– Żadnych róż – te słowa na zawsze zrosły mi się ze wspomnieniem o babci. – One naszej rodzinie zawsze przynoszą nieszczęście.
Skąd owa awersja? Po raz pierwszy babcia wyszła za mąż w wieku dwudziestu pięciu lat. Już myślano, że zostanie starą panną – to był przecież początek XX wieku – a jednak zjawił się młody oficer, który zakochał się w niej na zabój. Po krótkim okresie narzeczeństwa wzięli cichy ślub i zamieszkali na Żoliborzu.
Pewnego dnia babcia w ogródku pieliła rabatki swoich ukochanych kwiatów. Dziadek właśnie wybierał się na pogrzeb swojego przyjaciela. Kiedy babcia przygotowywała w domu obiad, on ściął jej najpiękniejsze róże i zrobił z nich bukiet. No i rozpętała się awantura.
Nie pomogły tłumaczenia, że bukiet jest na grób najlepszego przyjaciela, babcia była nieprzejednana. Wreszcie dziadek rzucił róże pod stopy babci i syknął: „Mam nadzieję, że pewnego dnia poznasz ich prawdziwe piękno”. O co mu chodziło, tego babcia nigdy się nie dowiedziała.
Od tego dnia coś w ich małżeństwie pękło
Im bardziej dziadek szalał po kabaretach i domach uciech, tym więcej przysyłał babci czerwonych róż. Niestety nadeszła wojna polsko-bolszewicka i dziadek zginął, broniąc Warszawy. Już w tym czasie róże zupełnie babci obrzydły, kojarzyły się jej bowiem ze zdradami męża i roztrwanianym przez niego majątkiem.
Ładna wdowa szybko znalazła sobie adoratora, który zapragnął się jej oświadczyć. Mój drugi dziadek stale porównywał babcię do róży i na ślubną wiązankę wybrał pęk czerwonych róż. Niestety, dwa lata później biedak odszedł po tym, jak jego fabryka gwoździ i wyrobów żelaznych splajtowała.
Po kolejnej wojnie babcia po raz trzeci wyszła za mąż. Oczywiście na weselu nie zabrakło czerwonych róż, w których uprawie specjalizował się mój trzeci dziadek. Ponieważ nie potrafił wytłumaczyć się ze źródła posiadanych pieniędzy, za które wybudował cztery duże szklarnie, te w 1957 roku odebrali mu komuniści, dodatkowo piętnując go jako wyzyskiwacza, złodzieja i malwersanta.
Ponieważ biedak nie potrafił pogodzić się z tym wyrokiem, pewnej nocy ruszył z młotkiem i powybijał w szklarniach wszystkie szyby. Został wtedy skazany na piętnaście lat więzienia za niszczenie mienia, które zostało prawnie przejęte przez lud pracujący. Zmarł w więzieniu na gruźlicę.
Moja mama też dwukrotnie wychodziła za mąż
Za każdym razem również szła do ślubu z wiązanką róż, chociaż wcześniej ostrzegała narzeczonych, żeby koniecznie kupili jej inne kwiaty. I za każdym razem jej małżeństwa źle się kończyły. Mama dołączyła więc do babci i też twierdziła, że nad kobietami z naszego rodu ciąży różana klątwa, stąd nie powinnyśmy mieć nic wspólnego z tymi kwiatami. Zwłaszcza podczas ślubu.
Nigdy w to nie wierzyłam i kiedy dorosłam, postanowiłam przyjrzeć się mężczyznom w naszej rodzinie – dziadkom, ojcu i ojczymowi – w bardziej naukowy sposób. Sprawdzić, czy nad związkami babci i mamy rzeczywiście wisiało fatum, czy też rolę odegrały inne, bardziej przyziemne czynniki.
Z dokumentów skrupulatnie gromadzonych w rodzinnym archiwum dowiedziałam się, że mój pierwszy dziadek już w młodości słynął z hulaszczego trybu życia, a dwie panny, które spodziewały się z nim dziecka, rodzina sowicie opłaciła i wyprawiła do swoich majątków na Wileńszczyźnie.
Drugi dziadek, co sprawdziłam w wydawanych wówczas gazetach, był giełdowym ryzykantem, któremu przez długi czas się szczęściło. Kiedy jednak przyszedł wielki kryzys, szczęście się ulotniło, a on stracił cały kapitał. Trzeci dziadek związał się z komunistami, których po roku 1956 zaczął tępić Gomułka i grupa funkcjonariuszy, która doszła wówczas do władzy.
Różane fatum? Z pewnością nie
Jeśli zaś chodzi o mojego ojca, ten na obozie studenckim uwiódł moją mamę. Ożenił się z nią, zmuszony przez dziadków, a po dwóch miesiącach zniknął gdzieś w Polsce. I wszyscy ostrzegali mamę przed „tym pijakiem”, który został moim ojczymem. Moja mama jednak uważała, że jej miłość pokona mężowski nałóg. Nie pokonała.
Jednak gdy próbowałam to wszystko wytłumaczyć mamie i babci, to było tak, jakbym gadała z kosmitami, którzy nie znają mojego języka. Kiedy więc wychodziłam za mąż, mama powiedziała, że jak narzeczony kupi mi róże, to do ślubu pójdę „tylko po jej trupie”.
Dla świętego spokoju namówiłam Tomka na storczyki. Ale od dziesięciu lat mama mówi, że to ona ocaliła moje małżeństwo. Nie chce jednak brać pod uwagę, że wybrałam sobie na partnera życiowego człowieka rozsądnego, poukładanego, odpowiedzialnego i zakochanego we mnie po czubki uszu.
Niedługo mój syn się żeni. I chociaż wiem, że nie istnieją klątwy i róże to całkiem niewinne kwiaty, a mój syn to porządny człowiek, to dla świętego spokoju, w imieniu mojej babci i mamy poprosiłam, żeby jego żona poszła do ołtarza z inną niż różana wiązanką. Tak na wszelki wypadek.
Czytaj także:
„W pracy miałam jeden cel – uwieść mojego szefa. Stawałam na rzęsach, by mnie pokochał, a on nie widział we mnie kobiety”
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Nadęty bubek z sąsiedztwa oskarżył mnie o kradzież psa. Chciałam pogonić go widłami, ale zamiast tego... został na stałe”