Poczekałam, aż cały dom zaśnie. Wcześniej spakowałam różne drobiazgi; tylko to, co najpotrzebniejsze… Nie dałabym rady dźwigać tobołów, więc nawet kapci nie zabrałam. Tylko bielizna na zmianę, jakaś spódnica, bluzka i mała ściereczka do rąk. Przez ramię przewiesiłam kopertówkę z dokumentami i różańcem, bo nigdzie się bez niego nie ruszam. Pieniądze, które odkładałam przez parę miesięcy, poupychałam w różnych miejscach: za biustonoszem, w butach, w kieszonce przymocowanej do rękawa kurtki. Cichutko zamknęłam za sobą drzwi i zeszłam na dół.
Było tuż po deszczu, więc ziemia na klombach pod blokami mocno pachniała nadchodzącą wiosną. Czułam się wspaniale! Miałam sześćdziesiąt pięć lat, a właściwie – uciekałam z domu!
Nie wiem, co mi strzeliło do głowy
Mój zięć ma głowę do interesów. Jest wykształcony, zaradny, z kamienia umiałby wycisnąć jakiś grosz, więc kiedy zaproponował, żebym sprzedała swoje mieszkanie i przeprowadziła się do nich, zaufałam mu i uznałam, że to świetny pomysł. Po śmierci męża nie dawałam sobie rady z opłatami. „Po co ci trzy pokoje?” – pytali znajomi. „Zamień swoje mieszkanie na jakieś mniejsze, a pieniądze, które ci zostaną, włóż na lokatę. W razie czego się przydadzą!”.
Już prawie się zdecydowałam na taki krok, kiedy córka i zięć wymyślili inne wyjście.
– Mama się do nas przeniesie. Kasę za mamy mieszkanie dołożymy do pieniędzy ze sprzedaży naszej chałupy i kupimy dom! Nareszcie będzie nam wygodnie, zyskamy dużo przestrzeni... Mama też odetchnie, trochę pomoże przy dzieciakach, wszystko się ułoży. Co mama na to?
W noc przed wizytą u notariusza przyśnił mi się zmarły mąż. Był wściekły! Nigdy tak się na mnie nie pieklił, jak w tym śnie.
– Kura ma więcej rozumu! Oczy ci zawiązali, że nie widzisz, jak leziesz prosto w bagno?! To się źle skończy! Zobaczysz, szybko tego pożałujesz!
Aż mnie głowa rozbolała od tego snu i z taką bolącą, pulsującą czaszką podpisałam, co było trzeba i zaczęłam się sposobić do przeprowadzki. Pieniądze ze sprzedaży mojego mieszkania miały być wpłacone na konto córki i zięcia, ale w akcie notarialnym była klauzula, że w każdej chwili mogę zażądać zwrotu tej sumy, pod rygorem natychmiastowej wykonalności. Zięć miał dziwną minę, ale nie wypadało mu protestować, kiedy notariusz zapytał, czy się zgadzamy na taki zapis.
Niestety, połowę moich mebli i pamiątek musiałam zostawić, bo u córki i zięcia by się nie zmieściły. Dostałam kompletnie umeblowany pokój, gdzie nawet mojego fotela do czytania nie dało się wcisnąć. Zięć zadecydował, że znajdzie firmę, która przechowa moje graty. Tak miało być „na razie”, czyli do czasu kupna domu. Najwyżej parę tygodni…
Moje dzieci mieszkają w dobrej dzielnicy. Mają wygodne, czteropokojowe mieszkanie z ogromną loggią. Wnuki mają swoje pokoje, córka i zięć własną sypialnię, czyli dla mnie został elegancki, reprezentacyjny salon z wielką kanapą, która wprawdzie jest wygodna i miękka, ale tylko do siedzenia przed telewizorem. Do spania się nie nadaje, bo jest nierozkładana, nie ma gdzie chować w niej pościeli i jest tak wyprofilowana, że człowiek się w nią zapada i budzi rano z bólem kręgosłupa.
Co dla mnie jest również ważne, kanapa stoi tak, że w nocy głowa jest od południowej strony, a ja tak spać nigdy nie mogłam! Zięć się ze mnie śmiał, że dziwaczę, ale tak mam i już! Niby mogłabym przełożyć poduszkę na drugą stronę, tylko że wówczas leżałabym nogami w stronę drzwi, a moja babcia mówiła, żeby się tak do snu nie układać. Na sto procent nie zmrużyłabym oka do świtu!
Próbowałam o tym pogadać z moją córką, ale ona tylko machnęła ręką i poprosiła, żebym dała spokój, bo jest zmęczona.
– Ojej, jutro mamo, jutro… – słyszałam za każdym razem.
Czułam się obca i niepotrzebna
W domu moich dzieci nikt na nikogo nigdy nie podnosi głosu. Wszyscy są dla siebie uprzejmi, dobrze wychowani, uśmiechają się. Kiedy proszę, żeby ściszyli telewizor, bo tak wyje, że własnych myśli nie słyszę, odpowiadają: „zaraz babciu”. Tylko to „zaraz” trwa i trwa, czasami do późnej nocy oglądają jakieś filmy albo sport, a ja kulę się pod kołdrą i głowa mi pęka od tego hałasu.
W dodatku tutaj każdy żyje dla siebie! Nawet obiady jedzą osobno i o rozmaitych porach. Na początku, gdy z nimi zamieszkałam, próbowałam chociaż w niedzielę nakryć ładnie stół, coś dobrego ugotować i zapędzić ich do rodzinnego posiłku. Ale okazało się, że to niemożliwe!
Wnuk odsypiał weekendowe szaleństwa i nie było mowy, żeby się obudził przed trzecią po południu. Moja córka zamykała się z laptopem i nie pozwalała sobie przeszkadzać. Zięcia na ogół nie było w domu; miał swoich kolegów, swoje zajęcia, swoje sporty. Czasami udało mi się pogadać z wnuczką, ale ona się nieustannie odchudza, więc nie jada normalnie. I tak moje gotowanie raz i drugi się nie udało!
Mijały dni, a o kupnie nowego domu było cicho. Odważyłam się kiedyś zapytać, jak będzie z tą przeprowadzką, ale niczego się nie dowiedziałam. Zięć twierdził, że to nie jest dobra pora na kupowanie nieruchomości, bo ceny rosną, że trzeba poczekać. Na pytanie, „jak długo?”, usłyszałam:
– Do skutku. Chyba mamie nie jest z nami źle?
Miałam co jeść, gdzie spać, za nic nie płaciłam, mogłam chodzić, gdzie chciałam. Zięciowi w głowie się nie mieściło, że starszej pani jeszcze czegoś trzeba.
Żeby jak najmniej siedzieć w domu, wędrowałam po sklepach, centrach handlowych i galeriach. Siadałam na ławeczkach i przyglądałam się ludziom ogarniętym szałem zakupów, biegającym jak mrówki po piętrach, oblepiającym ruchome schody. Czułam się kompletnie obca i nikomu niepotrzebna!
Wreszcie zdobyłam się na odwagę i spróbowałam pogadać z moją córką. Kiedy mieszkałyśmy oddzielnie, wydawała mi się szczęśliwa i pełna werwy; z bliska nie było tak różowo.
– Córcia – zaczęłam – czy u ciebie wszystko w porządku? Wydajesz mi się jakaś smutna...
Zezłościła się i głos podniosła.
– Mamo, bardzo cię proszę, żyj swoim życiem! Mojego mi nie układaj i nie oceniaj. Jestem dorosła. Dam sobie radę!
– Ale mnie się wydaje, że ty nie jesteś szczęśliwa.
– Jestem czy nie jestem szczęśliwa, to tylko moja sprawa. Ty mojego szczęścia nie znajdziesz.
Patrzyła na mnie chłodno, jak na obcą. Nie chciała mojego współczucia i denerwowało ją moje wtrącanie się. A ja chętnie bym ją znowu wzięła na kolana jak małą dziewczynkę, przytuliła, ale ona tego nie chciała. Wtedy dotarło do mnie, że pomysł wspólnego mieszkania był głupi i zły dla nas wszystkich.
Zakochałam się jak nastolatka
Kilka dni później jak zwykle wędrowałam po markecie. W alejce z materiałami budowlanymi zaczepił mnie starszy pan medytujący nad rozłożonymi kafelkami.
– Jak pani myśli? Ładne są? Dobre? Będą pasowały?
Były śliczne. Gładkie, matowe, w kolorze fiołkowym i granatowym, z lekkim połyskiem.
– Ładne – powiedziałam. – Eleganckie. Tylko, czy nie są trochę smutne? A wanna, jaka będzie?
– Wszystko białe. Myśli pani, że smutne? Może w takim razie ożywić by to jakimś szlaczkiem?
– Nie… Bez szlaczków będzie lepiej. Powiesi pan po prostu kolorowe ręczniki, postawi kubki i inne drobiazgi. Będzie dobrze.
– Ufff… Dzięki Bogu, że już nie muszę dalej wybierać. Bardzo nie lubię tego robić. A... pomoże mi pani jeszcze kupić lustro? Ma pani trochę czasu?
Miałam czas. Pan był bardzo miły i wyglądał sympatycznie. Lubię mężczyzn w pewnym wieku z gęstymi, siwymi włosami, a ten mężczyzna nosił bujną, całkiem białą czuprynę, dobrze ostrzyżoną i twarzową. Poruszał się energicznie, a jego głos brzmiał przyjemnie… Jednym słowem – bardzo mi się podobał! Wybraliśmy lustro, potem jakieś akcesoria łazienkowe i kokosowy chodnik do przedpokoju. Wtedy dopiero zapytałam, dlaczego w takich domowych zakupach nie towarzyszy mojemu nowemu znajomemu bliska kobieta? Odpowiedział, że wszystko mi opowie, jeśli pozwolę się zaprosić na herbatę i ciastko.
– Jestem pani winien podziękowania za nieocenioną pomoc – powiedział z uśmiechem. – Tu na górze jest miła kawiarenka. Tam odpoczniemy i pogadamy.
Straciłam poczucie czasu, tak mi się dobrze słuchało i rozmawiało. Wzajemnie opowiedzieliśmy sobie kawał własnego życia i doszliśmy do wniosku, że w wielu momentach układało się ono podobnie. Byliśmy rówieśnikami. Oboje straciliśmy swoje drugie połowy i to mniej więcej w tym samym czasie. Wychowywaliśmy jedynaków; on syna, ja córkę… Tylko, że ja mieszkałam z moimi dziećmi, a on samotnie, bo jego syn od lat żył za granicą. Mieszkał daleko, na drugim końcu Polski, w małym domku na przedmieściach.
– Nic wielkiego – mówił. – Trzy pokoiki, łazienka, nieduża kuchnia i stryszek. Dookoła kawałek ogrodu, w sam raz taki, żeby zmieściły się dwie jabłonie, śliwka i czereśnia. Ta czereśnia to chyba tylko dla szpaków rodzi, bo zlatują się do niej całymi chmarami. Tak wrzeszczą, że własnych myśli nie słychać! Sama pani zobaczy, jeśli zechce mnie kiedyś odwiedzić.
Chciałam powiedzieć: „jedźmy tam natychmiast!” Ale tylko słuchałam i w duchu postanowiłam, że kiedyś zobaczę te drzewa i ptaki. „Na sto procent – zobaczę!”.
Miał na imię Grzegorz. Zanim wyjechał, widzieliśmy się jeszcze pięć razy. Możecie się śmiać, ale zakochaliśmy się w sobie, bo wiek nie ma nic do rzeczy, kiedy ludzie w lot czują, czy są dla siebie stworzeni, czy nie. My byliśmy…
Gdybym miała więcej rozumu, nie pisnęłabym ani słowa o moim nowym znajomym. Ale przepełniała mnie radość, że mogę sobie jeszcze ułożyć życie i być szczęśliwa. Dlatego wygadałam się najpierw córce, a potem zięciowi. Cóż, na głupotę nie ma lekarstwa!
Oczywiście nie to ich rozjuszyło, że poznałam jakiegoś mężczyznę i myślę o nim poważnie. Wściekli się, kiedy poprosiłam o swoje pieniądze i kategorycznie oznajmiłam, że nie chcę z nimi mieszkać, że nie dołożę się finansowo do wspólnego domu. Wtedy zaczęło się piekło!
O Grzegorzu mówili „złodziej, menel, oszust i darmozjad…” Nie znali go, nawet nie widzieli go na oczy, a obsmarowali błotem. Zięć groził, że go odszuka i przemówi mu do rozumu, żeby nie mącił w głowie „starej kobiecie”. Kiedy się postawiłam i powiedziałam, że sobie nie życzę, żeby mnie nazywał starą i głupią, zięć tylko się roześmiał…
– A co? Mądrze się mama zachowuje? To trzeba leczyć! Psychiatra się powinien mamą zająć!
Moja córka siedziała nadęta i dogadywała, że nie dadzą mi ani grosza na zmarnowanie, bo to także pieniądze po ojcu, więc mają do nich prawo. Drugi raz w życiu widziałam w niej obcą, wrogą kobietę. Jeśli tak ją wychowałam, to należało mi się wszystko, co teraz przeżywałam…
– Po co ci jakiś dziad na stare lata? – krzyczała, a patrzyła na swojego męża, jakby do niego kierowała to pytanie.
Były jeszcze gorsze chwile. Przeszukiwali na przykład moje rzeczy, chyba po to, żeby znaleźć adres Grzegorza. Ale tak głupia to już nie byłam! I chociaż próbowali na różne sposoby, nie dowiedzieli się, gdzie on mieszka, bo nigdzie nie zapisałam jego adresu. Ba! nawet numer z komórki wykasowałam, żeby nie przyszło im do głowy do niego wydzwaniać.
Wiedziałam, że przede wszystkim muszę się im wymknąć. Nie było to wcale takie łatwe, bo pilnowali mnie jak jakiegoś złoczyńcy, który może ich ograbić i uciec z pieniędzmi. Wtedy całkowicie straciłam złudzenia, że możemy się dogadać. Dlatego nad ranem uciekłam z domu…
Już wiem, w czym mi do twarzy
Przez parę godzin jazdy pociągiem przeżywałam różne nastroje; a to się cieszyłam, że niedługo zobaczę Grzegorza, a to zaczynałam się bać, bo przecież nie wiedziałam, jak zareaguje, jak mnie przyjmie. „Co zrobię, jeśli przy bliższym poznaniu okaże się inny, niż myślałam?" – dręczyły mnie wątpliwości. „A jeśli będę musiała zaraz wracać? Gdzie się wtedy podzieję? Co zrobię? Czy aby to na pewno była dobra decyzja?"
Ulica, przy której mieszkał, była wybrukowana czerwoną cegłą. Szłam wolno, jakbym chciała odwlec w czasie chwilę prawdy. Serce mi tak waliło, że nie mogłam złapać tchu! Na grządce przed domem Grzegorza wschodziły wczesne tulipany. Pąki na drzewach owocowych jeszcze były zamknięte i pokryte błyszczącym woskiem. Czarny psiak siedzący przed furtką najpierw zaszczekał na mój widok, a później zaczął się łasić wysuwając pysk przez siatkę.
– Nareszcie jesteś – powiedział mężczyzna, z którym mam nadzieję zostanę już do końca. – Dlaczego to tak długo trwało? Czekałem na ciebie tyle czasu...
Jest nam dobrze razem. Moja córka i zięć się nie odzywają. Ja też nie szukam z nimi kontaktu. Myślę, że wszyscy potrzebujemy trochę czasu... Na razie nie chcę ani grosza z tych pieniędzy, jakie mi się należą za mieszkanie. Moja i Grzegorza emerytura wystarczają nam na skromne życie. Przed moim przyjazdem Grzegorz zrobił mały remont, więc jest w domku ciepło i wygodnie.
Roześmiałam się, kiedy po raz pierwszy weszłam do łazienki…
– A gdzie są te kafelki w granatowym kolorze? – zapytałam. – Wymieniłeś je? Dlaczego?
– Przecież sama mówiłaś, że może być smutno i miałaś rację. Więc wziąłem weselsze. Takie, żeby do ciebie pasowały!
Faktycznie. Na ścianach błyszczała glazura w kolorze lilaróż! Niesamowite, bo sama nigdy bym takiej nie wybrała, ale tutaj wyglądała naprawdę pięknie. I ja na jej tle jakoś odmłodniałam, pojaśniałam i poweselałam.
Czasami człowiek sam nie wie, w jakich kolorach jest mu do twarzy. Jednak warto przemalować swój świat tak, żeby poczuć się, jak w rajskim ogrodzie. A że trochę późno na takie zmiany? Zachody słońca są takie piękne!
Czytaj także:
„Opieka nad chorą matką wysysała ze mnie resztki energii. Przegrałam walkę, oddałam ją do ośrodka i niczego nie żałuję”
„Ojciec krzywdził mnie, gdy byłam dzieckiem. Tamte chwile tkwią mi w pamięci jak cierń. Dziś przyszedł czas na zemstę”
„Poszłam na wesele siostry w białej sukience. Uprzedziłam ją, ale aż poczerwieniała ze złości, gdy mnie zobaczyła”