Dobrze wiedziałem, że kiedy za narzeczoną Rafała zamkną się drzwi, mama znów zacznie swoje ulubione rozmowy.
– Jaka urocza ta Ada! – zakrzyknęła zgodnie z moimi przewidywaniami.
Rodzinny obiad się skończył, mój młodszy brat poszedł odprowadzić swoją dziewczynę do domu, a ja zostałem zupełnie sam, wystawiony na ogień pytań rodzicielki.
– Są piękną parą – kontynuowała, mierząc mnie badawczym wzrokiem.
Zebrałem ze stołu naczynia i zaniosłem je do kuchni. Może do tego czasu mamusia zmieni temat…
Próżne nadzieje
– Synku, a kiedy ty przedstawisz mnie i ojcu swoją wybrankę? – padło sakramentalne pytanie.
– Daj spokój, nie dręcz chłopaka – przyszedł mi z odsieczą tata.
Mama jednak ani myślała odpuścić.
– Ustatkowałbyś się wreszcie – zagaiła. – Jesteś starszy od Rafała o dwa lata i co? On w lipcu planuje ślub, a ty ciągle sam jak palec.
– Jeszcze nie znalazłem tej jednej jedynej – mruknąłem na odczepnego i zacząłem zbierać się do wyjścia.
W przeciwieństwie do młodszego brata, którego mama stawiała mi za wzór, ja byłem już samodzielny. Zaraz po studiach znalazłem pracę i wziąłem kawalerkę na kredyt, usamodzielniłem się. Ale byłem samotny.
Owszem, miałem w życiu kilka dziewczyn. Ponoć jestem całkiem przystojny, więc nie narzekałem na brak powodzenia. Co z tego, skoro przy każdej nowo poznanej pani czułem, że to nie to. A raczej… nie ta. Bo gdzieś w głębi serca miałem dziwne przekonanie, że jest na świecie kobieta, z którą jesteśmy sobie przeznaczeni.
Podczas gdy koledzy albo się bawili, skacząc z kwiatka na kwiatek, albo wiązali z pierwszą lepszą, z którą akurat splótł ich los, ja czekałem. Na kogo? I gdzie ta jedna jedyna miałaby niby być? Nie miałem pojęcia. Sięgałem już po marynarkę, kiedy mama delikatnie ujęła mnie za dłoń.
– „Jedna jedyna”, powiedziałeś – spojrzała na mnie w zamyśleniu.
– Wiesz, mamo, to takie powiedzonko, kiedy…
– Już raz użyłeś takiego określenia – wpadła mi w słowo.
– Naprawdę? Nie pamiętam.
– Nic dziwnego – uśmiechnęła się. – Miałeś wtedy zaledwie 3 lata. Z tego okresu niczego się nie pamięta.
Zaintrygowała mnie, pozwoliłem więc z powrotem zaciągnąć się do pokoju, usiadłem przy stole i przyjąłem od mamy szklankę herbaty.
– Ja też o tym zapomniałam – mówiła dalej. – Dopóki teraz nie użyłeś tego zwrotu po raz kolejny.
Nadstawiłem uszu
Co to za historię sprzed 25 lat chce mi opowiedzieć?
– Wyszłam z wami wtedy na spacer do parku – mama usadowiła się w fotelu. – Roczny Rafałek spał sobie grzecznie w wózku, a ty szalałeś jak zwykle. Zawsze był z ciebie urwis. W okolicy był plac zabaw, ganiałeś więc za starszymi dziećmi i rzucałeś w nie piaskiem z piaskownicy. Aż w pewnym momencie…
Mama przerwała na chwilę i zapatrzyła się w ścianę pokoju, jakby widziała w niej nie mur, ale scenę z czasów, kiedy była młodą matką. Po chwili znów zaczęła opowiadać. O tym, jak parkową alejką nadeszła jakaś kobieta, prowadząc za rękę innego berbecia – dziewczynkę wyglądającą na moją rówieśniczkę.
Mama przestraszyła się oczywiście, że i ten szkrab oberwie ode mnie piaskiem, ale wtedy stało się coś zaskakującego. Przestałem rozrabiać, na widok dziewczynki zamarłem z wrażenia. Ona też znieruchomiała. Jej matka chciała ją nawet odciągnąć, żeby iść dalej, ale mała się jej wyrwała jednym zdecydowanym szarpnięciem i poczłapała do mnie.
Dwójka dzieci, zwykłych trzylatków, stanęła przed sobą, intensywnie się w siebie wpatrując. Nasze mamy się nie wtrącały. Zaintrygowane patrzyły, co będzie dalej. A my tymczasem wyciągnęliśmy ku sobie rączki i ujęliśmy się za dłonie. Staliśmy tak dłuższą chwilę, po czym czule się objęliśmy. I nie wiadomo, jak długo trwalibyśmy w takim uścisku, gdyby mamy nas w końcu nie rozdzieliły.
„Tomek, Tomeczku” – wołała do mnie tamta dziewczynka (a przecież mam inaczej na imię), kiedy jej rodzicielka ciągnęła ją do parkowej bramy.
– Spytałam cię wtedy, co to za dziecko – ciągnęła opowieść mama. – I powiedziałeś mi coś bardzo dziwnego. Zwłaszcza, jak na trzylatka: „To moja żona. Bo ona jest moją jedną jedyną miłością”.
Wracałem od rodziców do domu, nie wiedząc, co myśleć o tej historii. Wydawała mi się nieco naciągana. Chociaż w sumie… przecież to było zwykłe dziecięce gadanie. Owszem, zawierało raczej nieznane trzylatkowi pojęcia takie jak: miłość, żona. Mogłem jednak te słowa gdzieś usłyszeć i powtórzyć przy byle okazji. Z drugiej jednak strony, w tej opowieści było coś poruszającego, niemal magicznego. Kto widział, żeby dwójka ledwie odrosłych od ziemi gówniarzy zachowywała się w taki „dorosły” sposób?
Kiedy więc wszedłem do swojej kawalerki, zrobiłem kawę i z parującym kubkiem siadłem zaraz do komputera. W wyszukiwarce wpisałem frazę „pamięć wczesnodziecięca”.
Wyświetliło się mnóstwo psychologicznych tekstów, z których wyczytałem, że w pierwszych latach życia pamięć ludzka jest bardzo plastyczna, niezwykła, pełna emocji. I mocno szczegółowa. Małe dzieci pamiętają nawet błahe i drobne zdarzenia. Kiedy jednak maluch kończy 6, 7 lat, wszystkie wspomnienia od początku życia do mniej więcej trzeciego roku zostają bezpowrotnie wykasowane.
Nikt nie umie wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Lekarze i psycholodzy przyjęli więc po prostu, że tak musi być i już. Taka faza rozwoju mózgu nazwana amnezją dziecięcą.
Zrobiło się późno, szyba pociemniała, a ja dalej grzebałem w internecie. Coś w opowieści mamy nie dawało mi spokoju. Czułem się jak człowiek, któremu najpierw lekko uchylono, a zaraz potem zatrzaśnięto przed nosem jakieś drzwi. Wpisałem w wyszukiwarce słowa: „zapomniane dziecięce wspomnienia”.
Znów mnóstwo wyników, a wśród nich relacje na temat poprzednich wcieleń. O maluchach, które na przykład znały obce języki, choć nikt ich nie uczył albo podawały adresy i nazwiska ludzi, których znały rzekomo kiedyś jako osoby dorosłe. Zwykłe fantazje, które z biegiem czasu ulegały zapomnieniu.
Ale akurat wtedy wpadł mi w oko inny artykuł, tym razem historyczny. Według niego wędrówka dusz wcale nie jest „wynalazkiem” mieszkańców Indii. Kościół katolicki ponoć też to zjawisko kiedyś dopuszczał. A przynajmniej do roku 553, kiedy to cesarz Justynian zdecydował, że reinkarnacja to zabobony i chrześcijanom nie wolno w nie wierzyć.
Dlaczego ona nazwała mnie Tomkiem?
Późną nocą, kiedy kładłem się spać, kołatały mi się po głowie różne myśli.
Byłem już jednak tak zmęczony, że natychmiast zasnąłem. Przez następnych kilka dni niemal zapomniałem o tej sprawie. To znaczy nie zapomniałem, tłukła mi się wciąż gdzieś z tyłu głowy, ale przecież nic nie mogłem z nią zrobić. Szanse na znalezienie po ćwierćwieczu tamtej dziewczynki były żadne, a historii o jakimś Tomku nie było jak zweryfikować.
Wróciłem więc do zwykłych codziennych zajęć, a opowieść mojej mamy – choć niewątpliwie intrygująca – powoli wyblakła w mojej pamięci. Aż nagle doznałem olśnienia.
To było w środę, kiedy jechałem do pracy autobusem. Gdzieś z tyłu ciągle rozmyślałem o tej historii, która opowiedziała mi mama. W sumie, jak można nie myśleć o czymś, co powinno zaważyć na moim życiu? O kobiecie, która gdzieś na mnie czeka? A jeśli nigdy się nie doczeka, tak samo jak i ja? Przecież niczego o niej nie wiem. Mam jak dureń wysiadywać w tym parku z opowieści i oczekiwać na cud? Przecież nawet nie mam pojęcia jak ona wygląda. To wszystko wydawało mi się na maksa niespójne i irracjonalne. Może moja matka to wszystko wymyśliła, żeby w końcu zmusić mnie do tego, żebym sobie kogoś znalazł?
Pogrążony w zadumie mijałem kolejne ulice oświetlone poranny słońcem, gdy w końcu coś mnie naszło. Jedni nazwą to głupotą, inni wymysłem jak z bajki, ale byłem pewien, że zobaczyłem anioła. A raczej człowieka tak pięknego jak jedno z tych boskich stworzeń. Byłem pewien, że to ona. Coś ze środka mi o tym podpowiadało. W głowie wybrzmiewała mi tylko jedna myśl "To ona! To jedna jedyna".
Może i nie jestem romantykiem z natury, ale natychmiast zatrzymałem autobus przyciskiem awaryjnego stopu i obarczony wrogim wzrokiem kierowcy pognałem za przepiękną dziewczyną. Pech chciał, że ruchliwa ulica nie chciała ze mną współpracować, a moja "jedna jedyna" znikała za horyzontem.
Biegłem jak głupiec, a auta nie szczędziły mi wrednego dźwięku klaksonów, ale zupełnie to po mnie spływało. W końcu ją zobaczyłem. Wielkości mróweczki, ta wątła postać w oddali skierowała się w stronę jednego z osiedlowych domków i zniknęła za jego drzwiami.
Dobiegłem do niego i stanąłem jak wryty
– Co ja najlepszego wyprawiam? Co mam jej powiedzieć? Cześć to ja, twój przyszły mąż? Dzieciak, z którym dekadę temu tuliłaś się w parku? Przecież to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek mogła usłyszeć.
To jednak nie dawało mi spokoju, wiedziałem, że tak łatwo nie mogę odpuścić. Jednak postanowiłem się lepiej przygotować. Skoro znałem już adres, mogłem tutaj zawsze wrócić, prawda? Spocony bieganiną, z purpurową twarzą i zadyszką jak u 60 latka, nie zrobię najlepszego wrażenia, prawda?
Wróciłem do domu, wziąłem porządny prysznic, ułożyłem włosy z nadmierną dokładnością. Wyciągnąłem z szafy najlepsze ubrania jakie mam, sięgnąłem po najdroższe perfumy – a właściwie próbkę, która dostałem od pani z drogerii. Z barku wyciągnąłem drogie wino, na dokładkę w kwiaciarni zakupiłem przepiękne róże. Dokładnie 25, to w tym momencie była dla mnie liczba symboliczna.
Byłem gotowy. Po drodze rozważałem różne scenariusze. Gdy doszedłem jednak do drzwi w głowie wybrzmiewały mi już tylko dwie myśli. "Jesteś idiotą, kompromitujesz się, weź te swoje zeschnięte badyle i spadaj do kawalerki", a druga "jeśli nie spróbujesz, nigdy nie dowiesz się, czy byliście sobie przeznaczeni".
To była ostatnia szansa, żeby wiać
Zadzwoniłem dzwonkiem, gula w gardle urosła do rozmiarów jabłka, ręce trzęsły mi się jak na dobrym kacu, ale teraz nie było już odwrotu. W pokoju obok zaświeciło się światło, firanka poszła w ruch.
Zachrzęścił zamek, opadła klamka, drzwi się otworzyły. W progu stanęła dziewczyna w wiosennej sukience. Była boso, włosy miała mokre, jakby dopiero co wyszła z kąpieli. Była piękna, ale zupełnie jej nie znałem. A mimo to, kiedy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały… wiedziałem.
– To ty – szepnąłem. Zdziwiona spojrzała na mnie, zmierzyła mnie od góry do dołu, zerknęła na róże uważnym wzrokiem, zdawało się, że zaczęła je liczyć.
– To ja – odpowiedziała. – Tak długo cię szukałam...
A potem zarzuciła mi ręce na szyję. Stałem skołowany, ale powoli docierało do mnie, że ona też usłyszała tę historię od swojej matki. Tak odnalazłem tę jedną jedyną.
Czytaj także:
„Sądziłam, że ciężka pracą zasłużyłam na awans. Przegrałam z długimi nogami kochanki szefa”
„Dałam kochasiowi oszczędności życia, a on zapadł się pod ziemię. Pewnie znalazł sobie następne naiwne sponsorki”
„Teściowie chcieli mi zrobić z wesela wiejską potupajkę. Ślub w kościółku, suknia beza i tabuny ludzi to dla nich norma”