Wszystko zaczęło się rok temu. Mój tata miał udar. W pracy. Gdy mama zadzwoniła i mi o tym powiedziała, to aż mi nogi zmiękły z przerażenia. Zawsze był przecież silny i zdrowy. Właściwie nie chodził do lekarza. A tu nagle taki cios…
– Zuzia! Przyjedź jak najszybciej do szpitala, bo z ojcem jest bardzo źle… – łkała mama w słuchawkę.
Nie zastanawiając się ani chwili, wsiadłam w samochód i ruszyłam w prawie trzystukilometrową podróż do rodzinnego miasta. Od kilku lat pracowałam we Wrocławiu i w domu pojawiłam się niezbyt często. Teraz jednak żałowałam, że tak rzadko odwiedzałam rodziców. Wciskając do dechy pedał gazu, prosiłam Boga, żeby nie zabierał taty z tego świata.
Moje modlitwy zostały na szczęście wysłuchane. Gdy dotarłam do szpitala, mama była ciągle jeszcze zapłakana, ale spokojniejsza.
– O dobrze, już jesteś… Z ojcem jest lepiej. Lekarze mówią, że przeżyje – mówiła z przejęciem.
– Bardzo się cieszę – odetchnęłam.
– A jak ja?! Przecież wiesz, jak bardzo go kocham. Nie potrafiłabym bez niego żyć – oczy mamy znowu zrobiły się mokre.
– Nie będziesz musiała. Tata na pewno wróci do zdrowia. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – przytuliłam ją, ale uwolniła się z mojego uścisku.
– Oczywiście, że będzie. Już ja o to zadbam. Niczego mu nie zabraknie! – otarła łzy.
Regularne ćwiczenia są najważniejsze
Tata był w ciężkim stanie. Na skutek udaru miał niesprawną prawą stronę ciała, nie mógł mówić. Niejedną żonę by to przeraziło. Ale nie mamę. Była szczęśliwa, że ojciec żyje. Codziennie odwiedzała go w szpitalu. Karmiła, pielęgnowała. A w międzyczasie zdawała mi relacje przez telefon, co się z nim dzieje.
– Paraliż ustępuje. Tata już próbuje chodzić, porusza ręką, lepiej mówi. Lekarze twierdzą, że jak tak dalej pójdzie, to niedługo go wypiszą – usłyszałam pewnego dnia.
– Świetnie! Jak już będzie wiadomo, kiedy wraca do domu, koniecznie daj znać. Jakoś urwę się z pracy, przyjadę i pomogę ci go przewieźć – odparłam.
Było mi wstyd, że nie zostałam w rodzinnym mieście na dłużej, by także posiedzieć przy tacie, ale akurat miałam w pracy istne urwanie głowy i musiałam jechać do Wrocławia. Obiecałam sobie jednak, że jak już pożar w firmie się skończy, to wezmę urlop i posiedzę z tatą.
Wypisano go po trzech tygodniach. Tak jak obiecałam, urwałam się z pracy i pojechałam z mamą go odebrać. Różowo nie było… Tata ledwo chodził, nie mógł niczego utrzymać w prawej ręce… Tuż przed wyjściem udało nam się spotkać z lekarzem prowadzącym i zapytać o rokowania.
– Powinno być dobrze – powiedział. – O ile oczywiście pan Henryk będzie miał dobrą opiekę, a przede wszystkim skupi się na rehabilitacji. I to od zaraz. Regularne ćwiczenia są najważniejsze. Problem w tym, czy dostanie się do rehabilitanta. Z tego, co wiem, to kolejka jest olbrzymia. Napisałem na skierowaniu, że to pilny przypadek, ale wiecie panie, jak to u nas jest… – zająknął się.
Mama spojrzała nie niego spod oka.
– O opiekę proszę się nie martwić. Mężowi nie zabraknie nawet gwiazdki z nieba. A rehabilitację też jakoś załatwię – zapewniła.
– W takim razie życzę powodzenia. A, jeszcze jedno: proszę nie przesadzać z tą opieką. Jak pacjent ma wrócić do zdrowia, to musi być aktywny…
– Oczywiście… – mruknęła mama i wyciągnęła mnie z gabinetu.
Gdy ja pakowałam tatę do samochodu, ona pobiegła dowiedzieć się o rehabilitację. Było tak, jak mówił lekarz: pierwszy wolny termin dopiero za pół roku. Mama urządziła w rejestracji wielką awanturę, ale na nic się to zdało.
– Nie martw się, mam oszczędności. Zapłacę za rehabilitację i będzie po kłopocie – zaproponowałam.
– Naprawdę to zrobisz? Dziękuję ci, córeczko! – mama popatrzyła na mnie z wdzięcznością.
– Za co? Też kocham tatę i chcę mu pomóc – uśmiechnęłam się.
Nie wierzyłam w to, co słyszę
Byłam pewna, że wszelkie przeszkody utrudniające tacie powrót do zdrowia zostały pokonane. Okazało się jednak, że nie. Pierwsze sygnały, że coś jest nie tak, dotarły do mnie po tygodniu. Zadzwoniłam do mamy zapytać, jak tata radzi sobie na rehabilitacji. Byłam pewna, że usłyszę same zachwyty…
– Wiesz co, chyba nie będę więcej wozić taty na rehabilitację – usłyszałam.
– Ale jak to? Dlaczego? – dopytywałam się zaskoczona.
– Bo to mu szkodzi – odparła.
– Słucham?!
– A tak! Wiesz, jak on wygląda po godzinie ćwiczeń? Jakby go z krzyża zdjęli. Boję się, że z wysiłku znowu udaru dostanie.
– Co ty opowiadasz! Tata musi ćwiczyć. Pamiętasz, co mówił lekarz? Bez tego nigdy nie wróci do pełni zdrowia – zdenerwowałam się.
– Pamiętam, pamiętam. Niech ci będzie… Będę go wozić. Ale wiesz, co ten rehabilitant jeszcze wymyślił?
– Co?
– Że ojciec powinien bardzo dużo ćwiczyć także w domu. Bo ponoć rehabilitacja pod okiem specjalisty to tylko jedna czwarta sukcesu.
– Skoro tak powiedział, to widać tak jest. Mam nadzieję, że wzięłaś to sobie do serca i pilnujesz tatę.
– Ani myślę! – mama była oburzona. – Wystarczy, że wymęczą go w przychodni! W domu to ojciec ma tylko leżeć, dobrze jeść i nabierać sił.
– Ale mamo, tak nie można… – próbowałam protestować.
– Żadnego ale! Na rehabilitację w przychodni się zgadzam. Na resztę nie. Nie pozwolę, by ojciec się wykończył. Gdybyś tu była, tobyś zobaczyła, ile wysiłku kosztuje go każdy ruch! – krzyknęła i się rozłączyła.
Rozmowa z mamą bardzo mnie zaniepokoiła. Obawiałam się, że rzeczywiście położy ojca do łóżka. A przecież nie od dziś wiadomo, że leżenie wcale nie pomaga w powrocie do zdrowia po udarze. Wręcz przeciwnie, sprawia, że objawy się pogłębiają.
Ciocia Dorota wpadła na świetny pomysł
W weekend pojechałam więc do domu. Wystarczyło kilka godzin, bym zorientowała się, że jest naprawdę źle. Mama skakała koło ojca jak koło dzidziusia. Przynosiła mu jedzenie do łóżka, karmiła, była na każde zawołanie. Tata tylko oglądał telewizję albo czytał książki. Resztą zajmowała się ona. Oczywiście próbowałam z nią pogadać, wytłumaczyć, że szkodzi ojcu, ale mnie nie słuchała.
– Wybacz, moja droga, ale chyba lepiej wiem, co jest dobre dla mojego męża – burknęła i ucięła temat.
Miałam jeszcze nadzieję, że chociaż tacie uda mi się przemówić do rozumu. Przecież zdawał sobie sprawę z tego, że powinien być bardziej aktywny i samodzielny. Częściej wstawać, czymś się zająć, no i ćwiczyć. Ale i tu się zawiodłam. Po kilku minutach rozmowy zorientowałam się, że spodobała mu się rola chorego, wymagającego troski i opieki męża. I nie zamierza z niej rezygnować.
– Twoja matka rozumie, że jestem słaby i wykończony po rehabilitacji w przychodni. Szkoda, że ty nie – westchnął i odwrócił się do mnie plecami, dając do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną.
Do Wrocławia wróciłam załamana. Nie wiedziałam, co robić. Martwiłam się, że jak mama dalej będzie skakać przy ojcu, to on nigdy nie wróci do zdrowia. W desperacji zadzwoniłam do cioci Doroty. Od lat mieszkała na drugim końcu Polski, ale mimo to nie straciła kontaktu z mamą. Często ze sobą rozmawiały, wspierały się w trudnych chwilach. Mama liczyła się z jej zdaniem. Wiedziałam, że jeśli ciocia nie przemówi mamie do rozumu, to już nikt tego nie zdoła zrobić.
Ciocia wysłuchała mnie spokojnie. Gdy zamilkłam, zastanawiała się przez chwilę.
– Sprawa jest trudna, ale nie beznadziejna – odezwała się wreszcie.
– Masz jakiś pomysł?
– Mam… Pod warunkiem że możesz wziąć urlop, by mądrze zająć się ojcem – zawiesiła głos.
– Mogę. Choćby od najbliższej soboty – zapewniłam.
– Tak? No to posłuchaj…
Przez następny kwadrans wprowadzała mnie w szczegóły swojego planu. Gdy skończyła, byłam w dużo lepszym nastroju. Znowu odżyła we mnie nadzieja, że tata jednak wróci do zdrowia.
W umówionym z ciocią terminie pojechałam na urlop do domu. Gdy tylko przekroczyłam próg, zauważyłam, że mama jest bardzo zmartwiona.
– Czy coś się stało?
– Dzwoniła Dorota. Mówiła, że jest na skraju depresji. Chce, żebym do niej przyjechała – odparła.
– To jedź. Ciocia nigdy nie prosi o pomoc bez ważnej przyczyny. Musi być z nią naprawdę źle – zrobiłam zatroskaną minę.
– Wiem, ale nie mogę… Kto w tym czasie zajmie się ojcem? – jęknęła.
– Jak to, kto? Ja! Przecież mam wolne! Całe trzy tygodnie!
– E, chyba sobie nie poradzisz – w jej wzroku dostrzegłam wahanie.
– Oczywiście, że sobie poradzę! Ale na wszelki wypadek możesz mi zapisać wszystkie zalecenia na kartce. Będę się do nich sumiennie stosować – uderzyłam się w pierś.
Oczywiście, że ci się uda. Wierzę w ciebie!
Następnego dnia spakowała walizkę i ruszyła do ciotki Doroty. Przed wyjazdem wręczyła mi plik gęsto zapisanych kartek.
– Tu jest wszystko. Dbaj o ojca. I dzwoń, jakbyś czegoś nie wiedziała – pouczała mnie do ostatniej chwili.
Gdy zamknęły się za nią drzwi, wyrzuciłam kartki do kosza. Nie miałam najmniejszego zamiaru stosować się do zaleceń mamy. Wręcz przeciwnie, zamierzałam przewrócić ojcu życie do góry nogami. Rewolucję zaczęłam jeszcze w tym samym dniu. Wieczorem tata poprosił o kolację.
– Stoi na stole, w kuchni. Ubierz się i przyjdź – powiedziałam spokojnie.
– Ale jak to? Mama zawsze przynosiła mi jedzenie do łóżka – patrzył na mnie zdumiony.
– Wiem, wiem, karmiła cię, myła, ubierała… Ale koniec z tym. Oczywiście będę ci pomagać, ale w granicach rozsądku. Od dziś jesz sam, przy stole. Lewą rękę masz przecież sprawną – odparłam spokojnie.
Tacie się to nie spodobało. Mruczał pod nosem, że nie mam serca, jestem okropna i nieczuła, ale w końcu zwlókł się z łóżka i przydreptał do kuchni. Z satysfakcją zauważyłam, że rehabilitacja pod okiem specjalisty przyniosła efekty. Poruszał się o niebo lepiej niż po wyjściu ze szpitala. Z jedzeniem też sobie poradził całkiem nieźle.
– A widzisz? Jak chcesz, to możesz! Jutro pogadam z rehabilitantem o ćwiczeniach domowych. Pomęczymy się razem – uśmiechnęłam się.
– Nie ma mowy, nie dam rady, to zbyt trudne! – zaprotestował.
– Dasz radę, tatku, ja w ciebie wierzę… Przecież jesteś największym twardzielem pod słońcem, a nie jakimś tam użalającym się nad sobą mięczakiem. No, chyba że się mylę – wpatrywałam się w niego.
– Nie, nie mylisz się. Po prostu miałem chwilę słabości – odparł tata i wy piął dumnie pierś.
Od tamtego dnia życie taty zupełnie się zmieniło. Pomagałam mu w wielu czynnościach, ale pilnowałam także, by coraz więcej rzeczy robił sam.
Zamiast mi podziękować, naskoczyła na mnie
I przede wszystkim aby pilnie ćwiczył w domu. Początkowo denerwował się, zwłaszcza, jak mu coś nie wychodziło, ale gdy zauważył, że radzi sobie coraz lepiej, humor mu się poprawił. Stawiał czoła zadaniom z coraz większą ochotą i, co najważniejsze, ani razu nie poskarżył się mamie. Gdy dzwoniła i pytała, jak sobie radzimy, niezmiennie odpowiadał, że świetnie… Widać było, że cieszy się z odzyskiwanej sprawności.
Sen z powiek spędzała mi tylko jedna myśl: że mama wróci za szybko i znowu położy tatę do łóżka. Ale ciotka Dorota, z którą kontaktowałam się w tajemnicy przed mamą i tatą, uspokajała mnie.
– Rób swoje, dziewczyno. Jak twoja matka wspomina o wyjeździe, natychmiast dostaję ciężkiego ataku depresji. Nie zostawi mnie w takim stanie – szeptała mi konspiracyjnie do słuchawki.
– Dzięki, ciociu, jesteś wielka – odpowiadałam. Byłam pewna, że w ciągu trzech tygodni zdołam zawrócić tatę na właściwą drogę.
Cioci udało się zatrzymać mamę do końca mojego urlopu. Przez ten czas tata zrobił olbrzymie postępy. Stał się silniejszy, pewniej chodził, prawie odzyskał sprawność w prawej ręce. Pomagał mi w domu, mało tego, nawet wychodziliśmy na spacery.
Byłam przeszczęśliwa. Myślałam, że jak mama to zobaczy, to też będzie zachwycona. Ale spotkała mnie przykra niespodzianka. Pojawiła się wczesnym popołudniem. Gdy weszła do mieszkania, akurat przygotowywaliśmy z tatą obiad na jej przywitanie.
– Co tu się dzieje? Dlaczego ojciec nie leży? – napadła na mnie.
– Bo właśnie pomaga mi gotować jedzonko. A wcześniej był na zakupach – rzuciłam beztrosko.
– Że co? Własnym uszom nie wierzę. Na jakich zakupach? Miałaś pilnować, żeby ojciec się nie przemęczał, jak najwięcej odpoczywał! Chyba chcesz, żeby dostał kolejnego udaru – patrzyła na mnie oskarżycielsko.
Zrobiło mi tak przykro, że aż zebrało mi się na płacz. Na szczęście w tym momencie do akcji wkroczył tata. Podszedł i mocno przytulił mamę.
– Nie krzycz na naszą córkę, Iwonko, tylko jej podziękuj. Zuzanka jest mądrzejsza i ode mnie, i od ciebie – wyszeptał jej do ucha.
Pewnie myślicie, że mama po tych słowach rzuciła mi się z wdzięczności na szyję. Nic z tego. Jeszcze przez długi czas wypominała mi, że nie opiekowałam się tatą tak, jak kazała… Najważniejsze jednak, że gdy wyjechałam do Wrocławia, nie zapakowała go z powrotem do łóżka. Chyba więc jednak przyznała mi rację…
Czytaj także:
„Mąż po wypadku zmienił się w roszczeniowego tyrana. Rozstawiał nas po kątach, mieliśmy być na każde jego zawołanie”
„Wiem, że facetów trzeba trzymać krótko, ale ja swojego rozpieściłam. Skaczę koło niego jak piesek, a on mnie nie docenia”
„Po wypadku syna, mąż zaszył się w pracy, a teściowa jak poparzona biega na pielgrzymki. Zostałam w tej tragedii sama”