„Dzieci przestały odbierać ode mnie telefony, bo narzekam na męża. Jak tu nie narzekać na tę ofiarę losu?”

Moja rodzina jest nieudana fot. Adobe Stock, aletia2011
„Gdzie ja miałam oczy, wychodząc za mąż za taką łajzę? I jeszcze mi się zdawało, że pana Boga za nogi złapałam, bo inżynier i z porządnej rodziny. Ciepłe kluchy, nie inżynier… I te nasze dzieci. Takie same jak tatuś: w życiu nie robią tego, co akurat bym chciała. Wszystko po swojemu, a myślałby kto, że co umieją!”.
/ 04.09.2022 12:30
Moja rodzina jest nieudana fot. Adobe Stock, aletia2011

Płakać się chce, gdy pomyślę, że pół życia pocieszałam się tym, że przynajmniej na emeryturze nareszcie wypocznę… Marzyłam, że będę spać do południa i nareszcie dokończę te wszystkie sny przerwane dzwonkiem budzika w najciekawszym momencie…

A teraz masz babo placek

Nie ma nawet piątej i budzę się rześka jak skowronek. I co niby mam robić o tej idiotycznej godzinie? Krzątać się bez sensu, przysiadając co chwila na kanapie, by dać odpocząć bolącym kolanom, czy może gapić na telefon ze świadomością, że dzieci jeszcze śpią? Przewróciłam się na drugi bok i naciągnęłam kołdrę na głowę, żeby przynajmniej nie słyszeć gołębi za oknem, które gruchały na cały regulator. Tego tylko brakowało, by Ziutek się zwlókł... Ciągnie te laczki za sobą jak proszalny dziad, klap, klap, klap, klap. Sto razy prosiłam, żeby podnosił nogi, jak chodzi, przynajmniej rano. Gdzie tam, można gadać jak do stołu! A teraz pcha drzwi łazienki, chociaż to już dobre siedem lat, jak po remoncie otwierają się na zewnątrz. Nie zdążył się przyzwyczaić! Zaraz, czy on nie zamknął za sobą? Odkąd cierpi na prostatę, potrafi biegać non stop, ale niech mi ktoś powie, dlaczego ja mam tego słuchać?

– Zamyka się – stanęłam za nim w drzwiach. – Po pierwsze, to kwestia kultury osobistej. Po drugie, echo niesie po całym domu!

– Bałem się, że cię obudzę trzaśnięciem – zaczął się głupio tłumaczyć. – Przecież ja tak cichuteńko, Basiu…

– No, teraz faktycznie cichuteńko – parsknęłam. – Sikasz sobie do spodni, Ziutek. Ja tego prać nie będę!

Boże, gdzie ja miałam oczy, wychodząc za mąż za taką łajzę? I jeszcze mi się zdawało, że pana Boga za nogi złapałam, bo inżynier i z porządnej rodziny. Ciepłe kluchy, nie inżynier… Całe życie z pracy i do pracy jak robot, jak automat. W domu jakieś wykresy, plany, papierzyska po kątach, myślałby kto, Leonardo da Vinci, a nie gówniany inspektorek od czarnej roboty, notorycznie pomijany przy awansach i nagrodach.

– Postaw się, zawalcz o siebie – tłumaczyłam. – Wszyscy cię wykorzystują,.

Ależ, Basieńko, my jesteśmy jak rodzina – powtarzał jak katarynka bzdety wtłaczane mu do głowy przez szefów.

I jeszcze, że wszyscy pracują na sukces, że zespół, przyjaźń i wartości… Ha ha, naiwniak. I kto ma teraz taką emeryturę, że trzeba robić zakupy w dyskontach i tanich aptekach, żeby się budżet dopiął? Ziutkowi to, rzecz jasna, nie przeszkadza. Kiedyś, gdy się poznaliśmy, sądziłam, że po prostu jest prostolinijny i dobry, ale po latach mam go raczej za nieskomplikowany organizm – taki abnegat ze skłonnością do pasożytowania. Niby nic mu do szczęścia nie potrzeba, ale jak już podstawisz pod nos, zawsze uzna, że mu się należy.

Ofiara losu z tego męża

Starość też wcale go nie drażni, jakby w końcu znalazł dobry powód, by całkowicie sobie odpuścić. Zaniki pamięci, wracanie po sto razy, by sprawdzić, czy wyłączyło się gaz, te miliony upierdliwych niedogodności, z których każdy jest policzkiem dla kogoś przywykłego do samodzielności – wszystko to nie robi na Ziutku żadnego wrażenia.

– Taka jest kolej rzeczy – powiedział ostatnio synowi. – Nie należy oczekiwać cudów, tylko pogodzić się z niemocą.

Myślałby kto, indyjski guru! On się godzi z niemocą, a ja tymczasem staję na głowie, żebyśmy nie zarośli brudem, w lodówce było coś oprócz światła, a w apteczce zapas leków. Święta krowa, a nie mędrzec. Ale dzieciaki go uwielbiają, zawsze tatuś to, tatuś tamto… Wpadają jak po ogień i żadnemu do głowy nie przyjdzie, że to wszystko działa tylko dzięki mojej krzątaninie i trosce. Prosiłam córkę, by jakoś wpłynęła na ojca, by bardziej się angażował. Ostatecznie jestem tylko dwa lata młodsza, nie dam rady sama ciągnąć tego wozu.

– Ależ, mamo – obruszyła się Ola. – Jeżeli tylko wyrazisz zgodę, z chęcią opłacimy ci z Jurkiem pomoc. Jakaś miła pani mogłaby wpadać raz, dwa razy na tydzień i posprzątać. Sama wiesz, że ojciec tylko by cię złościł!

Pani sprzątająca, też coś. Do sąsiadów dzieci wpadają na zmianę i pomagają, a ja mam się cieszyć, że mi obca baba będzie do garów zaglądać? Po moim trupie, w życiu się na to nie zgodzę. Wstałam w końcu z łóżka, bo od tego myślenia aż bicia serca dostałam – kiedyś umrę i ciekawe, co wtedy Ola z Maćkiem zrobią, oj, ciekawe. Zerknęłam przez firankę akurat w samą porę, by zobaczyć, jak pies sąsiada fajda pod nasz bukszpan. Miałam nakrzyczeć, ale oczywiście, zanim mi się udało okno otworzyć, śladu już nie było po psie ani jego, z bożej łaski, panu. Zrobiłam kilka skłonów, poprawiłam kwiatek, bo się zsunął z drabinki, i poszłam do łazienki. Mokre gacie Ziutka wisiały na samym końcu sznurka – kapiąca z nich woda, utworzyła już na kafelkach sporą kałużę. Gdyby powiesił je pięć centymetrów dalej, ciekłaby do wanny, ale skąd inżynier może wiedzieć takie rzeczy? I ja się dziwię, że przez lata pracy nie awansował; powinnam się cieszyć, że nie wywalono go na zbity pysk!

Czułam, że oszaleję, jeśli nie pogadam choć przez chwilę z kimś normalnym.

Zadzwoniłam do syna, ale odebrała synowa

– Maciek śpi – wyjaśniła. – Dwie godziny temu wrócił z delegacji. Coś mu przekazać, gdy wstanie?

Żeby do mnie zadzwonił – burknęłam i odłożyłam telefon.

Nie mogłaby raz powiedzieć „mamo” albo chociaż zapytać, jak się czuję? Normalnie jakby człowiek gadał z automatyczną sekretarką! Chciałabym wiedzieć, co mój syn widzi w tej plastikowej lali… Wykręciłam numer córki, choć już czułam, że to nie jest dobry pomysł. O tej porze pewnie szykuje dzieci do przedszkola i znów będzie taki rejwach, że wcale nie będziemy się słyszały.

– Co tam, mamuś? Stało się coś?

– Stało, stało… – mruknęłam. – Ale jeszcze nie to, co myślisz. Jeszcze mnie ten stary dureń nie wykończył, choć już niewiele brakuje.

– Nie, mamo – przerwała. – Nie o tej godzinie, błagam. Ada, Jacek, wracać po sweterki, ale już! – krzyknęła w głąb mieszkania. – I proszę zdjąć te korale, moja panno.

– Co „nie”? – zapytałam. – Matki nie chcesz słuchać? – zdenerwowałam się.

– Mamo, jest wpół do ósmej, jeszcze nie piłam kawy. Ledwo żyję.

– Ja też jeszcze nie piłam kawy – prychnęłam. – I wiesz co, wcale nie będę pić, bo nie mogę. Mam wysokie ciśnienie, jakbyś nie wiedziała.

– Wiem – westchnęła. – I nie zamierzam się z tobą licytować, kto ma gorzej. Ja cię tylko proszę, żebyś nie robiła spustu surówki bladym świtem.

Faktycznie, jakaś nieprzytomna

Spust surówki – co też jej chodzi po głowie?

– Nie masz pojęcia, co to jest blady świt – zaznaczyłam jednak dla sprawiedliwości. – A propos, jakbyś wstawała pół godziny wcześniej, byłabyś już po kawie i nie darłabyś się na dzieci ani na mnie.

Coś u niej runęło z hukiem.

– Jacek, zabierz siostrę i wyjdźcie – usłyszałam nienaturalnie spokojny głos Oli. – Zaczekajcie w garażu… Mamo, muszę odwieźć dzieci – przypomniała sobie o mnie. – Już jestem spóźniona.

Jak zwykle – westchnęłam. – Tę niezborność masz chyba po ojcu.

– Dobra – westchnęła. – Widzimy się pojutrze, na urodzinach Jacusia, tak jak było umówione. Muszę lecieć.

– Nie wiem, czy przyjdziemy razem, Olu – wyjaśniłam.– To mnie po prostu zaczyna przerastać.

– Tak? W sumie, jakby miała z tego wyniknąć taka awantura jak ostatnio, to lepiej nie przychodźcie. Wasz wybór.

I odłożyła słuchawkę. Po prostu nie wierzę, nie wierzę, że moja Ola mogła powiedzieć coś takiego! Mam nadzieję, że kiedy już odwiezie dzieci, to zadzwoni i przeprosi za te słowa.

A Ziutek już łazi i pyta, co chcę na śniadanie... Jakby umiał sam cokolwiek przyszykować, myślałby kto. Ósma rano i dzień już zmarnowany. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA