Droga z gór zajęła nam parę godzin dłużej niż powinna, bo autostrada była zatarasowana z powodu wypadku. Stojąc w korku, prawie całkiem zapomnieliśmy o feriach i o tym, że wypoczęliśmy. Dzieciaki dokazywały na tylnym siedzeniu, nudząc się niemiłosiernie, bo ile można oglądać film na tablecie? Nie miałam nawet sumienia ich uciszać, ale musiałam to robić, żeby z kolei siedzący za kierownicą mąż nie oszalał. Kolejna godzina za kierownicą… To potrafi umęczyć.
Kiedy podjechaliśmy pod naszą kamienicę, Antek miał kompletnie sztywny kark i podobnie jak ja, marzył tylko o prysznicu i łóżku. Dochodziła północ i oboje następnego dnia szliśmy do pracy. A dzieci do szkoły.
– Może jednak wyślesz do szefa maila z prośbą o jeszcze jeden wolny dzień? – zasugerowałam mężowi, widząc, jak krzywi się z bólu podczas wyciągania z bagażnika walizki.
– Nie mogę… – pokręcił głową. – I tak niechętnie dał mi dwa tygodnie. Sama wiesz, jak jest.
Wiedziałam. Ja też najchętniej bym się wyspała, tymczasem miałam w perspektywie pobudkę o szóstej trzydzieści. Musiałam zrobić śniadanie dla wszystkich i odprowadzić dzieci do szkoły. Nawet nie przygotowałam im żadnych rzeczy do ubrania… Wydawało mi się przecież, że skoro zamierzamy wyjechać ze Szczyrku z samego rana, to będziemy w domu późnym popołudniem i wszystko jeszcze zdążę zrobić. No, ale niestety, ten koszmarne korki po drodze sprawiły, że do Gdańska dotarliśmy nocą.
– Spać! Marzę o łóżku! – westchnął mąż, wnosząc nasze walizki na klatkę schodową.
Przy windzie stał pan Irek, starszy facet mieszkający piętro niżej. Obok niego przycupnął pies. Najwyraźniej właśnie wracali z ostatniego spaceru. Było jasne, że wszyscy nie zmieścimy się do małego pomieszczenia.
– A, witam sąsiadów! – rozpromienił się na nasz widok, po czym dodał poufnie: – Mieliście państwo szczęście! Wyjechaliście na wypoczynek w odpowiednim momencie, bo co też tutaj się działo! Kamienica cała się trzęsła, kiedy ta się remontowała! – popatrzył na nas znacząco.
Obudziłam się, bo… zaczęłam kaszleć
„Ta” to była sąsiadka z naszego piętra. Musiałam przyznać, że faktycznie niezbyt przyjemna kobieta. Przez kilka lat nie miałam z nią do czynienia, bo mieszkała ponoć gdzieś pod miastem, a to mieszkanie po swoich rodzicach wynajmowała przemiłej młodej parze. Jednak podobno się rozwiodła i wróciła na stare śmieci. Kiedy wyjeżdżaliśmy, w jej lokalu zaczynały się właśnie prace remontowe. Z miny sąsiada wywnioskowałam, że na malowaniu się nie skończyło. „No, ale skoro już jest spokojnie, to po kłopocie!” – pomyślałam zadowolona.
W domu zrobiłam szybką kolację i zagoniłam dzieci do łóżek. W całym mieszkaniu było chłodno, kamienica jest bowiem bardzo stara i ma grube mury, które trudno ogrzać.
– Może rozpalisz kominek? – zaproponowałam więc mężowi, bo jakoś nie uśmiechało mi się marznąć, byłam i tak wystarczająco zmęczona.
Rozpalanie naszego kominka to łatwa sprawa – ma on zamkniętą komorę spalania. Wystarczy napakować do niego drewnianych szczap, które na szczęście były wcześniej przyniesione i czekały obok komika, a rozpalone tlą się długo. Dzięki temu błogie ciepło rozchodzi się specjalnie poprowadzonymi pod sufitem kanałami po pokojach i ogrzewa je, a potem uchodzi do komina.
– Jasne! Rozpalę! – mąż także nie lubił zimna, więc zabrał się do pracy.
Kwadrans później leżeliśmy już w łóżkach i zapadaliśmy w sen. Nie wiem, jak długo spałam. Śniło mi się, że spaceruję brzegiem morza w dziwnie gęstniejącej mgle. Otaczała mnie ze wszystkich stron, wdzierając się w płuca. Dusiłam się. Kaszlałam. Okazało się, że nie kaszlałam we śnie, tylko naprawdę, i to mnie zbudziło. W pierwszej chwili nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Usiadłam zdezorientowana na łóżku i starałam się cokolwiek dojrzeć. Nie było to łatwe, bo naszą sypialnię wypełniała… gęsta mgła. Do tego niebywale gryząca!
– Dym! – jęknęłam i poderwałam się z łóżka, ale natychmiast niebezpiecznie zakręciło mi się w głowie.
„Dzieci! Antek!” – pomyślałam.
– Antek! – krzyknęłam i szarpnęłam męża za ramię. Dziwnie charknął, ale się nie obudził. Zaczęłam go szarpać jeszcze mocniej, aż w końcu lekko oprzytomniał.
– Co się dzieje? – zaczął się dopytywać, zakaszlał, po czym stwierdził:
– O cholera! Dym!
Właśnie…
Do mieszkania wróciliśmy dopiero rano
Wstał z łóżka i natychmiast zatoczył się na mnie tak, że omal oboje się nie przewróciliśmy.
– Dzieci! – wycharczał mąż.
Czym prędzej pobiegliśmy do ich sypialni. Antek ruszył do tapczanika dziesięcioletniego Kuby, a ja do łóżeczka pięcioletniej Weroniki. Przestraszyło mnie, jak bardzo bezwładne było jej małe ciałko, ale wzięłam ją na ręce i ruszyłam do wyjścia, krztusząc się gryzącym dymem. Kręciło mi się w głowie, ale po chwili znalazłam się na klatce schodowej. Tu było dużo lepiej niż w naszym mieszkaniu. Zeszliśmy piętro niżej i załomotaliśmy do sąsiada. Nie mieliśmy przecież przy sobie nawet komórek, wszystko zostało w domu.
Otworzył nam po chwili w piżamie, jednak całkiem przytomny. Potem okazało się, że nie może spać w nocy, więc siedzi i czyta.
– Jezus Maria, co się dzieje?! – wykrzyknął zdumiony na nasz widok.
Dym zaczynał wędrować już po klatce schodowej, więc zrobił przerażoną minę i spytał:
– Pali się?!
Skinęłam głową, ładując się do jego mieszkania. Antek posadził przestraszonego Kubę na krześle w przedpokoju i od razu złapał za słuchawkę stacjonarnego telefonu. Na szczęście do straży pożarnej dodzwoniliśmy się błyskawicznie.
– Zaraz przyjadą – powiedział. – Ale dla nas będzie bezpieczniej, jeśli teraz wyjdziemy na zewnątrz.
Sąsiad przytomnie przyniósł nam koce, w które owinęliśmy dzieci i siebie.
– Trzeba pobudzić innych, trzeba ich ratować… – mamrotał.
Przyznaliśmy mu rację, wynieśliśmy dzieci na dwór i poszliśmy budzić sąsiadów. Po chwili na podwórku roiło się od zaspanych i przestraszonych ludzi. Dziesięć minut później przyjechała straż pożarna. Nie wiem, ile dokładnie trwała cała akcja, ale kamienicę trzeba było dokładnie przewietrzyć. Do mieszkań wróciliśmy dopiero nad ranem. Już świtało… W naszym domu nieprzyjemnie śmierdziało, ale stężenie dymu nie zagrażało już naszemu zdrowiu, ani tym bardziej życiu.
No i po co jej to było? Mogła działać legalnie
– Co się stało? – spytałam strażaka.
– To z państwa przewodu kominowego. Kominek musi być źle podłączony… – usłyszałam odpowiedź.
– Niemożliwe! Co roku go sprawdzamy. Mam podpis kominiarza!
– Nie mówię o pani kominku, tylko sąsiadki – odparł strażak.
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
– Ale… sąsiadka nie ma kominka – byłam coraz bardziej zdumiona.
O ile bowiem wiedziałam, grzała elektrycznymi grzałkami. Zresztą, nawet nie miałaby się do czego podłączyć, bo wszystkie kominy były już w naszej kamienicy zajęte.
– No właśnie… – oznajmił strażak, kręcąc głową. – I dlatego podłączyła się do państwa ciągu kominowego. Bezprawnie zresztą.
A więc to był ten remont, od którego trzęsła się cała kamienica! Montaż wkładu kominkowego i przekuwanie się do naszego komina! Kiedy przez kilka dni działał tylko kominek sąsiadki, bo nas nie było, wszystko grało. Ale gdy po powrocie z ferii rozpaliliśmy w naszym, szyb wentylacyjny tego nie wytrzymał. Wypełnił się dymem, który zaczął wdzierać się do mieszkań i zagrażać życiu mieszkańców kamienicy.
Oczywiście, sąsiadka nie poczuwała się do winy. Ani myślała przeprosić, czy choćby przyznać nam rację… Wrzeszczała na nas i na strażaków, że ona miała prawo się podłączyć, bo to także jej komin, w końcu przylega do jej mieszkania. No cóż, policja była innego zdania. Skierowała sprawę do prokuratury, a ta z kolei sporządziła akt oskarżenia do sądu, w którym można było wyczytać, że swoim działaniem sąsiadka naraziła życie i zdrowie wielu osób.
Teraz czeka na wyrok. Grozi jej nawet więzienie, a przynajmniej spora grzywna. I po co jej to było? Przecież mogła postarać się o pozwolenie i załatwić sprawę legalnie. Okazało się, że jest jeszcze jeden komin ukryty w ścianie, którego nikt nie używa. Ale ona wolała samowolkę…
Czytaj także:
„Nasza sąsiadka to wredna małpa. Nie umie zająć się psem, a potem oczekuje, że weterynarz przyjmie ją poza kolejką”
„Jeszcze niedawno sąsiadka pluła na wszystkich jadem, a dziś z krzyżykiem lata do kościoła. Za tą przemianą stał istny cud”
„Sąsiadka obsmarowywała wszystkich dookoła, aż tu własna córka wywinęła jej numer. Teraz wstydził się wyjść z bloku”