rozumiem ludzi i ich sprawy, już tak kategorycznie nie oceniam i nie osądzam kogoś, kto według mnie źle się zachował. „Może nie miał innego wyjścia. – myślę. – Może się starał, ale nie wyszło. Co ja mogę o tym wiedzieć?”. Swoje losy też widzę w innych kolorach; nie tak czarno jak dotąd, chociaż to wszystko trzeźwo myślącym niedowiarkom prawdopodobnie nie mieści się w głowie!

„Głupoty – powiedzą. – Baba oszalała, wierzy w sygnały z kosmosu!”. Komórką zrobiłam sobie fotkę tego medalionu, potem wydrukowałam i postawiłam na półce w moim mieszkaniu. Ta dziewczyna jest naprawdę bardzo do mnie podobna. Jeśli to faktycznie była moja matka, wolę sobie wyobrażać, że musiała mnie opuścić, podrzucić, że nie miała innego wyjścia, albo że zrobił to ktoś inny, kiedy jej już nie było. Do tej pory myślałam, że była podła i mnie nie chciała…

Teraz ją tłumaczę: pewnie zachorowała, więc nie była w stanie się mną zająć, a była sama na świecie; albo może nic nie wiedziała, może mnie jej odebrano. Czasami lepiej nie wiedzieć, jak było naprawdę… Zresztą po tylu latach – jakie to ma znaczenie?

Czytaj także:
Mój ojciec był katem. To dlatego wmówiłem sobie, że mój biologiczny tata to Stefan
Zostawiłam męża, który ciągnął mnie w dół. Wysłałam do niego tylko kartkę
Wera zniszczyła mi reputację plotkami o romansie. Z zemsty rozpowiedziałam, że jest prostytutką

Redakcja poleca

REKLAMA