Z przyjemnością przyglądałam się starszej pani, której właśnie tłumaczyłam zawiłości związane z założeniem nowego konta z linią debetową. Zadbana, kulturalna i zadziwiająco bystra jak na swój wiek. Zadawała rzeczowe pytania i wydawała się zorientowana w elektronicznej bankowości. Podziwiałam ją za to, bo moje dotychczasowe kontakty z klientami w podeszłym wieku nauczyły mnie, że należy im kilkakrotnie tłumaczyć najprostsze rzeczy. I nie ma tym grama wyższości czy braku szacunku. Po prostu takie są fakty.
Myślałam, że zaraz zemdleje
Wszystko szło doskonale do momentu, w którym odgarnęłam włosy spadające mi na twarz. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do nowej, krótszej fryzury. Włosy, które do tej pory nosiłam spięte w koczek lub koński ogon, teraz – skrócone, nie dawały się ujarzmić. Odruchowo zakładałam je za uszy. I ten naturalny gest wywołał niespodziewaną reakcję.
Siedząca przede mną kobieta pobladła i zaczęła się we mnie intensywnie wpatrywać, ale jakby niewidzącym wzrokiem. Myślami błądziła gdzieś w odległych rejonach. Zupełnie straciła zainteresowanie proponowanymi przeze mnie rozwiązaniami.
– Wszystko w porządku? – zapytałam zaniepokojona.
– Dobrze się pani czuje?
– Ja? – spytała zdezorientowana i dziwnie przestraszona. Oddychała ciężko, a na jej czole pojawiły się kropelki potu. – Ja… Przepraszam, przyjdę kiedy indziej – wybąkała i podniosła się z krzesła. – Muszę to jeszcze przemyśleć.
Patrzyłam, jak chwiejnym krokiem idzie przez salę i kieruje się do wyjścia. Przez chwilę obawiałam się, że zasłabnie, tak ostrożnie stawiała nogę za nogą. Wcześniej sprawiała wrażenie dziarskiej i żywotnej. Nie wiedziałam, co się nagle stało.
Chciała się ze mną spotkać
Spotkałam ją ponownie, kiedy wychodziłam z banku. Czekała przed wejściem. Musiała już być w domu, gdyż przebrała się w swobodniejszy i mniej oficjalny strój, nadal jednak wyglądała na wzburzoną. Kiedy mnie zobaczyła, jakby się zawahała, ale potem wzięła głęboki oddech i wyraźnie wyzbywszy się wątpliwości, zbliżyła się na tyle zdecydowanym krokiem, na ile siły jej pozwalały.
– Bardzo panią przepraszam, ale czy mogłybyśmy chwilę porozmawiać? – zagaiła.
– Chętnie, ale już skończyłam pracę – odparłam łagodnym tonem. – Proszę umówić się na kolejny termin.
– Ale ja chciałabym porozmawiać prywatnie. To dla mnie bardzo ważne – patrzyła na mnie błagalnie. – Ja muszę z panią porozmawiać!
– O czym? Przecież prywatnie nie udzielę pani innych informacji niż służbowo – zastrzegłam, sądząc, że obawia się ukrytych zasadzek związanych z nowym kontem. – Zasady są zawsze takie same, a my jako instytucja nie zastawiamy żadnych pułapek na naszych potencjalnych klientów.
– Nie chodzi o konto. Mam prywatną sprawę. Proszę, naprawdę bardzo mi zależy. Usiądźmy gdzieś przy kawie. O, może tam! W tej kawiarni po drugiej stronie ulicy. Na kwadransik. Proszę!
Wpadły jej w oko moje kolczyki
Zaintrygowała mnie swoją zdesperowaną, nieustępliwą postawą, więc choć byłam zmęczona, ustąpiłam.
– Jaką zatem ma pani do mnie sprawę? – zapytałam, kiedy już siedziałyśmy nad filiżankami cappuccino.
– Chciałam się dowiedzieć, skąd ma pani te kolczyki – drżącą dłonią wskazała na moje uszy.
– Piękne, prawda? – odgarnęłam włosy i potrząsnęłam głową. Kolczyki wydały cichy, tylko dla mnie słyszalny brzęk, kiedy oprawione w złoto drobne granaty uderzyły o siebie. – Są w mojej rodzinie od dawna – uśmiechnęłam się na wspomnienie chwili, kiedy mama wręczyła mi je z okazji otrzymania dyplomu.
– Od dawna, czyli od kiedy? – staruszka wpatrywała się we mnie z napięciem.
– Od prawie pięćdziesięciu lat – odparłam. – Mój tata kupił je mojej mamie na zaręczyny.
– W mojej były przez siedemdziesiąt – powiedziała kobieta ze smutkiem. – I byłyby nadal…
– Nie rozumiem. Musieli je państwo sprzedać?
– Nie! Zostały zerwane z uszu mojej matki, gdy bandyci napadli na naszą willę. Proszę pozwolić, że opowiem tę historię…
Nie mogłam w to uwierzyć
To jakaś wariatka, pomyślałam, ale paliła mnie ciekawość i… uszy, nie wiedzieć czemu.
– Proszę mówić – mruknęłam.
– Kolczyki wraz z wisiorkiem i bransoletką zamówił u znanego wówczas jubilera mój dziadek dla mojej babci, kiedy urodziła pierwszego syna. Ręczna robota, nie ma drugiego takiego kompletu. Dziadek, właściciel wytwórni win, specjalnie nalegał na motyw winnego grona. Babcia przekazała biżuterię synowej zaraz po wojnie. Ja miałam ją odziedziczyć, ale stało się inaczej… – umilkła na chwilę.
Chyba zaschło jej w gardle, bo upiła duży łyk kawy.
– Pod koniec lat 60. doszło do napadu. Byłyśmy wtedy z mamą same w domu. Zamaskowani bandyci byli bardzo brutalni. Pobili mnie, żeby zmusić mamę do podania szyfru do sejfu. Zrabowali wszystko, co w nim znaleźli, między innymi wisiorek od kompletu. Na koniec zerwali z uszu matki kolczyki. Ocalała tylko bransoletka, która akurat była w naprawie, bo zepsuło się zapięcie. Sprawców napadu nigdy nie znaleziono. Choć śledztwo, jak na owe czasy, prowadzono bardzo skrupulatnie. Nie pomogło nawet to, że opisałam sprawców najlepiej, jak potrafiłam i pamiętałam.
– Przecież mówiła pani, że byli zamaskowani… – zauważyłam.
– Owszem, ale maski skrywały tylko ich twarze. Podałam wzrost, kolor włosów i znaki szczególne. Ten, co zerwał kolczyki, nie miał dwóch palców u prawej dłoni. Ten drugi, który mnie bił, zacinał się. Nie jąkał, tylko miał problem z wypowiedzeniem pierwszej głoski. „Gygygadaj”, tak wrzeszczał do mamy, „gygygadaj, bo ją zabiję”. Nigdy tego nie zapomnę.
To jednak była prawda
Poczułam, jak zimny pot spływa mi po plecach. Mój ojciec stracił dwa palce w wojsku… Znałam też kogoś, kto w momentach zdenerwowania właśnie w taki charakterystyczny sposób się zacinał. Był najlepszym kumplem taty, a ja nazywałam go wujkiem.
– Dlaczego mi to pani opowiada? – wbrew swojej woli nie zapanowałam nad głosem, który niespodziewanie się załamał. – Oskarża mnie pani o kradzież? Czy raczej moją rodzinę? Co to w ogóle za historia? Ma pani jakieś dowody na potwierdzenie swojej bajeczki? – spytałam wzburzona.
Staruszka najwyraźniej była przygotowana na taki obrót spraw. Bez słowa wyciągnęła z torebki kilka zdjęć i wycinków prasowych. Podała mi jedną z fotografii.
Sztywny kartonik w kolorze sepii przedstawiał piękną kobietę w wydekoltowanej sukni balowej. Na szyi, nadgarstku i w uszach portretowanej damy pyszniły się artystycznie oprawione winne grona. Mimo że zdjęcie było niezbyt wyraźne, rozpoznałam ten wzór. Patrzyłam w milczeniu, choć w głowie miałam istny chaos.
Staruszka podała mi kolejną fotografię, tym razem czarno-białą. Inna kobieta, fryzura, strój, ale biżuteria ta sama. Trzecia fotografia była kolorowa, współczesna. Przedstawiała bransoletkę ułożoną na czarnym aksamicie. Bez wątpienia stanowiła komplet z kolczykami, które miałam w uszach.
Staruszka podsunęła mi pożółkłe wycinki z gazet. Mimowolnie odczytałam tytuły. „Zuchwały napad na prywaciarza”, „Rabusie ulotnili się bez śladu”, „Policja jest bezradna”, „Kim byli sprawcy?” – krzyczały czerwone litery nagłówków.
Spojrzałam na datę jednego z nich: 26 czerwca 1968. Zamyśliłam się głęboko. Rok 1968… Moja mama skończyła wtedy osiemnaście lat i właśnie się zaręczyła. Opowiadała mi tę historię niejednokrotnie i zawsze ze łzami wzruszenia. Byli wtedy bardzo biedni, ale „jej Rysiu” był takim zaradnym chłopakiem. Mimo swego kalectwa potrafił zadbać, by niczego im nie brakowało. Boże… Siedziałam jak ogłuszona, bombardowana niechcianymi myślami.
Ojciec to ukrywał
Byli bardzo biedni, a jednak ojca stać było na złote kolczyki. I dlaczego akurat kolczyki? Na zaręczyny daje się zwykle pierścionek. Pytania przywołały strzępki wspomnień. Jakaś sprzeczka rodziców przy okazji wyjścia na bal sylwestrowy. Mama chciała założyć zaręczynowe kolczyki, a ojciec gwałtownie protestował, że nie wypada obnosić się z taką biżuterią na zakładowej zabawie.
Czyżby bał się, że ktoś je rozpozna? – uderzyła mnie przykra, choć logiczna konkluzja, i dotarło do mnie, że zaczynam wierzyć w winę ojca.
Zrobiło mi się niedobrze. Zerwałam się gwałtownie od stolika.
– Przepraszam, muszę iść i przemyśleć to sobie. Będziemy w kontakcie – podałam staruszce wizytówkę z moim prywatnym numerem telefonu. – Ja mam już pani dane, odezwę się – rzuciłam i niemal wybiegłam z kawiarni.
Długo krążyłam po ulicach, zastanawiając się, co zrobić. Ojciec był dziesięć lat starszy od mamy i zmarł trzy lata temu. Nie mogłam go już o nic zapytać, a mama najprawdopodobniej nie znała pochodzenia kolczyków. Zakochana do końca w swoim Rysiu, nigdy w niego nie zwątpiła i nie dopatrywała się niczego podejrzanego w jego zaradności.
Czy miałam prawo mącić jej spokój, podważać zaufanie i wiarę w ukochanego? Zwłaszcza teraz, po śmierci ojca, gdy on nie mógł się bronić, a ona podupadła na zdrowiu. Taka wiadomość mogłaby ją zabić. Mnie samej nie paliło się, by poznać prawdę, ale z drugiej strony wiedziałam, że niepewność jest jeszcze gorsza. Ileż można miotać się między nadzieją, że to niesamowity zbieg okoliczności, a podejrzeniem, że ukochany ojciec był brutalnym złodziejem?
Chętnie wmówiłabym sobie, że starsza pani to sprytna naciągaczka, ale musiałaby być naprawdę świetną aktorką. Zatem to, co mi opowiedziała, musiało być prawdą. Pozostawała kwestia winy mojego ojca. Nie umiałam pogodzić się z myślą, że mógł być przestępcą, lecz fakty podane przez staruszkę bezlitośnie wskazywały na niego…
Do domu wróciłam późnym wieczorem. Czułam się rozbita i po prostu chora. Położyłam się spać, ale nie wypoczęłam; śniły mi się koszmary. Kiedy obudziłam się w środku nocy, podjęłam decyzję. Muszę to wyjaśnić, muszę wiedzieć.
Chciałam przycisnąć wujka
Rano zadzwoniłam do pracy, informując, że biorę urlop na żądanie.
Wyszłam z domu dosyć wcześnie, pokręciłam się po mieście i w końcu uznałam, że wujek Felek powinien się już obudzić. Jeśli on nie zna prawdy, to nikt jej zna.
Otworzył mi, wyraźnie zdziwiony poranną wizytą, ale ucieszył się na mój widok. Nie był zdenerwowany, więc się nie zacinał.
– Gabrysia, witaj, dawno cię nie było! – powiedział. – Stało się coś czy tak wpadłaś do starego wujka?
– Musimy porozmawiać.
Przypatrywałam mu się, jakbym go pierwszy raz zobaczyła. Poorana zmarszczkami twarz, rzednące włosy, ale sylwetka nadal zwalista, oczy czujne. Skierowałam wzrok na jego dłonie. Duże, sękate… Czy pobił nimi tamtą kobietę? Czy naprawdę był do tego zdolny?
– Jak musimy, to musimy – roześmiał się. – Coś taka oficjalna? A pół litra przyniosłaś? – zażartował. – No, wchodź, wchodź. Do saloniku, drogę znasz.
Gdy usiadłam na fotelu, zapadając się w miękkie siedzisko, zaczęłam się łamać. Może jednak lepiej nie pytać? Co mi da poznanie prawdy? Nie zmienię przeszłości, niezależnie od tego, jaka była. Po prostu zapytam o byle co i sobie pójdę.
Ledwie powzięłam tę decyzję, zrozumiałam, że byłabym zwykłym tchórzem. Nie mogłam tak postąpić. Niewiedza by mnie dręczyła. Wcześniej czy później i tak bym tu wróciła. Oby nie za późno, w końcu wujek nie będzie żył wiecznie.
Wszystko stało się jasne
Zapytałam go zatem bez żadnych wstępów i owijania w bawełnę:
– Wujku, czy byłeś wtedy z tatą, w sześćdziesiątym ósmym, kiedy kupował kolczyki dla mamy, te zaręczynowe?
Twarz wujka Felka spurpurowiała. Kilkakrotnie łapczywie nabrał powietrza, jakby brakowało mu tchu.
– Sysyskąd o tym wiesz?
– Przypadek – wyjaśniłam lakonicznie, a serce waliło mi jak szalone. – Więc to prawda, to wszystko… – urwałam, czując kluchę w gardle i zbierające się pod powiekami łzy.
Wujek westchnął ciężko.
– Mymyślałem, że zabiorę tę tajemnicę do grobu jak Rysio.
– Czy matka znała prawdę? – odważyłam zadać się pytanie, które od wczoraj mnie nurtowało.
– Nie! Obaj przysięgliśmy, że Emilka nigdy się o tym nie dowie. Mam nadzieję, że pomożesz mi dotrzymać tej przysięgi. Ona tego nie zniesie. Miała Rysia niemal za anioła – patrzył na mnie błagalnie.
– Wiem, wujku – nie odwróciłam wzroku. – Ode mnie też się nie dowie.
Odszukałam tę staruszkę
Potem zostało mi jeszcze tylko jedno do zrobienia. Odszukałam adres staruszki z banku. Mieszkała w ładnej, nowoczesnej dzielnicy willowej.
Stanęłam przy furtce i zadzwoniłam. Otworzyła mi kobieta, mniej więcej w moim wieku. Zapytałam o moją niedoszłą klientkę.
– Babcia jest w szpitalu. Podejrzenie zawału. Wczoraj czymś nadmiernie się wzruszyła. Ale już jest lepiej…
Podziękowałam za informacje i odeszłam. Pierwotnie chciałam oddać staruszce kolczyki, przyznając, że mój tata okradł jej rodzinę. Zarazem zamierzałam wyznać niemiłą prawdę o jej ojcu, tym samym niszcząc złudzenia starej kobiety o najbliższym człowieku, tak jak ona zniszczyła moje wyobrażenie o wspaniałym tacie. Jednak na wieść o jej chorobie zmieniłam zdanie. To byłby akt okrucieństwa, a nie żadna sprawiedliwość.
Poczekam, aż wróci do zdrowia. Wtedy, bez dodatkowych wyjaśnień, zwrócę jej kolczyki. Gdyby spytała, skąd je mam, powiem, że ojciec kupił je od przygodnego sprzedawcy. Przecież mogło tak być…
Czytaj także: „Mąż nie chciał mieć dzieci, więc wrobiłam go w ciążę. Teraz mam brzuch jak dynia, a w środku trojaczki”
„Mąż był ojcem idealnym, dopóki nasza córeczka nie zachorowała. Wtedy wziął nogi za pas i tyle go widziałam”
„Moja matka na łożu śmierci miała tylko jedno życzenie. Myślałem, że bredzi, ale po roku wydarzyło się coś szokującego”