Próbowałem podążać drogą wybraną dla mnie przez rodziców, ale doszedłem do wniosku, że to mnie nie kręci. Gorzej, bo nie wiedziałem, dokąd zmierzam.
Ze studenta prawa zmieniłem się w zmęczonego pracownika marketu. Podejrzewam, że na prawo dostałem się dzięki wstawiennictwu matki i wiecznie żywej pamięci po moim zmarłym ojcu. Oboje byli świetnymi adwokatami. Gdy się przedstawiałam, zaraz słyszałam peany na ich cześć. Zaplanowano moją przyszłość już we wczesnym dzieciństwie – jedyny syn takich rodziców po prostu musiał iść na prawo. Prawdę mówiąc, nie miałem innych pomysłów na siebie, więc poszedłem. Już po pierwszym miesiącu przekonałem się, że nie pasuję do towarzystwa ambitnych kujonów. Ryłem do matury jak głodny dzik, co zaowocowało niezłymi wynikami, ale tutaj kuć trzeba było na okrągło.
Nie wdałem się w rodziców i studia prawnicze mnie przerosły
Kolejne zawalane kolokwia jasno dowodziły, że się nie nadaję. Ukrywałam przed matką swoje klęski, nie chcąc jej rozczarować. Co rano wychodziłem na uczelnię, do której rzadko docierałem. Wagarowałem, wpadając w coraz głębszy dół zaległości. Gorzej, bo nie miałem pojęcia, co chcę robić w życiu. Kompletnie!
Nigdy nie zastanawiałam się nad innym opcjami niż prawo. A to nie mogło przecież wypalić, bo zupełnie mi nie zależało. Zbliżała się sesja zimowa, do której z braku zaliczeń nie miałem co podchodzić. Wypadało przyznać się matce. Nie zdążyłem.
– Spotkałam jednego z twoich wykładowców. Nie widział cię od tygodni. Podobno na inne zajęcia też nie chodzisz. Co się dzieje?– spytała.
Wzruszyłem ramionami.
– Czy to znaczy, że sobie poradzisz, zdążysz przed sesją? – starała się zachować spokój, ale widziałem, jak kącik jej ust zadrgał nerwowo.
Należało postąpić wreszcie jak facet i skończyć ze ściemnianiem.
– Nie, mamo, nie poradzę sobie – odparłem z mocą. – Bo nie chcę. Rezygnuję. Nie nadaję się na prawnika. To było twoje marzenie, nie moje. Bardzo mi przykro.
– Aha – powiedziała. – Po prostu ci przykro. Co zamierzasz w takim razie robić, skoro studiować ci się już nie chce?
– Nie wiem.
– Aha – powtórzyła.
Na sali sądowej była jak lwica
Teraz sprawiała wrażenie zająca złapanego w snop światła na drodze. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, zaskoczona, sparaliżowana. Jakby nie wierzyła, że to się dzieje.
– Mamo, proszę, to jeszcze nie koniec świata… – westchnąłem. – Nie twierdzę, że w ogóle nie chcę studiować. Tylko zastanawiam się nad innym kierunkiem. Do października coś wymyślę. Na razie pójdę… pójdę do pracy! – nagle mnie olśniło.
Zamrugała powiekami. Odchrząknęła. Otrząsnęła się i znowu była sobą. Twardą panią adwokat.
– Świetnie, trzymam cię za słowo. Nie zamierzam utrzymywać syna obiboka. Jeżeli do października nie podejmiesz żadnych działań, wówczas poproszę, żebyś się wyprowadził.
Skończyła rozmowę. Teraz to mnie sparaliżowało
Blefowała? Czy faktycznie wystawi mnie za drzwi, jeżeli do jesieni nie znajdę sobie roboty albo jakichś studiów? Wolałem nie ryzykować i od razu zacząłem szukać. Myślałem o sobie jak o nieudaczniku.
Na prawnika nie nadawałem się również dlatego, że byłem nieśmiały i zamknięty w sobie jak słoik ruskiego dżemu. A przecież umiejętność nawijania oraz reklamowania własnej osoby przydaje się przy rozmowach z ewentualnym pracodawcą. Zwłaszcza gdy kandydatowi brak doświadczenia zawodowego.
Wszędzie słyszałem: „Proszę zostawić CV, odezwiemy się”. Ale się nie odzywali. Jak te nieliczne panny, którym odważyłem się wcisnąć numer telefonu, bo swojego mi dać nie chciały i nigdy nie oddzwaniały… Ledwie wkraczałem w dorosłe życie, a już czułem się jak nieudacznik. Bez dziewczyny, perspektyw, pracy.
Zacząłem pracę w... markecie
W końcu załapałem się na pracownika fizycznego w markecie. Harowałem za marne grosze, napinając wątłe mięśnie. Masakra! Padając wieczorem na nos, lecząc zakwasy i odciski, niemal żałowałem, że rzuciłem to nieszczęsne prawo. Czy na to liczyła matka? Trudno orzec. Wreszcie litość wzięła górę nad chęcią dania synowi nauczki i mama kazała mi się zwrócić o pomoc do wuja Mikołaja. Co najlepiej dowodziło, jak okropnie ją zawiodłem. Kochała swego brata, ale nie podziwiała, uważając, że taki zdolny, inteligentny facet mógłby osiągnąć w życiu znacznie więcej.
Całkiem niedawno, gdy w nerwach czekałem na ogłoszenie listy przyjętych na prawo, wuj zażartował:
– Nie martw się. Jak się nie dostaniesz, mimo protekcji mamusi, to ja przyjmę cię na swojego ucznia. Z otwartymi rękami.
– Chyba po moim trupie! – skrzywiła się wtedy matka. – Marnuj swoje zdolności, twoja sprawa, ale Krystian zostanie kimś więcej niż zwykłym akwizytorem.
– Zwykłym? No wiesz! Zraniłaś mnie do głębi, siostro! – obruszył się, puszczając do mnie oko. – Jestem mistrzem, wręcz geniuszem akwizycji. Sprzedam wszystko każdemu!
– Nawet gdy ten ktoś wcale tego nie potrzebuje! – prychnęła mama. – Zwyczajnie wciskasz ludziom kit.
– A ty bronisz morderców i złodziei. Wielce chwalebne… – odciął się wuj, co rozpętało typową dla nich kłótnię o powołanie i pryncypia.
Ja słuchałem, zazdroszcząc im obojgu
Głównie fascynacji, której sam nie czułem w żadnym kierunku. Teraz zaś mama z własnej, nieprzymuszonej woli wysyłała mnie na staż do wuja. Chyba była zdesperowana.
– Jesteś pewna? Wuj będzie triumfować… – zaznaczyłem.
– Już to zrobił, gdy zadzwoniłam po prośbie – machnęła ręką. – Wytknął mi, że od lat pcham cię drogą, która wcale nie musi ci odpowiadać, a teraz on ma naprawiać to, co ja zepsułam. Czyli prostować zagubionego siostrzeńca, który nie wierzy w siebie i nie ma pojęcia, co ze sobą począć.
– Brzmi fatalnie… – mruknąłem.
– Dlatego czuję się winna.
– Ale mamo, akwizytor…? – jęknąłem, bo chcąc nie chcąc, zaraziła mnie swoimi uprzedzeniami.
– A co, wolisz market? – zmarszczyła brwi.
Wahałem się tylko przez chwilę, a potem zadzwoniłem
Umówiliśmy się nazajutrz po osiemnastej, w bardzo popularnym pubie. Cóż, jak spadać, to z wysokiego konia. Kiedy dotarłem na miejsce, zastałem drzwi zamknięte na głucho. Nerwowo zastukałem w szybkę i po długiej chwili pojawił się jakiś wielki, zarośnięty typ. Pewnie ochroniarz.
– Otwieramy dopiero o dwudziestej – oznajmił, patrząc na mnie niechętnie.
– Ale ja się tu umówiłem z… z wujkiem Mikołajem – zarumieniłem się, bo musiało to zabrzmieć dziecinnie.
Rzeczywiście był mistrzem swej profesji. Niemniej reakcja draba była zdumiewająca. Uśmiechnął się szeroko i wpuścił mnie do środka bez dalszych pytań. Ruszył przodem, ja za nim, prosto do ogromnego baru, przy którym zgromadziło się kilka osób. Jedną z nich był wuj Mikołaj. Niski, korpulentny, łysawy, ale skupiał uwagę wszystkich na sali. Energicznie tłumaczył coś słuchaczom, niemal spijającym słowa z jego warg. Dostrzegłszy mnie, zapraszającym gestem wskazał wysoki stołek koło siebie. Przedstawił mnie obecnym jako swoją „tajną broń”, dzięki czemu barmanka podarowała mi szklankę z napojem i promienny uśmiech, po czym kontynuował wcześniejszy wywód.
– Podsumowując dzisiejszy wykład, cygara Royal Jamaica seria Gold, wbrew swej nazwie nie pochodzą z ojczyzny Boba Marleya. Choć w ich składzie są też liście z Jamajki, ale to są liście tytoniu, a nie sami wiecie czego – mrugnął porozumiewawczo.
– W tej chwili mamy cztery formaty, czyli rozmiary, plus piąty tej samej marki, ale z serii Park Lane. Czas palenia, smak i wszystkie inne informacje otrzymacie państwo wraz z dostawą na karcie cygar. Bardzo dziękuję za cierpliwość i uwagę. Zeskoczył ze stołka z gracją, zdumiewającą przy jego tuszy, i skłonił się nisko. Niczym magik po udanym występie. Ręce same złożyły mi się do oklasków; ktoś się przyłączył.
– Ależ nie trzeba – krygował się wuj, wyraźnie jednak zadowolony i to, o dziwo, ze mnie.
– No widzisz, już mi pomagasz – szepnął.
– Bartek, możemy gdzieś tu klapnąć i porozmawiać? – zwrócił się do wielkiego typa.
– Jasne, nie widzę żadnych przeciwwskazań. Chyba że wolałbyś skorzystać z mojego gabinetu?
– Nie, wystarczy nam stolik gdzieś w kącie – uśmiechnął się wuj.
Byłem pod wrażeniem
Zarośnięty drab okazał się szefem kultowego pubu i zaproponował mojemu wujkowi własny gabinet na rozmowę z młodym siostrzeńcem! No, no…
– Naprawdę ważny gość z ciebie, nie wiedziałem, że tak to wygląda.
– Mów mi wuju! – zaśmiał się Mikołaj, gdy siedliśmy przy wskazanym stoliku. – I nie sądź po pozorach… – dodał już poważniejszym tonem.
– Pierwsza nauka na dzisiaj: ty na przykład wyglądasz jak przestraszony szczeniak, ale tekst o „tajnej broni” dodał ci tajemniczości. Barmanka od razu się zainteresowała.
– Tyle że ja naprawdę jestem przerażony, niepewny i w ogóle… zupełnie do niczego – westchnąłem.
– Bzdura! – wuj klepnął mnie w ramię.
– Grunt, że chcesz się uczyć. Trafiłeś pod właściwy adres. – Do mistrza? – uśmiechnąłem się.
– Oczywiście. Teraz będzie ważny test, więc skup się. Czego szukasz?
– No… – podrapałem się po głowie, nie wiedząc, co odpowiedzieć. – W zasadzie to szukam pracy, ale nie tylko…
– A czego jeszcze? – dopytywał. – Odpowiedzi na pytanie, kim jestem – odparłem rezolutnie. – Bo kim nie jestem, to już wiem – dodałem.
Chyba zdałem test, gdyż wuj uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Najlepiej, żebyś się do mnie przeprowadził – oznajmił.
– Jeśli porządnie chcesz się przyłożyć do akwizycji.
– A mam inne wyjście? – wzruszyłem ramionami.
– Zresztą chętnie zejdę matce z oczu, zanim sama mnie nie wyrzuci z chaty…
– Kolejna bzdura! – fuknął.
– Matka cię kocha. Nad życie. Owszem, rozczarowałeś ją i zraniłeś. Zwłaszcza kłamstwami i wagarami. Nie sądziła, że wychowuje tchórza…
– To po cholerę pchała mnie na to przeklęte prawo?! – wybuchnąłem.
– Uznała, że to jest dla ciebie najlepsze. Nie opierałeś się rękami i nogami, prawda? Po prostu sobie odpuściłeś, gdy pojawiły się schody.
– Czyli co, powinienem wytrwać? Wbrew sobie? Uważasz, że mama miała rację? – prychnąłem.
– Z jej punktu widzenia tak. A umiejętność poznania punktu widzenia drugiej osoby to klucz do sukcesu. W biznesie, życiu, miłości, we wszystkim. Potraktuj to jak drugą lekcję.
Wreszcie zyskałem pewność siebie
Potem przyszły kolejne. Zamieszkałem z wujem i codziennie uczyłem się czegoś nowego, nie tylko o sztuce sprzedaży. Matka się nie myliła – Mikołaj był bardzo inteligentnym i zaradnym facetem. Po maturze chciał jak najszybciej stanąć na własnych nogach i zaczął pracować w sklepie z butami. Potem przerzucił się na sprzedaż damskiej bielizny. Handlował też herbatami i kawą, przez dłuższy czas zajmował się ubezpieczeniami, a obecnie sprzedawał cygara. Choć nie skończył żadnej wyższej uczelni, interesował się psychologią, socjologią, marketingiem i wszystkim, co mogło mu pomóc w pracy. Uważał, że drogi do szczęścia w życiu zawodowym są dwie: albo rób to, co kochasz, albo pokochaj to, co robisz. On wybrał pierwszą.
Ulubione stwierdzenie wuja, że „sprzedaż jest najbardziej podniecającą rzeczą, jaką można robić w ubraniu” początkowo wziąłem za żart, ale on naprawdę tak myślał. Uwielbiał akwizycję! Każda udana transakcja napawała go satysfakcją. Każde nieudane spotkanie stawało się okazją do podjęcia nowego wyzwania. Ze wszystkiego wyciągał wnioski i stale się doskonalił. Mnie również do tego zachęcał. Na początek dostałem do przeczytania książki, które Mikołaj nazwał „czterema filarami wiedzy o sprzedawaniu czegokolwiek komukolwiek”.
Potem wyznaczył mi plan trzynastu tygodni
Miałem co tydzień nauczyć się jednej nowej rzeczy, pogłębiać wiedzę na jej temat i ćwiczyć ją w praktyce. Bo oczywiście wuj zabierał mnie ze sobą na spotkania biznesowe. Wydawało mi się, że chodzenie po knajpach i sprzedawanie cygar to niezbyt skomplikowane zajęcie, o ile zwalczę wrodzoną nieśmiałość. Nic bardziej mylnego. W wykonaniu wuja było to połączenie flirtu z wojną psychologiczną, uwodzenie na zmianę z boksem. Samo obserwowanie go w akcji stanowiło duże przeżycie. Jakbym oglądał mamę na sali sądowej… Tak odkryłem pewną prawdę: nieważne, co robisz – sprzątasz ulice, uczysz dzieci w szkole, handlujesz czy bronisz klientów – rób to na sto procent.
Nauczyłem się palić cygara, a nawet w nich zasmakowałem. Zawsze w niedzielę wypalaliśmy po jednym, podsumowując dokonania minionego tygodnia i omawiając strategię na następny. I tak nie wiedzieć kiedy z nieśmiałego i zakompleksionego młodziaka stałem się wygadanym, pewnym siebie facetem. Pogodziłem się z matką, pogodziłem się ze światem i z samym sobą. Teraz jestem gotów zacząć nowe, tym razem własne życie. Niekoniecznie jako akwizytor, chociaż… właściwie dlaczego by nie?
Czytaj także:
„Marzyłem o miłości, ale internetowe randki były porażką. Gdy uznałem, że nie ma dla mnie nadziei, los mi to wynagrodził”
„Zakochałam się w facecie młodszym o 13 lat. Jego wiedźmowata matka wyzywa mnie na ulicach. W rodzinnym mieście jestem skończona”
„Kobietom to bym nieba przychylił. A te żałosne, głupie istoty nie chcą brać. Doceniały moje pieniądze, ale uczuć już nie”