„Jeszcze niedawno sąsiadka pluła na wszystkich jadem, a dziś z krzyżykiem lata do kościoła. Za tą przemianą stał istny cud”

Nawrócona kobieta fot. Adobe Stock, ABCreative
„Jeszcze jakiś czas rozmawiałyśmy, dopiłam kawę i pożegnałam się. Wracałam od Miry jakoś dziwnie uskrzydlona. Pomyślałam sobie, że wiara zmienia ludzi, że daje ukojenie”.
/ 17.02.2023 07:15
Nawrócona kobieta fot. Adobe Stock, ABCreative

– Irena, idzie Mira – mąż delikatnie dotknął mojego łokcia. – Błagam cię, tylko nie zadawaj jej dodatkowych pytań, jak to ty potrafisz, bo na działkę dojdziemy o dwudziestej. Ta kobieta gada jak najęta.

– Oj, już nie przesadzaj, Tadeusz – syknęłam. – Mira to dobra klientka, zamawia u mnie sporo kosmetyków. Porozmawiamy z nią chwilę i już.

– Ale ostrzegam, jak jeszcze raz będzie obrażać nas, jako katolików, to i moja cierpliwość się skończy i coś jej w końcu odpowiem, ale nie tak jak ty, łagodna owieczko, tylko tak, żeby jej poszło w pięty.

Nic nie mówiłam, bo Mira była już blisko. Uśmiechała się, więc i mnie zaraziła tym uśmiechem.

– Witaj, Mireczko! – zawołałam.

– Witajcie. Jaka piękna z was para! – komplementowała nas. – Irenko, jutro do ciebie zadzwonię z zamówieniem, potrzebuję tuszu i tego cudownie pachnącego płynu do kąpieli i jeszcze coś tam sobie zaznaczyłam w katalogu. A teraz muszę już iść, bo za chwilę zacznie się czerwcowe – dodała i pożegnała się.

– Widzisz, wcale nie ględziła, jak to ty mówisz – rzuciłam.

– Rzeczywiście – przyznał Tadek. – I proszę, wytłumacz mi, czy ona zaczęła chodzić do kościoła? Bo zawsze tak psioczyła na księży i na wszystko związane z naszą parafią. A już na mnie, szafarza, to wręcz nie mogła patrzeć. A dzisiaj to wyjątkowo ja idę na hektary, a ona na nabożeństwo.

– Powiem ci, kochanie, że też jestem zdziwiona. Widzisz, nie rozmawiałam z nią już jakieś dwa miesiące, bo najpierw była w sanatorium, potem wrzucała mi zamówienia do skrzynki na listy. Jutro muszę ją podpytać – dodałam.

Bardzo przeżyła śmierć męża

Rano zadzwoniła do mnie Mira i złożyła zamówienie. Już, już miałam ją podpytać o sprawy wiary, gdy po drugiej stronie, w słuchawce, usłyszałam dzwonek domofonu.

– Przepraszam, Irenko, muszę kończyć, idzie kurier. Porozmawiamy, jak przyjdą kosmetyki, wtedy zapraszam do mnie, spokojnie napijemy się kawki i opowiem ci o zmianach w moim życiu.

Przez kolejne dni mój Tadeusz widywał Mirę w kościele.

– Jaka ona uduchowiona, no mówię ci, kochanie. I od razu zrobiła się ładniejsza. Zniknął jej z twarzy ten wredny, kpiący uśmieszek. I od razu stała się młodsza, przecież ona ma prawie osiemdziesiąt lat, a teraz wygląda maks na sześćdziesiąt… No, siedemdziesiąt – uśmiechnął się, widząc moją minę, w końcu ja miałam sześćdziesiąt dwa lata.

– To dobrze – powiedziałam. – Coś się ewidentnie zmieniło w jej życiu. Nigdy nie była zbyt wierząca, a jakiś rok temu, mówiła, że pokłóciła się z Panem Bogiem, bo zabrał jej męża. Podobno bardzo przeżyła śmierć ukochanego Henryka. Może teraz pogodziła się z niebem.

– Może – westchnął Tadzio.

Dwa dni później przygotowałam paczkę z zamówieniem i zadzwoniłam do Miry. Umówiłyśmy się na jedenastą u niej. Przed wizytą poszłam jeszcze na działkę, oplewiłam z rana grządkę z buraczkami. Potem zrobiłam dla znajomej bukiet. Wiedziałam, że tak samo jak ja uwielbia czerwcowe kwiaty.

– Witaj, Irenko! – zawołał na powitanie.

– Witaj, Mireczko! Proszę, tutaj kosmetyki, a tu prezencik, bukiecik prosto z mojej działki.

– Cudo! Dla mnie?! Jaki piękny! Kocham piwonie, irysy i margerytki – mówiła z wdzięcznością. – To co, Ireczko, napijemy się kawki?

– Chętnie – powiedziałam, siadając przy stole.

Od razu rzucił mi się w oczy święty obraz w złotej ramie. Wyglądał na stary. Byłam pewna, że wcześniej go u znajomej nie widziałam. Obraz przedstawiał Matkę Bożą z Dzieciątkiem. Maryja była na nim taka piękna, lekko uśmiechnięta, nie miała w sobie nic z surowych madonn, które często widywałam w kościołach.

– Mira, jaki masz piękny obraz – zaczęłam, gdy gospodyni weszła do salonu, trzymając tacę z parującymi filiżankami, mlecznikiem i cukiernicą.

– Podoba ci się?

– Jest śliczny… – odparłam nieco zbita z tropu. – Ale nie sądziłam, że w twoim, jak by to powiedzieć, stylu…

– Masz na myśli to, że obraz jest święty?

– Mówiąc wprost: tak – odparłam.

– Widzisz, pozmieniało się u mnie. A wszystko dzięki mojemu Henrykowi – zaczęła opowiadać. – Henio zmarł ponad rok temu, jak wiesz. Byłam taka rozgoryczona, bo absolutnie się tego nie spodziewałam. Henio był taki wysportowany, w ogóle zawsze się dobrze trzymał. I nagle bach, serce nie wytrzymało. Byłam taka zła, taka smutna… Tak bardzo mi go brakowało, nie rozumiałam, dlaczego Pan Bóg mi go zabrał, skoro tak wspaniale nam się razem żyło. Nikomu nie robiliśmy krzywdy, mieliśmy swoje cztery kąty. Wiesz przecież, że nie doczekaliśmy się dzieci, więc Henryk był mi najbliższą osobą. To w ogóle był bardzo dobry człowiek. A bez niego… Bez niego czułam się tak bardzo, bardzo samotna. Wściekałam się na wszystkich, począwszy od kardiologa, do którego razem z Heniem chodziliśmy, a skończywszy na miłej sąsiadce, która pytała mnie, jak się czuję. No mówiąc szczerze, drażniło mnie wszystko i wszyscy. Przez tą całą żółć w sercu zaczęłam podupadać na zdrowiu, źle się czułam. Zaczęłam prosić męża: „Zabierz mnie do siebie, Heniu! Gdziekolwiek jesteś”. To trwało jakiś czas, aż którejś nocy nie mogłam spać. Wstałam, szłam po ciemku do kuchni, żeby nalać sobie wody. I nagle zza szafy wypadł ten obraz. To rodzinna pamiątka z domu Henryka, jego mama i babcia były gorliwymi katoliczkami.

Poczuła, że chce się nawrócić

Pokiwałam głową i zapytałam:

– Jak to było? Opowiedz ze szczegółami.

– Usłyszałam jakiś hałas – mówiła Mira. – Odstawiłam szklankę z wodą, żeby sprawdzić, co się dzieje. Zapaliłam światło w pokoju i zobaczyłam ten obraz. Byłam taka zaskoczona, że dłuższą chwilę stałam i tylko się patrzyłam. Dopiero po chwili podniosłam obraz i zaczęłam głośno mówić: „Heniu, czy ty chcesz mi coś powiedzieć?”. No bo przecież tyle razy w myślach prosiłam go, by dał mi jakiś znak… Nic więcej się nie wydarzyło. Położyłam obraz na stole, żeby się nie przewrócił ani nic. Potem wskoczyłam do łóżka, nakryłam się jak dziecko kołdrą. Łzy napłynęły mi do oczu i pierwszy raz od bardzo dawna zaczęłam się modlić. Zdrowaś Mario… – tej modlitwy w dzieciństwie nauczyła mnie babcia. To było tak dawno… Potem tata zabronił mamie, mnie i rodzeństwu modlić się i chodzić do kościoła. Babcia niemal w tajemnicy zaprowadziła mnie, żebym przyjęła Pierwszą Komunię Świętą.

– A twój Henryk był wierzący? – zapytałam.

– Wiesz, chyba nie bardziej niż ja… Cenił tradycję, nie powiem, że nie, bo pochodził z domu, w którym mama i babcia były gorliwymi katoliczkami – odparła. – I właśnie dlatego tak sobie pomyślałam, że Henio chce, żebym wróciła do Kościoła. On jest już po tamtej drugiej stronie i wie. Dla mnie ten obraz Maryi był jasnym sygnałem, żeby się nawrócić. Poszłam do spowiedzi, pierwszy raz od wielu, wielu lat, i przyjmuję Ciało Pańskie. I powiem ci, Irenko, coś jeszcze. Od tamtej pory śpię spokojnie, jestem, tak mi się przynajmniej wydaje, milsza dla ludzi, już mnie nic nie złości. Wiem, że pewnie jesteś zdziwiona i twój mąż też, ale widzisz, tak się czasem w życiu układa. Przy okazji, chciałam cię przeprosić, jeśli czymś was uraziłam, ciebie lub twojego męża.

Pokiwałam głową i serdecznie uściskałam jej dłonie.

– No może byliśmy nieco zdziwieni, ale na plus. Widzisz, bardzo się cieszę. Bardzo! Dla mnie wiara też była i jest wielkim wsparciem w różnych sytuacjach – powiedziałam szczerze.

Jeszcze jakiś czas rozmawiałyśmy, dopiłam kawę i pożegnałam się. Wracałam od Miry jakoś dziwnie uskrzydlona. Pomyślałam sobie, że wiara zmienia ludzi, że daje ukojenie.
Gdy pod wieczór opowiedziałam o wszystkim mężowi, troszkę się uśmiechnął, troszkę pokiwał głową, aż w końcu skwitował:

– Najważniejsze, że kobieta czuje, że robi dobrze. I Ojciec w niebie pewnie też się cieszy, że jedna z owieczek wróciła do Niego po tak długim czasie.

– Też tak myślę.

– No i widać porządny był chłop z tego Henia, że nawet zza grobu martwi się o swoją Mirę – Tadek uśmiechnął się zawadiacko, żartowniś jeden.

– Tylko żebyś ty w razie czego do mnie po nocach nie przychodził, Tadziu! – zastrzegłam szybko. – Wiesz, że jestem bojąca dusza…

– Oj, Irenko, żono moja, po co ja miałbym cię nawiedzać, skoro z ciebie prawdziwy anioł – uśmiechnął się Tadek i dał mi soczystego całusa. – Idę na czerwcowe. Pójdziesz ze mną?

– Pewnie! – powiedziałam.

Czytaj także:
„Moja 60-letnia sąsiadka zachowywała się i ubierała jak nastolatka. Tłumy facetów wychodziły od niej nad ranem”
„Moja sąsiadka to wiejski monitoring. Komentuje i obserwuje każdy mój krok. Ta jej wścibska natura uratowała mi życie”
„Moja sąsiadka przynosiła szczęście wszystkim, tylko nie sobie. Ludzie traktowali ją jak amulet, a potem wyrzucali jak śmiecia”

Redakcja poleca

REKLAMA