„Mama, a o której będzie obiad? Dlaczego wróciłaś dziś później z pracy? Kochanie, nie zapomnij wyprasować mi koszuli! Upieczesz jakieś ciasto na weekend?” – kocham moją rodzinę, ale czuję się potwornie zmęczona i wykorzystywana. Przy trzech chłopach w domu non stop mam ręce pełne roboty, a każdy wiecznie czegoś chce.
Nie tak wyobrażałam sobie swoje życie
Kiedy byłam młodziutką dziewczyną, marzyłam – jak większość moich rówieśniczek – o mężu i dzieciach. Teraz kiedy owo pragnienie stało się rzeczywistością, po prostu nie wiem, w co łapy włożyć. Pracuję zawodowo – co prawda na pół etatu, ale to też się liczy. Do tego zdecydowana większość domowych obowiązków – jak nie wszystkie – jest na mojej głowie.
Po powrocie z biura nie mam ani chwili dla siebie. O wypiciu kawy w spokoju mogę zapomnieć, bo przecież muszę ogarnąć zakupy, stanąć przy garach, trochę posprzątać w chałupie, a w międzyczasie wstawić pranie i wyprowadzić psa. Mąż wraca dopiero wieczorem. Praktycznie całymi dniami nie ma go w domu – taka jest cena za to, że bardzo dobrze zarabia. Bez problemu byłby w stanie utrzymać naszą czwórkę, ale ja się uparłam, że nie zamierzam wylatywać z rynku pracy. Poza tym nie wyobrażam sobie, żeby prosić małżonka o pieniądze na kosmetyki czy fryzjerkę.
Jacek kręci nosem, bo to mu się nie podoba. Wolałby, abym siedziała w domu, niemniej ja się upieram przy swoim i będę w tym trwać. Niekiedy dochodzi między nami do nieporozumień na tym właśnie tle. Jacek się wtedy obraża i strzela focha. W weekendy, gdy mógłby ruszyć cztery litery i nieco mi pomóc, woli spać do południa – bo przecież jest taki zmęczony! A ja niby co?
Jemu i synom chyba się wydaje, że jestem jakimś terminatorem o niewyczerpanych zasobach energii. Nie widzą we mnie człowieka, tylko maszynę do zaspokajania ich potrzeb. Mam do nich o to ogromny żal. O nic się nie mogę doprosić, bo mnie zbywają. Mam tego po dziurki w nosie.
Tylko praca, dom, dzieci i tak w kółko
Nie mam pojęcia, jakim cudem się to Magdzie udało, ale zdołała wyciągnąć mnie na spotkanie ze swoimi koleżankami. Rzecz jasna zasłaniałam się tysiącami wymówek, bo uważałam, że dojdzie do rodzinnej katastrofy, jeżeli pozwolę sobie na jakiekolwiek odstępstwo od codziennej rutyny.
– Zostaw im pieniądze i niech sobie pizzę zamówią – Magda wzruszyła ramionami. – Świat się nie zawali, to nie są malutkie bobaski.
Trudno było się z nią nie zgodzić. Adam miał 15 lat, a Damian 12. Nie omieszkałam jednak wyrazić obaw, że Jacek nie będzie zachwycony, kiedy po powrocie z pracy nie zastanie gorącej kolacji.
– To niech i jemu coś zamówią, odgrzeje sobie w mikrofali – w głosie mojej przyjaciółki pobrzmiewała nuta zniecierpliwienia.
Magda była jedyną osobą spoza familijnego grona, z którą utrzymywałam kontakt. Nie miałam czegoś takiego, jak życie towarzyskie, bo w natłoku piętrzących się zajęć nie było na nie czasu. W pewnym momencie arsenał wymówek się wyczerpał i w obliczu zdroworozsądkowego podejścia Magdy do tematu skapitulowałam. Tak, jak przypuszczałam, mąż nie wyraził zadowolenia – chłodno stwierdził, że jakoś się przemęczy, aczkolwiek jest bardzo rozczarowany. Chłopców natomiast ucieszyła perspektywa pizzy dostarczonej pod drzwi i wolnej chaty przez kilka godzin.
– Tylko się nie pozabijajcie – powiedziałam Adamowi, wychodząc z mieszkania.
– Mama, o nic się nie martw – syn uśmiechnął się od ucha do ucha.
Zapewne książki pójdą w kąt i żaden nie siądzie do nauki, co szalenie mnie martwiło. Słowo się jednak rzekło, bo obiecałam Magdzie, że przyjdę. Nie ukrywam, że nosiłam się z zamiarem odwołania swojej obecności na babskim spotkaniu, ale nie chciałam już denerwować przyjaciółki.
Nieustannie się wymigiwałam od wspólnych wyjść, tłumacząc, że mam mnóstwo rzeczy do zrobienia. Mój problem polegał na tym, że wolałam milczeć albo ustąpić, nawet kosztem własnego samopoczucia. Często postępowałam wbrew swojej woli, żeby nie mieć na sumieniu cudzego smutku czy złości.
Przelała się moja czara goryczy
Koleżanki Magdy okazały się niezwykle sympatycznymi i ciepłymi osobami. Pomimo tego nie potrafiłam skupić się na rozmowie z nimi, ponieważ moje myśli wciąż uciekały do męża i dzieci. W którymś momencie pogawędka zeszła na sprawy małżeńskie i kobiece obowiązki. Bez ogródek oznajmiłam, że moi panowie mają różne preferencje kulinarne, na dodatek odmienne od moich, więc w gruncie rzeczy gotuję cztery różne obiady. Po tym wyznaniu przy stole zapadła cisza.
– Żartujesz, prawda? – Iwona posłała mi pełne zdziwienia spojrzenie.
– No nie – odparłam – to nie jest żart.
– Sorry, ale ja wyznaję zasadę: albo jecie to, co wam podam, albo sami szykujecie sobie żarcie – powiedziała Iwona. – Bez urazy, ale twoje podejście do tego tematu nie jest normalne.
Wybąkałam coś niezrozumiałego pod nosem, po czym wybuchłam płaczem. Wyrzuciłam z siebie wszystko, co leżało mi na wątrobie. A że do tej pory nikomu nie mówiłam, jak naprawdę wygląda moje życie, to trochę się tego nazbierało.
– Dziewczyno, zrozum, skoro pozwalasz się tak traktować, to miej pretensje do siebie – głos Iwony był spokojny i jednocześnie bardzo stanowczy.
– Dzięki za pocieszenie – burknęłam nieprzyjemnie, bo poczułam się urażona.
– My, kobiety, mamy tendencję do dogadzania innym i wpuszczania się w maliny, a potem oczekujemy Bóg jeden wie czego – skwitowała moja nowa koleżanka. – Spójrz prawdzie w oczy, dałaś sobie wejść na głowę, a im jest z tym wygodnie. Po co mają się wysilać, od tego jest Marysia.
Moja pierwsza reakcja była taka, że aż się zagotowałam. Za nic w świecie nie chciałam przyznać racji ani Iwonie, ani pozostałym dziewczynom. Dostałam od nich masę wsparcia. Kiedy rozgrzane do czerwoności emocje nieco się uspokoiły, dotarło do mnie, że to rzeczywiście z mojej winy sprawy zaszły za daleko. Postanowiłam zatem rozprawić się z tym problemem.
Wprowadziłam nowe porządki
Zmiany nigdy nie są łatwe, a stawianie granic to nie lada wyzwanie
Parę dni zajęło mi przetrawienie w głowie tego, co usłyszałam podczas spotkania. Wiedziałam, że rozmowa z Jackiem i dziećmi jest nieunikniona. Zaplanowałam ją po sobotniej kolacji. Starałam się trzymać nerwy na wodzy.
Oświadczyłam, że od teraz zacznie obowiązywać w domu podział obowiązków. Przedstawiłam stosowną rozpiskę i przyczepiłam ją do lodówki. Patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Mąż zaczął ironizować, że sodówka uderzyła mi do głowy. Nie mogłam dać po sobie poznać, że jestem bliska załamania, bo tak naprawdę miałam ochotę się rozbeczeć i przeprosić za swoje zachowanie. Na szczęście tego nie uczyniłam.
Pierwsze dwa tygodnie były najgorsze. Musiałam zapanować nad niezwykle silną chęcią przejęcia sterów i wyręczania wszystkich we wszystkim. Nie pozmywali naczyń – nie gotowałam obiadu, jednego dla całej rodziny. Nie pamiętali o wyniesieniu śmieci – śmierdziało. Chłopcy nie posprzątali w swoich pokojach – odcięłam im dostęp do internetu. Nie dawali mi po pracy odpocząć – zamykałam się w sypialni i nie reagowałam.
Pojęłam, że innej drogi niż konsekwencja i stanowczość po prostu nie ma. Chcąc nie chcąc, zaczęli się dostosowywać. Mój nastrój powoli się polepszał, ponieważ w końcu mogłam część uwagi skierować wyłącznie na siebie.
O ile Adam i Damian przywykli się do nowych porządków i szybko przestali marudzić, o tyle Jackowi zajęło to znacznie więcej czasu. Usiłował karać mnie ciszą i nie szczędził kąśliwych uwag. Pomimo tego, że jego zachowanie sprawiało mi przykrość, ignorowałam je – co najwyżej głośno i wyraźnie komunikowałam, że nie życzę sobie, aby się tak odzywał. Wreszcie coś do niego dotarło, ponieważ pewnej niedzieli podał mi śniadanie do łóżka. Byłam w szoku, gdyż zrobił to po praz pierwszy od ośmiu lat.
– Przepraszam, że cię nie doceniałem.
Usiadł obok i przyglądał się, jak konsumuję poranny posiłek. Potem zaczęliśmy rozmawiać – bez pretensji i uszczypliwości. Jak starzy, dobrzy przyjaciele. Oboje przyznaliśmy, że gdzieś się pogubiliśmy i pozwoliliśmy, żeby szara codzienność rozpanoszyła się w naszym życiu. Jacek obiecał, że się poprawi, bo bardzo mnie kocha i nie chce zaprzepaścić tego, co razem zbudowaliśmy.
Czytaj także:
„Samotna sąsiadka pomogła mi spełnić największe marzenie. A potem została moją przyjaciółką”
„Brat nie wie, że wychowuje moje dziecko. Przecież nie przyznam się, że na weselu obskoczyłem pannę młodą i świadkową”
„Sprawdzałam telefon i szpiegowałam każdego swojego faceta. Miałam powody, bo narzeczony mnie zdradzał”