„Mama ani na moment nie zwątpiła w to, że jej przyjaciel żyje. Mijały miesiące, lata, a ona nadal czekała na jego powrót”

córka pociesza matkę fot. Adobe Stock, Daniel Laflor/peopleimages.com
„Mama zakochała się w Maksie od razu, zresztą z wzajemnością. Czasami miałam wrażenie, że oni rozumieją się bez słów. Gdy mama była chora, siedział przy łóżku, patrząc jej wiernie w oczy i piszczał za każdym razem, kiedy kasłała czy jęczała. Prawdziwa wierna dusza”.
/ 27.06.2023 18:30
córka pociesza matkę fot. Adobe Stock, Daniel Laflor/peopleimages.com

Kiedy usłyszałam głos mamy w słuchawce, przestraszyłam się. Była jakaś taka podekscytowana, zdenerwowana, ledwie umiała sklecić zdania. Byłam pewna, że coś się stało.

– Mamo, nie rozumiem, co mówisz – przerwałam jej, bo i tak z potoku słów nie można było wyłapać żadnego sensu. – Proszę, uspokój się. Dobrze się czujesz?

– Dobrze – powiedziała szybko, pociągając nosem. – Ja tylko, córeczko, mówię, że go widziałam. To był on, jestem pewna. Starszy, oczywiście, wyliniały, ale to Maks!

– Mamo, spokojnie, opowiedz mi wszystko po kolei. Jak mogłaś widzieć Maksa, przecież on zaginął trzy lata temu!

Zaczęłam się zastanawiać, co mamie może być. Udar? Jakiś atak miażdżycowy? Byłam zdecydowana jechać do niej natychmiast po zakończeniu rozmowy, ale na razie musiałam ją uspokoić, bo wyraźnie mnie nie słuchała, powtarzając tylko w kółko, że go widziała.

– Mamo, ja się martwię. Zmierz ciśnienie, proszę – weszłam jej w słowo.

– Ależ nic mi nie jest – mama podniosła głos, co mnie zaniepokoiło, bo zawsze była uosobieniem spokoju. – Tłumaczę, że widziałam Maksa w telewizji. On żyje!

– Wiesz co, ja zaraz będę u ciebie – zdecydowałam się. – I tak miałam oddać płaszcz do pralni koło ciebie, to przy okazji zajrzę i mi wszystko opowiesz, bo przez telefon to żadna rozmowa.

Wrzuciłam do torby krople na uspokojenie, tabletki nasenne i na wszelki wypadek swój ciśnieniomierz. 

Jadąc, zastanawiałam się, co mamie mogło się stać. Czy powinnam wezwać karetkę? Może po śmierci babci zbagatelizowałam sygnały, czegoś nie zauważyłam? Sama siebie zganiłam, że za rzadko jeżdżę do mamy. Jak mogłam nie zauważyć objawów choroby! A przecież ma swoje lata, no i ostatnimi czasy ciągle borykała się z problemami, to musiało się wreszcie odbić na jej zdrowiu!

Gdy stanęłam w korku, sięgnęłam po papierosa. Obiecałam sobie kiedyś, że nie będę palić w samochodzie, ale teraz byłam za bardzo zdenerwowana, żeby trzymać się głupich obietnic. Zaciągnęłam się mocno i zaklęłam w duchu na zapchane miasto. Starałam się uspokoić, zastanowić…

Zakochała się w nim od razu. Z wzajemnością

W sumie powinnam była zająć się mamą już 10 lat temu. Wtedy rozwiodła się z tatą i ciężko to przeżyła. Nic dziwnego zresztą, staruszkowi na stare lata odbiło! Zakochał się, i to w kim! Ta cała Monika była od niego o dobrych 15 lat młodsza! Kiedy mama odkryła, że tata ma romans, załamała się. Ja zresztą też byłam w szoku – zawsze uważałam rodziców za zgraną parę, nawet zazdrościłam im udanego małżeństwa, a tu co? Tak naprawdę do tej pory tacie nie wybaczyłam tego, co zrobił.

Dwa lata później zmarła babcia Mirka, mama mamy. Od dawna już chorowała, zresztą kiedy rodzice się rozwiedli, zamieszkała z mamą, bo sama już sobie nie radziła. Jej śmierć bardzo nami wszystkimi wstrząsnęła.

No a potem zaginął Maks

Kupiliśmy go po tym, jak babcia odeszła. Mama była samotna, załamana, doszłam do wniosku, że przyda jej się bratnia dusza. Zawsze chciała mieć psa, ale tata się na zwierzaka nie zgadzał. Dlatego pomyślałam, że to dobry pomysł.

Wiedziałam, że mama uwielbia owczarki niemieckie, więc zaczęłam szukać odpowiedniego szczeniaka. Mój mąż stwierdził, że jak już kupować psa, to z rodowodem.

– Różnica w cenie jest, ale przynajmniej masz gwarancję, że nie trafi się żaden „wypaczony” – tłumaczył. – A twojej mamie należy się porządny przyjaciel.

To był genialny pomysł. Mama zakochała się w Maksie od razu, zresztą z wzajemnością. Czasami miałam wrażenie, że oni rozumieją się bez słów. Maks nie był szkolony, a mimo to słuchał mamy i chodził idealnie przy jej nodze. Nigdy nie ciągnął jej na spacerach, nie szarpał smyczy, jakby rozumiał, że ona nie ma siły. Szybko się nauczył, że w domu nie wolno się załatwiać, że nie należy niszczyć mebli ani gryźć kapci. Co więcej, gdy mama była chora, siedział przy łóżku, patrząc jej wiernie w oczy i piszczał za każdym razem, kiedy kasłała czy jęczała. 

Prawdziwa wierna dusza.

Trzy lata temu mama trafiła do szpitala z powodu nadciśnienia. Ja i Marek akurat byliśmy na wczasach za granicą, więc do naszego powrotu psem miała się zająć sąsiadka mamy. To od niej znamy relację zaginięcia Maksa.

– Strasznie ciągnął, w ogóle nie mogłam go utrzymać – tłumaczyła się zrozpaczona, gdy wróciliśmy z Chorwacji i zapukaliśmy do niej, żeby zabrać Maksa. – Wie pani, ja myślę, że on szukał pani Marty. No i po prostu wyrwał mi się! Uciekł, i tyle.

Mamie na początku nic nie powiedzieliśmy, żeby jej nie denerwować. Rozlepiliśmy ogłoszenia na osiedlu, dzwoniliśmy do wszystkich schronisk w okolicy. 

Nikt nie widział Maksa.

Chyba tydzień później – akurat mieliśmy jechać po mamę do szpitala – zadzwonił jakiś facet i powiedział, że widział, jak czarnego podpalanego owczarka przejechał samochód.

– Byłem akurat w autobusie, dużo osób to widziało – opowiadał. – Nie mam pewności, czy to państwa pies, ale na pewno owczarek. Dzwonię, bo widziałem ogłoszenie na przystanku…

Próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś na policji, jednak tam nic nie słyszeli o potrąceniu psa. Kontynuowaliśmy poszukiwania, lecz szczerze mówiąc, nie wierzyłam w sukces. Podświadomie czułam, że ten facet widział wypadek Maksa.

Autobus 206, którym jechał mężczyzna, przejeżdża niedaleko domu mojej mamy.

Ona chyba nigdy nie pogodziła się ze stratą Maksa. Namawialiśmy ją na drugiego psa, ale nie chciała o tym słyszeć.

– Maks żyje – upierała się. – I będzie mu przykro, jak się znajdzie, a w domu będzie inny psiak. A poza tym… Albo on, albo żaden. To mój przyjaciel.

Martwiłam się, że to dla niej za dużo, że ta strata ją przybije. Ale przecież minęły trzy lata! Nie sądziłam, że dopiero teraz się to wszystko odbije na jej zdrowiu.

Przepchnęłam się wreszcie przez korki i dotarłam do mamy. Wyglądała normalnie, choć widać było, że jest przejęta.

– Wiem, co sobie myślisz – powiedziała, gdy tylko weszłam. – Ale ja go naprawdę widziałam! W telewizji regionalnej, tam są takie ogłoszenia ze schroniska. Pokazują znalezione psy, i to na pewno był Maks!

– Mamo, minęły trzy lata – powiedziałam, siadając przy stole; ulżyło mi, gdy ją zobaczyłam, bo naprawdę się o nią martwiłam. – Nawet jeżeli ten facet wtedy, w autobusie, nie widział Maksa, to gdzie się pies podziewał przez ten czas? Niby dlaczego akurat teraz miałby trafić do schroniska?

– Nie wiem – mama rozłożyła ręce. – Ale to był on. I chcę tam pojechać.

Przekonałam ją, żebyśmy poczekały do soboty. Obiecałam, że spróbuję tam zadzwonić, dowiedzieć się czegoś. Tak naprawdę to chciałam pogadać z Markiem, czy to ma sens. Bałam się, że mama będzie się łudzić, nabierze nadziei, a na miejscu, w schronisku, rozklei się nam zupełnie. A przecież ma bardzo chore serce!

Ale Marek patrzył na tę całą sytuację zupełnie inaczej.

– Przekona się, że to nie Maks, i może wreszcie pogodzi się z tym, że zginął – stwierdził. – A zresztą, może zdecyduje się na wzięcie innego psiaka? Schronisko rozmiękcza serca… Jej przyda się zwierzak.

Na wszelki wypadek zadzwoniłam do schroniska. Jakaś babka powiedziała, że Frycek – tak go nazwali – wzbudził litość u wielu widzów i mieli już sporo telefonów w sprawie adopcji. Przestraszyłam się, że ktoś go zabierze, zanim przyjedziemy.

– Do soboty na pewno nie – uspokoiła mnie kobieta. – Procedury trwają dość długo. A skoro państwo podejrzewają, że to może być wasz pies, to macie pierwszeństwo. Ale czy to możliwe? – zastanawiała się. – Po trzech latach? No nic, różne rzeczy się zdarzają. Proszę zabrać ze sobą jakieś fotografie pieska.

Zerwał się natychmiast, doskoczył do kraty

W sobotę, już na miejscu, najpierw poszliśmy porozmawiać z dyżurnym. Tym razem był to młody chłopak. Powiedział, że pies trafił do nich kilka tygodni wcześniej – wychudzony, zabiedzony.

– Chyba był długo na łańcuchu, bo sierść na szyi jest aż wyliniała od obroży – powiedział. – No i jest taki zalękniony. Nie wiemy, co się z nim działo, ale chyba nie miał ostatnio łatwego życia. Co prawda, wygląda na rasowego, mało kto trzyma takie psy w budzie, ale ludzie są różni…

Nie ukrywam, że podchodziłam do klatki z bijącym sercem. A kiedy zobaczyłam psa… Boże, jaka to była chudzina! Obojętny, ze zmechaconą sierścią, leżał w kącie i nawet nie podniósł łba, gdy się zbliżyliśmy. Inne psy piszczały, szczekały, skakały na kraty, ten ani drgnął.

Nie potrafiłam powiedzieć, czy to Maks. Pamiętałam go przecież jako zdrowego, pełnego energii młodego psa. Tu leżał zabiedzony staruszek. Spojrzałam pytająco na Marka, ale on tylko wzruszył ramionami. Spojrzałam więc na mamę.

Ona nie miała wątpliwości. Patrzyła na psa ze łzami w oczach i nie była w stanie nic powiedzieć. Dopiero po chwili wyszeptała jego imię.

Boże, gdybyście widzieli tę psią radość! Zerwał się natychmiast, spojrzał na nas i nagle dopadł jednym susem do kraty

Zanim zdążyłam zareagować, mama już włożyła rękę do środka i głaskała skołtunioną sierść, a on lizał ją po tej ręce, piszcząc jak szczeniak.

Nie wiem, czy udałoby nam się udowodnić, że to nasz pies, gdyby nie to. Przecież na zdjęciach sprzed trzech lat wyglądał zupełnie inaczej! Jednak nikt z pracowników schroniska nie miał wątpliwości, że Maks należy do mojej mamy. Od razu mogliśmy go zabrać do domu.

A ona… Prawdę mówiąc, przez chwilę martwiłam się, czy ta radość nie będzie dla niej zbyt silnym przeżyciem. Na szczęście, czuła się dobrze. I nie wiem, kto był bardziej szczęśliwy – ona czy pies. Ale wiem, że oboje siebie bardzo potrzebowali!

Czytaj także:
„Z pola dobiegał płacz, skomlenie. Myślałam, że to zagubione dziecko. Okazało się, że chodziło o porzucenie”
„Pies to mój najlepszy przyjaciel, ale powinien znać swoje miejsce. Dla mnie jest kanapa, dla niego kojec przy garażu”
„Wyjazd do rodziców całkowicie zmienił nasze życie. Na miejsce co prawda nie dotarliśmy, ale za to znaleźliśmy skarb”

Redakcja poleca

REKLAMA