„Z pola dobiegał płacz, skomlenie. Myślałam, że to zagubione dziecko. Okazało się, że chodziło o porzucenie"

kobieta z psem fot. Adobe Stock, Reese/peopleimages.com
„– Boże, kto je tutaj zostawił? Jacyś ludzie kompletnie bez serca! – zamarłam. – Pomóż mi! – poprosiłam męża. Jacek zdjął bluzę, którą miał przewiązaną w pasie i zapakowaliśmy do niej szczeniaki. Nieśliśmy je jak na noszach do kwatery”.
/ 11.06.2023 10:30
kobieta z psem fot. Adobe Stock, Reese/peopleimages.com

Oboje z mężem czuliśmy pustkę, osamotnienie. Aż pewnego dnia podczas urlopu Jacek  zaproponował:

– A może byśmy sobie wzięli psa?

– Psa? Jeszcze tego brakowało!

– Kiedy sobie wyobraziłam, ile to dodatkowych obowiązków, to natychmiast mi się odechciało.

Przecież z takim zwierzakiem trzeba wyjść na spacer dwa razy dziennie. I kto ma z nim biegać dookoła bloku?

– Ja będę wychodził…  – stwierdził Jacek.

– Czasem tak, czasem nie. Przecież jak się spieszysz rano do pracy, a ja mam dyżur po południu, to na pewno to na mnie spadnie – byłam realistką.

Pomysł został więc zapomniany

Cieszyłam się z tej swojej nieugięte natury, kiedy wylegiwałam się na słońcu Poprawiłam się na leżaku. Jacek miał jednak tak nieszczęśliwą minę, że w końcu z niego wstałam i zaproponowałam mu spacer.

Szliśmy jakąś polną drogą, gdy w pewnym momencie usłyszałam piszczenie. Zaczęłam nasłuchiwać.

– To pewnie jakiś ptak nawołuje – stwierdził mąż, ale mnie to brzmiało inaczej. Trochę jakby kwiliło dziecko, a na to jestem bardzo wyczulona, bo pracuję na oddziale pediatrii. Weszłam głębiej w pole, żeby się rozejrzeć i zdębiałam. Na ziemi leżały trzy maleńkie szczeniaki. Ledwo dychały, skomląc rozpaczliwie.

– Boże, kto je tutaj zostawił? Jacyś ludzie kompletnie bez serca! – zamarłam. – Pomóż mi! – poprosiłam męża. Jacek zdjął bluzę, którą miał przewiązaną w pasie i zapakowaliśmy do niej szczeniaki. Nieśliśmy je jak na noszach do kwatery.

– Trzeba je zabrać szybko do weterynarza – zadecydowałam. Zapakowaliśmy pieski w samochód i pojechaliśmy do najbliższego miasta.

– Są wycieńczone. Będą musiały zostać u nas na obserwacji – usłyszeliśmy od miłej pani weterynarz.

– A co potem? – westchnęłam.

– Współpracujemy ze schroniskiem. Pieski trafią do nich.

Przynajmniej będą miały opiekę – westchnęłam. Myśli o pieskach jednak mnie nie odstępowały. Szczególnie o ślicznej suczce z białą łatką na nosku. Chyba skradła moje serce.

Myślałam o niej przez cały wieczór

Następnego dnia rano powiedziałam do męża.

– Wiesz, chyba chociaż jedno z tych szczeniąt moglibyśmy uratować przed schroniskiem…

– Naprawdę? Też tak uważam! – wyraźnie się ucieszył. Od razu zadzwoniliśmy do pani weterynarz, że jednego pieska zabieramy. Kiedy pojechaliśmy po sunię, zaproponowaliśmy, że zapłacimy za szczepienia, które zrobiła zwierzakom, ale nie chciała od nas żadnych pieniędzy.

– Cieszę się, że je państwo uratowaliście – powiedziała. Ponieważ wiedzieliśmy, że Pani doktor ma na imię Wiktoria, sunia na jej cześć dostała imię Wiki. Kupiliśmy dla niej wszystkie potrzebne rzeczy, jak legowisko i miseczki. Na szczęście nasza gospodyni na kwaterze pozwoliła nam ją trzymać w pokoju, więc nie musieliśmy skracać urlopu.

Wiki była wspaniała

Już po trzech dniach nie wyobrażałam sobie bez niej życia. Dlatego jak grom z nieba spadł na mnie telefon ze schroniska dla zwierząt, dokąd trafiły pozostałe szczeniaki z miotu.

– Dzień dobry. Wiemy od pani Wiktorii, że macie państwo jednego ze znalezionych psiaków. Niestety, nie mam dobrych informacji. U szczeniaków wykryliśmy wirusa. Pieski są osłabione, więc szczególnie podatne na zakażenie.

– Ale uda się je wyleczyć? – zamarłam z przerażenia.

– Trudno powiedzieć, na pewno będzie to długi proces.

– A co z naszą Wiki? – byłam przerażona.

– Niestety, jest duże prawdopodobieństwo, że także jest zarażona. Możecie ją państwo przywieźć do nas i w zamian wziąć innego psa.

– Nigdy! – aż się zatrzęsłam. Jeśli Wiki ma umrzeć, to tylko jako szczęśliwy pies, który ma swojego dobrego właściciela.

– W takim razie proszę wziąć pieska na badania i trzymać w cieple.

Nastały akurat upały

W ciągu dnia taka temperatura była możliwa do uzyskania. Nastały trudne dni obserwowania, czy Wiki nie traci apetytu, czy nie ma trudności z oddychaniem i czy nie zaczyna kwilić nieustannie – bo takie są objawy choroby, z tego, co mówiła kobieta ze schroniska.

Zabraliśmy ją też na badania. Weterynarz zrobił jej naprawdę kompleksowy "przegląd". Na szczęście nie zaraziła się od pozostałych szczeniaków.

Dzisiaj Wiki jest pięknym zdrowym pieskiem. To, że została w porę odseparowana od swoich chorych braci, uratowało jej życie. Około 2 miesiące po tych wydarzeniach zadzwoniłam do schroniska i zapytałam o zdrowie maluchów.

Okazało się, że leczenie, choć powoli, daje pozytywne efekty. Jeden ze szczeniaków ma nawet szanse wkrótce zostać zaadoptowany — jeśli tylko pozwoli na to weterynarz ze schroniska.

Czytaj także:
„W jeden wieczór straciłem wszystkie pieniądze, ale szybko okazało się, że padłem ofiarą manipulacji. Musiałem to wyjaśnić”
„Mąż mnie nie szanował, dlatego zdradziłam go bez wahania. Chciałam nim wstrząsnąć, a wtedy on wytoczył ciężkie działa”
„Marzena była nauczycielką, a ja jej uczniem. Nasz romans wywołał skandal, ale byliśmy szaleńczo zakochani”

Redakcja poleca

REKLAMA