„Mama dała mi medalik i wcisnęła bujdę o magicznych siłach. Ciekawe, bo te kawałek blaszki uratował mi życie”

Mama chciała, żebym na siebie uważał fot. GettyImages, monkeybusinessimages
„Późno znalazłem kobietę mojego życia i założyłem rodzinę. Miałem wtedy już czterdzieści pięć lat. Żałuję tylko, że moja mama tego nie doczekała. Z pewnością cieszyłaby się moim szczęściem. Bo tak naprawdę to, że żyję i mogłem założyć rodzinę, zawdzięczam właśnie jej”.
/ 06.05.2023 14:30
Mama chciała, żebym na siebie uważał fot. GettyImages, monkeybusinessimages

Od dziecka kochałem góry. Dlatego swoje życie liczyłem od wyjazdu w góry do powrotu do domu, w którym czekała mnie szara codzienność. Zaczynałem od Jury Krakowsko-Częstochowskiej, potem przyszła kolej na Tatry. Następnym etapem miały być Alpy. I marzyłem, że pewnego dnia ruszę na szczyty najwyższych gór świata w Tybecie czy Pakistanie.

Moja mama zawsze z dużymi obawami podchodziła do mojej pasji. Nie próbowała ingerować w moje marzenia, ale często delikatnie dawała do zrozumienia, że byłoby cudownie, gdybym wreszcie zmądrzał, a przynajmniej nie narażał się na niebezpieczeństwo.

– Tak mi się marzy, żebyś się wreszcie ustatkował. Może poznał jakąś dziewczynę, a ja zajęłabym się wychowaniem wnuka lub wnuczki.

Przed jedną z wypraw zawiesiła mi na szyi medalik ze Świętą Anną Samotrzeć, która, jak mi wyjaśniła, była matką Marii z Nazaretu i babką Jezusa Chrystusa.

– Obiecaj, że podczas górskiej wyprawy nigdy go nie zdejmiesz – poprosiła, a ja dałem słowo, że będę go nosił stale, nie tylko w górach.

Jej palce odnalazły moją dłoń

Jak każdy młody człowiek uważałem, że komu jak komu, ale mnie na pewno nic się nie stanie. I że mam cały ocean czasu na zajęcie się tak nudnymi sprawami jak żona i dzieci, bo zawsze będę młody, zdrowy i silny, a starość to biologiczny przypadek, który mnie akurat nie dotyczy. I jak inni się myliłem. Pewnego dnia odkryłem w lustrze pierwsze zmarszczki na swoim czole. Już nie byłem młodym chłopakiem, ale mężczyzną, który mimo czterdziestki na karku nadal żył wysokogórskimi wspinaczkami. I wciąż nie czułem potrzeby zawiązania rodzinnego stadła.

Dwa lata temu rozpocząłem przygotowania do kolejnej wyprawy w Alpy. Tym razem miałem zmierzyć się z północną ścianą Eigeru, góry, która znajduje się w Alpach Berneńskich. Bazę mieliśmy mieć w Grindelwaldzie w Szwajcarii. Na miesiąc przed rozpoczęciem wyprawy dostałem telefon od siostry – mama miała zawał i leżała w szpitalu na oddziale intensywnej terapii. Kiedy przyjechałem na miejsce, dowiedziałem się od Janki, że to praktycznie koniec. Wszedłem do sali na miękkich nogach. Mama leżała otoczona aparaturą kontrolującą funkcje życiowe. Na twarzy miała maskę tlenową.

Kiedy stanąłem przy łóżku, jej palce odnalazły moją dłoń. Była przytomna. Otworzyła oczy. Kiedy się pochylałem, żeby pocałować ją w czoło, spod koszulki wysunął się medalik. Mama spojrzała na niego i się uśmiechnęła, a jej oczy wyraźnie podziękowały mi, że dotrzymuję danego jej niegdyś słowa. Następnego dnia w południe zmarła. Chociaż trwały przygotowania do pogrzebu, nie zrezygnowałem z wyprawy w góry.

Życie musi toczyć się dalej – tłumaczyłem siostrze, jednak Janka uważała, że w czasie żałoby powinniśmy zrezygnować z przyjemności.

Moja siostra jest dosyć ortodoksyjną katoliczką, tylko że ja nie podzielam jej poglądów. Kiedyś nawet dosyć ostro się o to pokłóciliśmy. Tym jednak razem siostra już niczego nie zamierzała mi narzucać i trzy tygodnie po pogrzebie wyruszyłem na wspinaczkę.

Czułem maminą obecność

Po przyjeździe na miejsce postanowiliśmy jeden dzień przeznaczyć na aklimatyzację. Mieliśmy też czas, żeby zameldować o swoim przybyciu miejscowym ratownikom górskim, którzy ewidencjonują wszystkie tego typu wyprawy.

Wyruszyliśmy następnego dnia skoro świt. Nasza ekipa liczyła cztery osoby. Pierwsi ruszyli na skały Tomek z Darkiem. Ja i Witek poszliśmy ich śladem. W południe zrobiliśmy przerwę na posiłek. Wieczorem rozbiliśmy namioty i poszliśmy spać. Następnego dnia mieliśmy wejść na lodowiec. Pogoda dopisywała i mieliśmy nadzieję, że tak będzie do końca wyprawy.

Drugiego dnia mieliśmy do przejścia trzystumetrową lodową ścianę. Pogoda była wręcz wymarzona. Rano zwinęliśmy obóz. Ja i Witek nadal stanowiliśmy drugą parę. Początkowo szło nam wręcz koncertowo. Po godzinie wspinaczki zaczął siąpić drobny deszcz. Po kilku minutach zerwał się bardzo gwałtowny wiatr i temperatura gwałtownie spadła do minus dziesięciu. Mieliśmy farta, gdyż na ścianie znaleźliśmy dosyć szeroką kamienną półkę, która od góry była osłonięta wystającą skałą. Dzięki temu mogliśmy być pewni, że na głowy nie polecą nam bryły lodu wraz z kamieniami. Do szczytu mieliśmy jeszcze osiemset metrów.

Tej nocy panowało przejmujące zimno. Zapakowałem się do śpiwora w ubraniu i po długich zmaganiach wreszcie usnąłem. Przyśniło mi się, że siedzę przy lodowym stoliku. Na wprost mnie zajmowała miejsce jakaś starsza kobieta. Nie mogłem dostrzec rysów jej twarzy. Początkowo sądziłem, że to moja mama, ale jej ruchy i gest poprawiania włosów były mi obce. A mimo to czułem maminą obecność.

Nieznajoma spytała, czy zagram z nią w karty. Kiedy wyraziłem chęć, ostrzegła, że ona gra na fanty. Wskazała na zwisający mi z szyi medalik i powiedziała, że to byłaby dobra stawka. W pierwszej chwili chciałem się zgodzić, ale przypomniałem sobie, że przecież obiecałem mamie, że nigdy nie będę go zdejmował w czasie górskich wypraw. Więc odmówiłem.

– Więc może zagramy o ciebie samego? – roześmiała się nieznajoma. – Ty sam zerwiesz łańcuszek, a wtedy twoje życie będzie już należało do mnie.

Przypomniały mi się jej słowa

Wystraszony, gwałtownie się obudziłem. Był ranek i koledzy zaczynali szykować śniadanie. W jego trakcie rozmawialiśmy o wejściu na ścianę. Pogoda wydawała się ustabilizowana. Było zimno, ale na szczęście wiatr ucichł i mogliśmy ruszać dalej. A ja poczułem niepewność, której nigdy dotąd nie doświadczałem. No i w głowie siedział mi ten sen. Ale nie chciałem go opowiadać, bo wyszedłbym na słabeusza.

Kiedy kończyliśmy zwijanie namiotów i pakowaliśmy śpiwory do plecaków, zacząłem dopinać kurtkę pod szyją. Wtedy zahaczyłem palcem o łańcuszek z medalikiem. Nieświadomy szarpnąłem mocniej i zapięcie pękło. Przypomniały mi się usłyszane we śnie słowa kobiety: „Ty sam zerwiesz łańcuszek, a wtedy twoje życie będzie już należało do mnie”.

W tamtym momencie podjąłem decyzję. Skłamałem, że od wczoraj źle się czuję. Powiedziałem, że nie chciałem o tym mówić, gdyż liczyłem, że wszystko rozejdzie się po kościach. Ale teraz wiem, że nie dam rady pójść dalej. Jestem zbyt słaby.

Co by się stało z nami?

W oczach kolegów dostrzegłem zawód, ale zgodzili się z moją decyzją. Z miejsca, w którym byliśmy, nie miałem żadnych problemów, by zejść na dół. Poza tym przez telefony mieliśmy stałą łączność z ratownikami. Jednak warunki bezpieczeństwa nakazywały, żebyśmy poruszali się w parach. Witek nie miał wyjścia i wyraźnie zły ruszył ze mną w drogę powrotną. Było mi strasznie głupio, że wystraszyłem się jakiegoś snu. Ale skoro już okłamałem kolegów, to musiałem dalej w to brnąć. W drodze powrotnej widziałem, jak Witek ogląda się za siebie. Z pewnością zastanawiał się, w jakim byłby teraz miejscu.

Pod wieczór dostaliśmy nieoczekiwaną wiadomość. Nasi koledzy wysłali wołanie o ratunek. Z góry zeszła kamienno-śnieżna lawina i obaj byli ciężko poturbowani.

– Co by się stało z nami, gdybyśmy wtedy za nimi poszli? – Witek spojrzał na mnie wystraszony, a w jego oczach zobaczyłem wdzięczność, że musiał wrócić z góry razem ze mną.

Kiedy wróciłem do domu, naprawiłem łańcuszek i zawiesiłem go na szyi. I postanowiłem zmienić swoje życie. Teraz mam żonę i córeczkę. Nie żałuję, że już się nie wspinam, choć czasem tęsknię za tamtymi czasami.

Czytaj także:
„Spijałam słowa z ust kochanka, widziałam nas na ślubnym kobiercu. Marzyłam, by urodzić mu gromadkę dzieci”
„Była Jacka wykorzystywała ich wspólnego psa, aby rozbić mój idealny związek. Postanowiłam, że dam larwie popalić”
„Mąż potajemnie zabawiał się z moją siostrą. Wspólnie uknuli plan, by oskubać mnie do cna i odebrać to, co najcenniejsze”

Redakcja poleca

REKLAMA