Przy trójce maluchów miałam pełne ręce roboty. Ostatnio czułam, że nie daję sobie rady. Wyrzucałam sobie, że jestem koszmarną matką…
Musiałam podać jej syrop, ale córeczka wierzgała nogami tak mocno, że wytrąciła mi łyżeczkę. Mój krzyk nie zrobił na niej wrażenia. Miała cztery lata i nie lubiła syropu. Siłą wlewałam jej lekarstwo do gardła, gdy młodsza, dwóipółletnia, ściągnęła z parapetu kwiatek i zaczęła głośno płakać. Byłam wściekła, bo stałam trzy metry od niej! Nie byłam jednak w stanie zajmować się nimi dwiema naraz.
Do tego moje najmłodsze dziecko właśnie się obudziło i próbowało wyjść z wózka. Armagedon! Na moment zacisnęłam powieki. Usiłowałam się skupić i zdecydować, co zrobić. Sprzątnąć resztki trzykrotki, podać Sonii syrop czy wyjąć Stasia z wózka, zanim z niego wyleci? Problem rozwiązał się sam, bo Janeczka, zadowolona z efektu „bum!” właśnie wspinała się na fotel z zamiarem dosięgnięcia także paprotki.
– Złaź! – krzyknęłam. – No złaź!
Podbiegłam do córki i odciągnęłam ją od okna. Stasiek już bujał mocno wózkiem, więc postawiłam Jankę i wzięłam na ręce synka. I w tym momencie Sonia spadła z kanapy… Konrad wrócił o dziewiętnastej jak zwykle zmęczony i sfrustrowany pracą. Machinalnie przytulił dzieciaki, a potem poszedł prosto do lodówki.
– Zjedz z patelni – zawołałam, wychylając się z łazienki, gdzie musiałam wytrzeć pupę Jance. – Jest wątróbka!
Ale on wolał wyjeść całą szynkę palcami, zagryzając ostatnim bananem.
– To był banan dla Stasia – jęknęłam, kiedy zobaczyłam skórkę wrzuconą niedbale do kosza. – Dla ciebie była wątróbka. A szynka? Z czym ja im rano zrobię kanapki? Konrad spojrzał na mnie stropiony. Nie chciał źle, po prostu był strasznie głodny, pewnie nie jadł nawet drugiego śniadania w pracy…
Miałam ochotę zrobić mu awanturę. Nie było go przez cały dzień, a ja siedziałam sama z trójką dzieci. Nie zareagował, kiedy znowu wspomniałam o zjedzonej szynce i wściekle zapytałam, czy ja w ogóle mam gotować, skoro on i tak nie je.
– Proszę cię, daj spokój – westchnął. – Jestem skonany.
Ja też byłam, ale musiałam jeszcze położyć dzieci, wyjść z psem, nastawić pranie, rozładować zmywarkę i zrobić milion innych rzeczy, które kobiety robią wieczorami. Rozbeczałam się na ulicy.
Pomogła mi obca kobieta…
Następnego dnia dzieci nie chciały jeść śniadania. Dziewczynki żądały kanapeczek z szyneczką, a Staś pluł wszystkim, co nie było bananem. Potem Janka dorwała się do mojej palety do makijażu i wypaćkała mi większość kosmetyków, a Sonia rozkaszlała się tak mocno, że aż zwymiotowała.
Staś był grzeczny, może dlatego że przez cały czas nosiłam go na rękach. Od tego bolał mnie kręgosłup i ramiona, ale kiedy tylko próbowałam go położyć, zaczynał płakać. Około południa zrobiło się słonecznie i ciepło, więc postanowiłam wyjść na spacer. Stasiek i Janka siedzieli w podwójnym wózku, a okutana po zęby Sonia szła obok. Mimo że przed wyjściem kazałam dziewczynkom skorzystać z toalety, Sonia oznajmiła nagle, że chce siku.
– Dopiero robiłaś – przypomniałam.
– Nie robiłam! – zaprzeczyła. – Poszłam do łazienki, ale mi się nie chciało! Teraz muszę!
Teraz?! Zamknęłam oczy. Kiedy ubrałam całą trójkę i w końcu wyszliśmy? Postanowiłam wysikać ją pod krzakiem i zaczęłam rozpinać jej kurtkę, patrząc, czy Stasiek nie wylezie mi z wózka.
Janka wyraźnie się nudziła i zaczęła kopać jakiś kamień. Kamień wyskoczył zaskakująco wysoko i… trafił jej braciszka w głowę.
– Co robisz?! – wrzasnęłam, ciągnąc Sonię za rękaw. – Mogłaś mu zrobić krzywdę!
– Mamo, zaciął mi się zamek! – To Sonia miała problem.
Janka zaczęła uciekać, Hera szczekać, Stasiek wyć. Nagle wszystko jakby zwolniło. Nie do końca pamiętam, co robiłam po kolei. Wiem tylko, że w którymś momencie stałam nad Janką i trzęsłam nią jak workiem kartofli, a Hera skakała na mnie łapami, więc ją kopnęłam, aż odturlała się ze skowytem.
– Proszę pani… – usłyszałam czyjś głos. – Proszę pani! To była kobieta mniej więcej w moim wieku, ale bez dzieci. Elegancka, niezaświniona syropkami, nieużerająca się dzień w dzień z trójką bachorów. Znienawidziłam ją natychmiast.
– Czego, k…?! – wydarłam się na całe gardło wulgarnie.
– Pani synek prawie wypadł z wózka – odpowiedziała kobieta, patrząc na mnie jak na dzikie zwierzę, które nagle dostało w klatce szału. – Wyjęłam go. Może pani w czymś pomóc?
Wtedy nieco oprzytomniałam. Spojrzałam dookoła i zobaczyłam zaryczaną, przerażoną Jankę, skuloną za wózkiem suczkę, Staśka z krwawiącym czołem i Sonię, która patrzyła na to wszystko ogromnymi wystraszonymi oczami. Nogawka jej spodni była zupełnie mokra…
– Ja… ja nie… – nawet nie wiem, co chciałam powiedzieć. Po prostu się rozpłakałam, a obca kobieta pomogła mi dojść do domu.
Hurra! Jestem normalna, jeszcze nie oszalałam!
Wiedziałam, że doszłam do jakiejś ściany. Nigdy nie przyznawałam, że jest mi ciężko. Zawsze, kiedy miałam ochotę się komuś poskarżyć, przypominała mi się moja mama. Rodzicielka była dla mnie wzorem matki i żony. Wychowała nas pięcioro i nigdy nie widziałam, żeby dała się wyprowadzić z równowagi.
– Mama była niesamowita – powiedziałam kiedyś do siostry. – Jak to możliwe, że nigdy nie podniosła na nas ręki ani nawet nie krzyknęła? Ja przy trójce dostaję szału, a ona miała nas pięcioro! – pokręciłam głową.
– Sama nie wiem – Basia też pamiętała, jakim aniołem była mama. – I wcale nie byliśmy grzeczni! Pamiętasz, jak chłopcy weszli na dach szklarni? Albo jak stłukłyśmy perfumy?
Obecnie mama mieszkała z drugim mężem nad morzem i rzadko ją widywałam. A tak strasznie jej potrzebowałam! Pamiętałam – i Basia też to pamiętała – jak często mama nuciła pod nosem. Znała chyba cały repertuar polskiej muzyki rozrywkowej.
– Miałyśmy superdzieciństwo – westchnęłam żałośnie do siostry. – Ja jestem koszmarną matką. Nie śpiewam, tylko się drę…
Tego dnia, kiedy szarpałam Jankę na chodniku, zadzwoniłam, żeby Konrad przyszedł wcześniej z pracy, bo źle się czuję i nie mogę opiekować się dziećmi. Przyjechał zaniepokojony.
– Co ci jest? Boli cię coś? Może złapałaś infekcję od Sonii? – zapytał, nachylając się nad kanapą, na której leżałam, trzymając z jednej strony za rękę Jankę, a po drugiej odgradzając od ściany Staśka. Żadne z nich nie było z tego powodu zadowolone, zwłaszcza że od pół godziny usiłowałam im śpiewać urywanym głosem, próbując być jak moja mama.
– Nic mnie nie boli, ale dłużej nie dam rady – powiedziałam do męża. – Nie jestem jak moja mama… Nie nadaję się! Nie radzę sobie… Płakałam, smarkałam i przyciskałam do siebie coraz bardziej przerażone dzieci, które nawet bały się protestować. I znowu próbowałam im śpiewać, co powodowało coraz większe ich przerażenie.
– Dzwonię do twojej mamy!
– Nie! – rozpłakałam się na dobre. – Nie chcę, żeby wiedziała, że sobie nie radzę! Rozumiesz, nie chcę! Ale i tak zadzwonił. Nie słyszałam o czym rozmawiali, bo do moich uszu docierały wyłącznie odgłosy mojego własnego chlipania.
Janka jakimś cudem zdołała ewakuować się z kanapy, Sonia uwolniła Stasia z moich histerycznych objęć i bujała go w wózku, zerkając co chwila, czy czasem znowu nie zacznę wyć o kolorowych słonikach. Ale ja tylko leżałam i szlochałam. Mama przyjechała dwa dni później. W pierwszej kolejności wcale nie zajęła się dziećmi, tylko mną. Zrobiła mi gorącej czekolady z bitą śmietaną, usiadła obok, każąc dzieciom pooglądać bajki i zapytała, co się dzieje. Znowu się rozbeczałam.
Mówiłam nieskładnie o tym, że nie daję sobie rady i że czuję się jak wariatka, bo mam przecież tylko troje dzieci, a ona miała pięcioro i zawsze była w dobrym nastroju.
– Śpiewałaś nam… – przypomniałam sobie płaczliwie. – Myśmy rozrabiali, ciągle coś chcieli, nie słuchali, a ty byłaś taką oazą spokoju i nuciłaś…
– Dziecko… – mama spojrzała mi w oczy. – Ja wam nie śpiewałam. Ja nuciłam, żeby się uspokoić! Inaczej bym was pozabijała i poszła do więzienia! Rozumiesz? Kochałam was, ale średnio dziesięć razy dziennie miałam ochotę was podusić jedno po drugim… Każda matka przez to przechodzi. Ja, moje siostry, koleżanki i kuzynki, ty i twoja siostra też. Jesteś najzupełniej normalna, zaręczam ci. Gdy zaczynam nucić, dzieci stają się takie grzeczne…
Potem położyła całą moją trójkę
Odbyła jakąś cichą rozmowę z Konradem, z której wyłapałam tylko „uważaj na nią” oraz „załamanie nerwowe” i powiedziała, że jutro będzie już lepiej. I miała rację. Sonia wróciła do przedszkola, a Konrad zaczął mi pomagać przy maluchach przynajmniej po pracy. A ja? Ja nauczyłam się najpierw całego tekstu „Małgośka, mówią mi”, potem „Ona ma siłę”, a skończyłam na repertuarze Edyty Górniak. Co ciekawe, kiedy zaczynam nucić, moje dzieci nagle stają się zadziwiająco grzeczne. Dziękuję, mamo, naprawdę mi pomogłaś!
Czytaj także:
Mój syn ma 23 lata i nie rozumie, że ma jeszcze czas na amory
Moja córka ma 3 dzieci. Nie poświęca im uwagi, bo ciągle siedzi w telefonie
Mam 4 synów. I dzięki Bogu, bo z córkami to tylko problemy